Awers i rewers. Jedna i druga strona medalu. To, że na każdego zwycięzcę przypada zawsze jeden przegrany akurat mecz Australii z Samoa Amerykańskim pokazuje bardzo dobrze. Wygrana 31:0 to rekord i w związku z tym triumfatorzy podnieśli ręce w triumfie. Takie rozmiary wygranej to wszak powód do wielkiej radości, chociaż akurat w wypadku Australijczyków refleksja nad tym meczem poszła dużo dalej. Po tym pogromie bowiem Australia uznała, że dalsza gra w strefie Oceanii, gdzie są same miernoty, nie ma większego sensu. Zwłaszcza, że gromienie tu rywali i tak nie dawało promocji na mundial - Australia potem przepadała w barażach. 31:0 z Samoa Amerykańskim zamknęło pewną epokę. Począwszy od mistrzostw świata w 2006 roku piłkarze Australii grali już w strefie Azji, lekceważąc wszelkie zasady geografii. I rzeczywiście, od tamtej pory jako zespół azjatycki na mundialach grywają regularnie. Trener-szczęściarz zmarnował historyczną szansę. Czy ktoś bardziej zawalił? Maleńkie Samoa Amerykańskie. Kraj lilipuci W eliminacjach mundialu 2002 roku - tego, na który po latach nieobecności wróciła Polska trenera Jerzego Engela - reprezentacja Australii strzeliła w strefie Oceanii aż 66 goli i nie straciła żadnego. W czterech meczach! To daje wręcz niewyobrażalną średnią, przekraczającą 15 bramek na jedno spotkanie. Nic dziwnego jednak, skoro Australia pokonała chociażby 22:0 Tonga czy 11:0 Samoa, ale Zachodnie. Ważne, by tego nie mylić. Samoa Zachodnie to ta część archipelagu Samoa, która stanowiła do pierwszej wojny światowej kolonię niemiecką - dzisiaj to niepodległy kraj. Natomiast nieduży skrawek zwany Samoa Amerykańskim to zupełnie co innego i do dzisiaj nieinkorporowana część Stanów Zjednoczonych. Różnica jest taka, że Samoa Amerykańskie ma zaledwie 199 kilometrów kwadratowych, dziesięciokrotnie mniej niż sąsiad. Mniej niż administracyjne granice Poznania. Do dwucyfrówek z Tonga czy Samoa Zachodnim piłkarze australijscy dołożyli też dwucyfrówkę z Samoa Amerykańskim. Dwucyfrówkę rekordową. Nic dziwnego zatem, że Australijczycy byli więc szczęśliwi. Sam Archie Thompson wbił rywalom trzynaście bramek, osiem dołożył David Zdrilic. Inni dopadli do ofiary, bo też sobie postrzelać - po trzy, po dwa, choćby po jednym golu. Okazja to okazja. Kij jednak ma dwa końce, a rewers medalu bywa okrutny. Są najsłabsi na świecie. Ale dostali zgodę od FIFA Zadzwonię do Nowego Jorku. Bo nie da się uciec Nicky Salapu w zasadzie nie podjął oficjalnej decyzji. Po prostu uciekł. To, że w bramce Samoa Amerykańskiego stanął dość przypadkowo, bo nikt inny nie miał wyrobionego paszportu, by polecieć na mecz do Australii, nie miało znaczenia. Został obciążony odpowiedzialnością za klęskę wpisaną do Księgi Rekordów Guinnessa. Bramkarz samoańskiej drużyny próbował wymknąć się z potrzasku telewizji, ze złośliwego uścisku gazet i drwin świata, ale nie zdołał. 31:0 dopadało go wszędzie. O tym, że puszczał bramkę częściej niż co trzy minuty słyszał z niemal taką samą częstotliwością. To zrujnowało mu psychikę. Opuścił ukochane wyspy, porzucił rodzinne Poga Poga i wyjechał do Nowego Jorku, by w zgiełku wielkiego miasta zniknąć i zapomnieć. Rzucił futbol, zajął się czymś innym i chodził na terapię, ale koszmary nie mijały. Nadal Australijczycy w jego głowie pakowali gola za golem, a siatka samoańskiej bramki furczała. Może dlatego od niego trzeba było zacząć. Film dokumentalny "Następnym razem wygramy" (Next Goal Wins), który w 2014 roku nakręcili Mike Brett i Steve Jamison, wydawał się być opowieścią jedynie ciekawostkową. Wszak tak astronomiczny