Zapewne nie słyszał, bo jest na to za młody, o postępowaniu angielskich klubów według zasady "nikt nie może być większy niż klub". A teraz większy niż klub z Liverpoolu stara się być zarówno hiszpański trener Rafa Benitez jak hiszpański futbolista Torres. To się źle skończy. Nie dla klubu, on wszystko przetrwa. Dla piłkarzy i trenera. Oni są pracownikami najemnymi i (ze stratą dla Liverpoolu) mogą odejść w każdej chwili. Takie podskakiwanie jest tępione w zarodku. Na przykład ostatnio w Manchesterze United do odejścia zmuszeni zostali wielcy piłkarze - Ruud van Nistelrooy i David Beckham, bowiem uznano, iż są więksi od swojego klubu i weszli z nim w konflikt (dokładnie weszli w konflikt z menedżerem, a on ma bezgraniczne zaufanie władz). Świetni zawodnicy trafili do Realu Madryt, bezpośredniej konkurencji w Lidze Mistrzów, która mogła zapłacić stosowne kwoty transferowe. W Liverpoolu amerykańscy właściciele - Tom Hicks i George Gillett - mają kłopot. Nie mogą uzgodnić polityki transferowej ze swoim menedżerem. Po jego stronie stoją gracze z Fernando Torresem na czele (przyszedł z Atletico Madryt za 21,5 mln funtów). Powołują się na wolę kibiców, którzy doceniają Beniteza. A ten żąda milionów funtów na transfery. Amerykanów na to nie stać. Co się stanie? Innym klubom na pewno na rękę - ze względów "wychowawczych" - będzie ostra akcja właścicieli Liverpoolu. Zwolnienie Beniteza, sprzedaż Torresa i innych buntowników. Liverpool na krótką metę straci (pogorszenie wyników), na dłuższą zyska (prowadzenie polityki zgodnej z możliwościami, omijanie zadłużania się ponad miarę). Kto przejmie Torresa i Beniteza? Ktoś na pewno weźmie sobie na głowę tych ludzi, chociaż nie znają swojego miejsca w szeregu... Piszę o Anglii, myślę o Polsce - ile razy piłkarze zwalniali trenera i zarządy? Wiele. To zawsze się źle kończy. Dla klubu. Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL