W Katowicach spotkali się dwaj beniaminkowie. Zarówno GKS Katowice, jak i Motor Lublin jak na nowicjuszy nie najgorzej rozpoczęły sezon w ekstraklasie. Po czwartej kolejce mają cztery punkty (goście rozegrali jeden mecz mniej). W poprzednim sezonie górą byli katowiczanie - u siebie wygrali 2:0, a w Lublinie był remis (1:1). Jednak od tego czasu wiele w obu drużynach się zmieniło. Do GKS dołączyło dziewięciu nowych zawodników, a do Motoru ośmiu. Na początku inicjatywa była po stronie katowiczan, ale wystarczył jeden wypad gości i zrobiło się gorąco w polu karnym GKS. Po podaniu Mbaye Ndiaye minimalne obok słupka strzelił Bartosz Wolski. Częściej przy piłce byli gospodarze, ale niewiele z tego wynikało. I znów powtórzyła się sytuacja z początku spotkania - w 23. minucie szybki wypad Motoru i uderzenie Samuela Mraza Dawid Kudła obronił nogami. Obie drużyny potrafiły przedostać się pod pole karne rywala, ale im bliżej bramki, tym pomysłów na zaskoczenie przeciwnika właściwie nie było. I najczęściej kończyło się stratą lub co najwyżej niecelnym strzałem (np. Adama Zrelaka czy Adriana Błąda). Piękna bramka Motoru, ale VAR reaguje Dopiero w końcówce emocje zapewnił Ndiaye. Najpierw świetnie przyjął długie podanie od Sebastiana Rudola, potem zakręcił Łukaszem Klemenzem aż wreszcie pięknym strzałem zapewnił Motorowi prowadzenie. Niestety, dla gości okazało się, że był na spalonym i gol został anulowany. Sędziowie VAR długo się zastanawiali, ale w końcu decyzja była niekorzystna dla lublinian. Motor mocno wszedł w drugą połowę - wystarczyło 30 sekund, by stanął przed świetną szansą. Po znakomitym podaniu z środka pola Mraz mocno strzelił, Dawid Kudła odbił pod nogi Piotra Ceglarza, ale pomocnik gości nie trafił w piłką. Za chwilę Ceglarz nie trafił w bramkę i przestrzelił też Mraz. Szybko odpowiedział GKS, ale uderzenie Bartosza Nowaka odbił Ivan Brkić. To był pierwszy celny strzał katowiczan. Za chwilę gospodarze mieli w jednej akcji co najmniej trzy okazje, by zdobyć gole. Strzelali Zrelak, Mateusz Kowalczyk i Grzegorz Rogala, ale Motor przetrwał. "Jak to nie wpadło?!" - zdawali pytać siebie piłkarze GKS. Trenerzy robili zmiany, chcieli pomóc podopiecznym, by przechylili salę na swoją korzyść. Ci jednak głównie bili głową w mur. Mieli coraz większe problemy, bo stworzyć zagrożenie w polu karnym rywali. W końcówce mocniej nacisnął GKS, ale Motor mądrze się bronił.