- Nie mierzyłem. Wpadło jak wpadło. To moja najważniejsza bramka w karierze. Niektórzy na takie trafienie czekają latami, mi przydarzyło się już teraz. Chyba nie zasnę w nocy - emocjonował się Mateusz Możdżeń, który strzelił drugiego gola w drugim kolejnym spotkaniu Lecha. Cztery dni wcześniej pokonał również w doliczonym czasie gry Mariusza Pawełka z Wisły Kraków. - Czy będzie świętowanie po tym golu? Raczej nie. Jedziemy na kolację z drużyną, a o 11 mamy zjawić się w klubie na treningu. Teraz jedziemy dalej. Podbudowani zwycięstwem z City jesteśmy pewniejsi siebie i musimy wygrywać w lidze. Bo nie możemy już tracić punktów - przekonywał rozgrywający Lecha, który zagrał bez respektu dla samego Patricka Vieiry. - Trener Bakero przekonywał nas, że mamy wystarczające umiejętności. Musimy dołożyć do nich tylko zaangażowanie. Poza tym powtarzał, żeby się nie bać przeciwników i starać jak najdłużej utrzymywać przy piłce. Nikt by nie przypuszczał, że po tym meczu będziemy liderem w grupie. Drugie miejsce braliśmy przecież w ciemno. Teraz mecz z Juventusem. Mamy respekt do rywala, ale jesteśmy w stanie wygrać u siebie. Co najbardziej zaimponowało młodemu pomocnikowi Lecha? Zachowanie kibiców... Man City. - To było najprzyjemniejsze. Oni oklaskami podziękowali nam za grę. Nie mówię o naszych kibicach, bo to zrozumiałe, że byli uradowani, ale dostać owację od kibiców przeciwnika - to zdarza się naprawdę rzadko.