wynik jak 31:0 to temat sam w sobie, pewna anomalia i osobliwość, świetna na film. A jednak Mike Brett i Steve Jamison zauważyli w niej coś jeszcze - dostrzegli konsekwencje wykraczające daleko poza stadion. One dosięgły wszystkich w sposób, którego nikt się nie spodziewał. Wielkie chwile małej reprezentacji z Pacyfiku. Historyczny wynik Bramkarz Nicky Salapu był pierwszą z tych konsekwencji. Gdy holenderski trener Thomas Rongen zadzwonił do niego, Salapu nie chciał nawet słyszeć o powrocie. Zresztą minęło już dziesięć lat od tamtego koszmaru z Australią i od czasu, gdy skończył grać w piłkę. - Czy jednak przestałeś o tym myśleć? Czy ta historia już cię nie gnębi? Koszmary minęły? - dopytywał trener Rongen. Nie minęły. Nicky Salapu mógł okłamywać trenera, ale nie był w stanie okłamywać siebie. Kiedy więc usłyszał od Holendra, że jest tylko jeden sposób, by się zmierzyć z koszmarem - stanąć naprzeciw niego, w końcu postanowił. Spakował walizkę i wrócił na Samoa Amerykańskie. Takie zabawne 31:0 W całej tej historii to właśnie jest chyba najbardziej niezwykłe. 31:0 to statystyka. 31:0 to rekord. 31:0 to wielkie zwycięstwo, ale 31:0 to także walec, który rozjechał pokonanych i młyn, który ich przemielił. Mało kto spoglądał na ten mecz od tej strony i zastanawiał się, co stało się z pokonanymi. Oni się nie śmiali, oni nie krzyczeli "wow" i nie traktowali tego wyniku zabawowo. Rekordowa wygrana w dziejach była jak tornado, która samoańskich uczestników pojedynku zmiotła z planszy. Stali się bowiem największymi nieudacznikami na świecie. Nicky Salapu czuł upokorzenie. Zewsząd otaczał go wstyd i poczucie bycia człowieka przegranym. Rekordowo przegranym. To, że zdecydował się na powrót, było niezwykłe. Tak zaczęła się niesamowita oś opowieści o bodaj największym catharsis w dziejach futbolu. Thomas Rongen najlepsze lata miał już za sobą. Od lat osiadły w USA holenderski szkoleniowiec swego czasu prowadził nawet DC United, które opuścił Bruce Arena, gdy w 1998 roku został selekcjonerem Stanów Zjednoczonych. Trenował też New England Revolution, był cenionym za oceanem fachowcem, w którego ręce przekazano nawet młodzieżowe reprezentacje USA. Wszystko załamało się w 2004 roku. Wtedy to w wypadku samochodowym w stanie Wirginia zginęła jego nastoletnia córka Nicole. Małżeństwo Rongenów wpadło w otchłań. Nie mogło się pozbierać po tej tragedii. Wyjazd daleko na Pacyfik, jak najdalej się da i objęcie tam jakiejkolwiek drużyny, choćby słabiutkiej reprezentacji Samoa Amerykańskiego miało być sposobem na to, by zapomnieć. Zająć czymś głowę. Reprezentacja Samoa Amerykańskiego po klęsce z Australią w zasadzie przestała istnieć. W walce o kolejny mundial 2006 rozbiły je 1:9 Vanuatu i 0:10 Papua-Nowa Gwinea. Samoańczycy dostali też baty ze swym większym sąsiadem - 0:4 z Samoa Zachodnim. Trener Rongen budował ją od podstaw. A nie było to łatwe, bowiem umiejętności piłkarzy pozostawiały wiele do życzenia. Holender potrafił jednak ich przeszkolić i odpowiednio poustawiać klocki, a nade wszystkim zbudować zespół, wspierającą się grupę, która w piłce nożnej odnalazła nie tyle determinację, ale radość niezależną od wyników. Kluczową postacią okazał się Jaiyah Saelua, osoba niebinarna. Takie osoby nazywa się na Samoa faʻafafine. Trzecia płeć. Jaiyah ubierała się w sukienki i robiła makijaż, ale grał w męskiej reprezentacji w formacji obronnej. To w sprawie tego zawodnika Samoa Amerykańskie pisało petycję do FIFA z prośbą o zgodę na występy osoby niebinarnej. I ta zgoda przyszła. To w sprawie Saeluy trener Rongen mówił do swej żony: - Weź może porozmawiaj z nim jak kobieta z kobietą. I to właśnie Jaiyah Saelua okazał się kluczem do przemiany zespołu Samoa Amerykańskiego. A trener wiedział, że bez tego piłkarza cała układanka się rozsypie. Reprezentacja Samoa Amerykańskie przestanie być rodziną bez ważnego członka zespołu. Następnym razem rzeczywiście wygramy W 2011 roku Samoańczycy przegrywali jeszcze 0:8 z Vanuatu, 0:8 z Nową Kaledonią, przegrywali z każdym jak zwykle. To się jednak zmieniło. 