Na rozmowę z Interią zgodził się adwokat Stanisław Drozd z warszawskiej kancelarii Wardyński i Wspólnicy. Mecenas specjalizuje się w rozwiązywaniu sporów, jest także ekspertem z zakresu prawa sportowego. Jakub Żelepień, Interia: Dlaczego UEFA tak bardzo boi się Superligi? Adwokat Stanisław Drozd: UEFA i FIFA boją się takich pomysłów, ponieważ zagrażają one fundamentom tak zwanego europejskiego modelu organizacji sportu. Zakłada on, że sport powinien pełnić nie tylko funkcję gospodarczą, ale też ważną rolę społeczną. Powinien w związku z tym być zarządzany przez niezależne od państwa, ale hierarchicznie zorganizowane i sprawcze struktury ułożone w kształt piramidy, gdzie na najniższym poziomie są najmniejsze lokalne kluby, a na najwyższym światowe i regionalne federacje. To umożliwia solidarną współpracę wszystkich zrzeszonych w federacji członków w realizacji misji sportu wyrażającej się w filozofii olimpizmu. Tymczasem Superliga była pomysłem zgodnym z tzw. amerykańskim modelem sportu, czyli projektem stricte biznesowym. Jej założyciele - najmożniejsze europejskie kluby - chcieli zarabiać pieniądze, korzystając z popularności, którą uzyskali w ramach FIFA i UEFA. W pewnym sensie zamierzali "przejechać się na gapę" i spieniężyć goodwill wypracowany w ramach federacji i także dzięki federacjom. Strach jest więc uzasadniony, bo Superliga zagraża fundamentom europejskiego sportu. Fundamenty europejskiego modelu to jedno, natomiast myślę, że UEFA i FIFA dbają przede wszystkim o swoje interesy. Nietrudno się zorientować, że pieniądze uciekałyby federacjom bokiem, gdyby doszło do powstania Superligi. - Oczywiście ma Pan rację. Poza ideałami, o których wspomniałem, konflikt ma też bardzo istotny wymiar finansowy. Poza ideałami, o których wspomniałem, konflikt ma też bardzo istotny wymiar finansowy. Liga Mistrzów, która jest jednym z flagowych projektów FIFA i UEFA i której bezpośrednią konkurencją byłaby Superliga, przynosi europejskiej i światowej centrali olbrzymie dochody. Gdyby pojawił się konkurencyjny format niezależnych rozgrywek, federacje straciłyby spory udział w rynku i znaczną część dochodów. Stąd zarzuty antymonopolowe podnoszone przez założycieli Superligi przeciw federacjom. Powstanie Superligi ogłaszano z pompą wiosną 2021 roku. Natychmiast pojawiły się głosu sprzeciwu ze strony kibiców, a przede wszystkim FIFA i UEFA. Padły też groźby dotyczące wykluczenia ze struktur klubów i poszczególnych zawodników. To było wielopoziomowe nieporozumienie czy kluby celowo sprawdzały grunt, licząc się z tym, jak wielki będzie opór środowiska? - Nie znam aż tak kulisów tego projektu. Jednym z kluczowych argumentów podnoszonych przez założycieli Superligi jest jednak to, że regulaminy FIFA i UEFA nie dawały jasności co do tego, czy projekt miał szanse na realizację. Pozwalały federacjom zupełnie arbitralnie wyrazić na niego zgodę lub nie, nie wskazując kryteriów którymi federacje powinny się w tej decyzji kierować. To poważny argument. FIFA i UEFA działają bowiem jak faktyczni regulatorzy rynku. Muszą więc traktować podmioty chcące na tym rynku działać zgodnie z pewnymi podstawowymi zasadami uczciwości i przewidywalności. Mam tu na myśli zarówno kluby i wspierających ich inwestorów, jak i zawodników chcących w tych klubach grać. To jest istotny aspekt sporu pomiędzy założycielami Superligi i federacjami, w którym ci pierwsi mają, moim zdaniem, mocne argumenty. O słuszności tych argumentów orzekał będzie hiszpański sąd, przed którym spór się toczy, i który zadał tak zwane pytanie prejudycjalne Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ostatecznie to na państwach i na Unii Europejskiej ciąży obowiązek wymuszenia na federacjach uczciwego traktowania wszystkich tych, na których oddziałują ich decyzje, w tym zagranicznych inwestorów chcących inwestować w europejski sport. To powiedziawszy, nie sądzę, aby największe kluby świata nie próbowały negocjować z władzami piłki nożnej przed uruchomieniem projektu Superligi. Pomysł nie pojawił się nagle. Na pewno w kulisach toczyły się negocjacje i padały wszelkie możliwe argumenty. Prawdopodobnie nie znaleziono porozumienia i wtedy rozpoczął się cały spór, bo założyciele Superligi postanowili postawić na swoim. Przypuszczam też, że włodarze klubów spodziewali się takiej reakcji FIFA i UEFA, jaką obserwowaliśmy. Od razu mieli też zapewne plan, aby kwestionować tę reakcję przed sądem. Kto może stracić na sprawie Superligi więcej? Zbuntowane kluby czy jednak dwie największe federacje - UEFA i FIFA? - Myślę, że jednak federacje. FIFA i UEFA walczą o zachowanie modelu, na którym opiera się europejski sport, a który daje im kontrolę. Jeśli w tej kontroli dokonany zostanie wyłom, te potężne instytucje mogą zachwiać się w swoich podstawach. To przy tym nie pierwsza tak ważna sprawa. Poprzednia dotyczyła łyżwiarstwa. International Skating Union nałożyła kary na zawodników, którzy wzięli udział w zawodach, które nie zostały przez nią autoryzowane. Sportowcy poskarżyli się Komisji Europejskiej, która uznała, że federacja nadużyła pozycji dominującej. ISU odwołała się do Sądu Generalnego Unii Europejskiej, który również stanął po stronie zawodników. Zakwestionował wręcz prawo federacji do autoryzowania zawodów i do karania sportowców za udział w nieautoryzowanych imprezach. Sprawa ma swój dalszy ciąg w TSUE. Opinię sporządził w niej ten sam Rzecznik Generalny, który opiniował sprawę Superligi. Opowiedział się za łagodniejszym potraktowaniem federacji i stwierdził, że mają one prawo odmawiać autoryzacji imprez, które podważałyby europejski model sportu, na którego straży mają one stać. Muszą jednak przy tym kierować się określonymi zasadami i nie nadużywać tej władzy. Dla FIFA i UEFA gra toczy się więc o najwyższą stawkę. Co z kolei mogą stracić kluby? Wierzy pan, że federacja byłaby w stanie wyrzucić mistrza Anglii czy Włoch z Champions League? - Federacje mają swoje argumenty, bo mogą sankcjonować nie tylko kluby, ale także poszczególnych zawodników. Są w stanie na przykład pozbawić ich prawa gry w rozgrywkach międzynarodowych, czyli na przykład w reprezentacji. FIFA ma w ręku poważne narzędzia, o czym zresztą świadczy fakt, że Superliga ostatecznie nie wystartowała. Sprawa trafiła do sądu, ale na razie nikt nie odważył się rozpocząć tego projektu. Presja kibiców miała pańskim zdaniem jakikolwiek wpływ na to, że kluby bardzo szybko zaczęły wydawać oświadczenia, w których informowały o porzuceniu pomysłu? - Na pewno FIFA i UEFA czuły się mocniejsze, mając poparcie szerokich grup społecznych. To doprowadziło także do zaangażowania się w sprawę polityków, takich jak Emmanuel Macron, czy Boris Johnson. Można więc powiedzieć, że zdanie kibiców wywarło realny wpływ na postawę polityków, a to już ma bardzo duże znaczenie. Ostatecznie - na szczęście - decydował jednak będzie niezależny sąd. No właśnie. W naszej rozmowie przewijał się temat Rzecznika Generalnego TSUE. Wiemy jednak, że jego opinia nie jest wiążąca - najważniejsze będzie to, co w swoim orzeczeniu postanowi sąd. Pańskim zdaniem wyrok będzie zbliżony do argumentacji rzecznika? - Zdarza się, że sąd orzeka sprzecznie z opinią Rzecznika Generalnego. Wyrok TSUE nie przesądzi przy tym, czy buntownicze kluby przegrają sprawę. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na inną kwestię. Opinia rzecznika, choć faktycznie staje po stronie europejskiego modelu sportu i w pewnym sensie broni UEFA oraz FIFA, to wcale nie jest aż tak niekorzystna dla Superligi, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Pojawiły się bowiem w tym dokumencie wytyczne co do zasad, według których federacje powinny udzielać lub odmawiać zgody na tworzenie nowych rozgrywek. Są to wymagania, których regulaminy na chwilę obecną, moim zdaniem, nie spełniają. Ta rozstrzygnie się w hiszpańskim sądzie, do którego założyciele Superligi skierowali swoje żądania. Załóżmy, że TSUE wyda wyrok bliźniaczy do opinii rzecznika. Co stanie się później? - Najpierw powiedzmy, że wyrok TSUE jest tylko odpowiedzią na pytanie prejudycjalne zadane przez hiszpański sąd, przed którym toczy się sprawa. Konflikt ma wymiar europejski, w związku z czym wiążące jest tutaj prawo UE. Trybunał wyjaśni, jak należy interpretować przepisy. Stosował będzie je jednak hiszpański sąd. To on będzie też badał fakty. Decyzja, czy FIFA i UEFA nadużyły pozycji dominującej wobec Superligi, na przykład nie określając z góry jasnych kryteriów udzielenia lub odmowy zgody na takie projekty, zapadnie w Madrycie. Ile jeszcze będziemy musieli poczekać na rozstrzygnięcie tej sprawy? - To jest kwestia kilku miesięcy. Rozprawa w TSUE już się odbyła, rzecznik wydał swoją opinię, więc niedługo poznamy także wyrok. Nie mam jednak pojęcia, jak długo sprawa będzie się ciągnąć przed sądem hiszpańskim. Zapewne przesłuchiwani będą liczni świadkowie, swoje ekspertyzy przedstawią także biegli. Jak rozumieć to, że sprawa toczy się akurat przed sądem hiszpańskim? - Myślę, że kluby miały wybór co do tego, w którym państwie złożyć powództwo. Regulują to europejskie przepisy, które co do zasady wskazują na jurysdykcję sądu państwa, w którym powstała szkoda. W tym wypadku działalność Superligi miała być prowadzona w całej Europie, a nawet szerzej, więc do wyboru było kilka różnych jurysdykcji. W hiszpańskim wymiarze sprawiedliwości dobrze czuje się zapewne sztab Realu Madryt - jednego z głównych założycieli Superligi - i być może to miało jakieś znaczenie. Wybór forum na pewno był jednak poprzedzony szczegółową prawną analizą, gdzie najkorzystniej wytoczyć powództwo. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia