Nasi główni rywale już zagrali, 4 gole w Amsterdamie. Świetne wieści dla "Biało-Czerwonych"
O 20:45 rozpocznie się mecz reprezentacji Polski z Litwą, ale uwaga wielu kibiców przed starciem w Kownie skupiła się na konfrontacji dwóch naszych głównych rywali, Holandia przyjęła na stadionie Ajaksu Amsterdam Finlandię. Padły cztery gole, ale temperatura spotkania szybko spadła. "Biało-Czerwoni" mają teraz ułatwioną drogę do barażów o awans do mistrzostw świata. Tłumaczymy, dlaczego tak jest.

Sytuacja na górze tabeli przed meczem wyglądała następująco: Holandia 13 punktów, Polska i Finlandia po 10 oczek, z tym że ta ostatnia kadra miała 6 rozegranych meczów, a wcześniej wymienione zespoły po 5. Wiadomo było, że potencjalna niedzielna porażka z "Oranje" oznaczałaby dla Finów bardzo duże kłopoty w kontekście walki o baraże do mistrzostw świata 2026. Do teraz odbija im się czkawką marcowy remis 2:2 na Litwie (prowadzili tam już 2:0, wypuścili wygraną z rąk).
Starcie na Amsterdam Arenie zaczęli bojowo, w pierwszych sekundach wyszli wysoko, ale szybko okazało się, że nie przyniesie to nic dobrego. W 3. minucie ostrzeżenie wysłał im Denzel Dumfries, jego strzał głową niewiele minął prawy słupek. Kilka chwil później było już 1:0. Donyell Malen dobrze odnalazł się w gąszczu rywali i strzałem zza pola karnego pokonał Jessego Joronena.
Goście nie zdążyli się otrząsnąć po pierwszym ciosie, a już dostali drugi. W 17. minucie Memphis Depay zanotował już drugą asystę, wrzucając piłkę z rzutu wolnego wprost na głowę Virgila van Dijka. Środkowy obrońca w momencie uderzenia nie miał przy sobie żadnego przeciwnika, co sporo mówiło o dyspozycji fińskiej defensywy. Po ponad kwadransie podopieczni Ronalda Koemana mieli więc komfortowy wynik i nie musieli się o nic martwić.
Naciskali jednak dalej, zamknęli oponentów na ich połowie. Przyniosło to podwyższenie prowadzenia jeszcze przed przerwą. Ręką w polu karnym zagrał Miro Tenho. Sędzia podyktował "jedenastkę", którą spokojnie na gola zamienił Depay. Pierwsza połowa skończyła się więc rezultatem 3:0 i znacznie obniżoną temperaturą emocji.
W drugiej części wciąż to ćwierćfinaliści ostatniego mundialu dyktowali warunki na murawie. Szanse mieli Van Dijk, Malen czy Weghorst, ten ostatni trafił do siatki, jednak wcześniej był spalony. W odróżnieniu do pierwszych 45 minut przyjezdni wyszli z kilkoma kontratakami, ale jeśli już kończyły się one strzałami, to lekkimi. W 84. minucie Holendrzy dobili oponentów, Cody Gakpo miał trochę wolnej przestrzeni na około 20. metrze i bardzo ładnym strzałem i zrobiło się 4:0. Niedługo później arbiter zagwizdał po raz ostatni.
Reprezentacja Holandii nie dała szans Finlandii. Co to oznacza dla Polski?
Jeśli uważamy, że Holandia jest ponad siły podopiecznych Jana Urbana i że walczymy wyłącznie o drugie miejsce w grupie dające baraże, to wynik z Amsterdamu przybliża nas do tej pozycji. Finlandii został jeden mecz do rozegrania, ma w dalszym ciągu 10 punktów, co oznacza że maksymalnie zdobędzie 13 (jeśli w listopadzie wygra z Maltą, co jest prawdopodobne). "Biało-Czerwoni" mają też 10 oczek, ale jednocześnie 3 spotkania do końca.
Aby być pewnym drugiej lokaty, wystarczy nam więc zdobyć 4 z 9 możliwych punktów. Jeśli założymy listopadową wygraną nad Maltą, to dziś w Kownie wystarczyłby nam remis. Można też odwrócić sytuację - jeśli zwyciężymy w niedzielny wieczór na Litwie, to za miesiąc z Maltą (17 listopada) możemy sobie pozwolić na remis, a i tak osiągnąć cel. W obu tych przypadkach w kontekście walki o drugie miejsce pominęliśmy starcie w Warszawie z Holandią (14 listopada), bo może po prostu nie mieć wpływu.
Co z teoretycznym pojedynkiem Polski z "Oranje" o wygranie grupy? Piłkarze Koemana mają teraz 16 oczek. Potrzebowalibyśmy zwycięstwa "Orłów" na Litwie, a za kilka tygodni pokonania Holendrów na Narodowym. Wtedy przed ostatnią kolejką zrównalibyśmy się punktami. W finałowej serii gier musielibyśmy uzyskać lepszy wynik od nich, w przypadku ich porażki z Litwą przynajmniej zremisować z Maltą, w przypadku ich remisu - wygrać.
W całym tym scenariuszu zwycięstwo Holandii nad Litwą skończyłoby nasze marzenia o pierwszym miejscu. Przy równej liczbie punktów nie wyprzedzilibyśmy "Pomarańczowych", bo mamy znacznie słabszy bilans bramkowy, czego już nie zdążymy odwrócić.