23 listopada 2011 roku Samoa Amerykańskie rozegrało pierwszy mecz eliminacji mundialu, który w 2014 roku zaplanowano w Brazylii. Rywalem była ekipa Tonga, z którą Samoańczycy stracili 16 goli w trzech ostatnich meczach. 300 widzów tego historycznego spotkania obejrzało cud. Ramin Ott trafił przed przerwą z dystansu, a dzięki Jaiyah Saelua udało się wybijać piłkę z linii bramkowej. Tonga naciskało, ale kwadrans przed końcem Shalom Luani strzelił drugiego gola. Samoa Amerykańskie wygrało z Tonga ostatecznie 2:1. To był moment, który zmienił Samoańczyków. Dał im dumę i przekonanie o własnej wartości. Każdy z tych piłkarzy poczuł, że zmienił bieg historii, a bramkarz Nicky Salapu wreszcie mógł zasnąć bez koszmarów. - Nareszcie jestem wolny - mówił. Dokument "Następnym razem wygramy" jest opowieścią, którą Thomas Rongen kwituje jasno: - Przyjechałem na pacyficzne wyspy, by ratować reprezentację Samoa Amerykańskiego. Tymczasem okazało się, że to ona uratowała mnie. I dodał, że dzięki temu, co wydarzyło się na Samoa, on także odzyskał radość i sens życia. Zaczął normalniej funkcjonować, normalniej rozmawiać z żoną i odnajdywać się wśród ludzi. Zaczął ponownie żyć. Największe katharsis w dziejach futbolu? Rekordowe zwycięstwo było początkiem wspaniałej historii "Pierwszy gol" - Taika Waititi opowie tę historię Taika Waititi nie tylko zna i rozumie kraje Pacyfiku - sam jest w końcu Nowozelandczykiem, synem Maorysa i Żydówki. Jako reżyser rozumie także niezwykłą siłę pewnych opowieści, z których potrafi wydobyć rzeczy zupełnie niespodziewane. Jego znakomity "Jojo Rabbit" to film na pozór komediowy, o małym chłopcu wychowywanym w Hitlerjugend w Trzeciej Rzeszy, który rozmawia w domu z wyimaginowanym Hitlerem. Komedia, która pod płaszczykiem śmiechu przemyca niezwykle ważne i doniosłe kwestie, jest w zasadzie filmem poruszającym. "Orzeł kontra rekin" to u niego kapitalna, odświeżająca opowieść o społecznych wyrzutkach, z humorem i świetnymi obserwacjami, a jego "Thor" uznany został za jedną z najlepszych i nowatorskich adaptacji komiksowych opowieści. Teraz Taika Waititi wziął na warsztat historię reprezentacji Samoa Amerykańskiego, aby opowiedzieć ją raz jeszcze, tym razem w formie filmu fabularnego. Na polskie ekrany wejdzie on na początku 2024 roku. Zwiastuny zdradzają komedię, ale u nowozelandzkiego reżysera pozory mogą mylić i to także może być rzecz o bodaj największym i najbardziej spektakularnym catharsis w dziejach sportu. Samoa Amerykańskie na mundial nigdy nie pojechało, ale w walce o kolejny w 2018 roku potrafiło już pokonać 2:1 Tonga czy 2:0 Wyspy Cooka. Happy end? Niestety, nie ma go. Kiedy w 2020 roku wybuchła pandemia, eliminacje mundialu 2022 strefy Oceanii zostały mocno skondensowane. Zorganizowano je w formie jednego turnieju nad Zatoką Perską. Samoa Amerykańskiego nie było stać na to, by tam polecieć. Zespół się wycofał. Od 2019 roku nie rozegrał ani jednego spotkania. W rankingu FIFA nie jest już notowany. Na mundial 2026 Oceania po raz pierwszy będzie mogła wprowadzić swego reprezentanta bez barażów.