Mimo zwycięstwa nad Górnikiem Polkowice (1-0), podopieczni trenera Andrzeja Pyrdoła wypadli bardzo przeciętnie. Bramkę, która dała im trzy punkty, zdobyli dopiero w 73. minucie. - Mieliśmy duże problemy z konstruowaniem akcji. Goście grali mądrze w obronie, poprawnie się ustawiali i ciężko było się przedostać pod bramkę rywali. Najważniejsze są jednak trzy punkty, bo mogliśmy uciec pozostałym drużynom - cieszy się Mowlik. On sobotnie spotkanie rozpoczynał akurat na ławce rezerwowych. Dość szybko zastąpił jednak kontuzjowanego Adriana Woźniczkę. - Czy byłem zaskoczony tym, że zagrałem? Nie. Siedziałem na ławce i cały czas byłem gotowy, aby wejść na boisko. Akurat zespół mnie potrzebował, więc starałem się pomóc. Myślę, że wyszło nieźle, bo przecież nie straciliśmy gola - ocenia. Ale czyste konto bramkowe to nie jedyny powód do radości. Godny uwagi jest przede wszystkim fakt, że łodzianie wygrali piąty mecz z rzędu. Pokonali MKS Kluczbork, GKP Gorzów, Ruch Radzionków, Kolejarz Stróże i teraz zespół z Polkowic. - Taka seria to zdecydowany powód do radości. Spory postęp widać nie tylko w wynikach, ale i również w naszej grze. Spisujemy się coraz lepiej - mówi serwisowi INTERIA.PL Mowlik. W sobotnim meczu zdecydowanej poprawy akurat nie było widać. Zwłaszcza, że kilku piłkarzy spisało się znacznie poniżej swoich umiejętności. - Niektórych zjadła trema, bo po raz pierwszy byliśmy w telewizji. Te transmisje chyba nam nie służą. Jak w zeszłym sezonie pokazywali nasze mecze, to dostawaliśmy cztery gole w czapę (dwie porażki 1-4, z Widzewem i Górnikiem - przyp. red) - przypomina obrońca łodzian. Podopiecznych trenera Pyrdoła czeka teraz wyjazd na spotkanie z Niecieczą. Biorąc pod uwagę, że to przedostatnia drużyna tabeli, łodzianie powinni się cieszyć na ten mecz, choć... - Będzie podobnie jak w Stróżach, gdzie prowadząc piłkę przy nodze można nabić sobie guza. Boisko było tam po prostu fatalne. Ale jak chcemy awansować do Ekstraklasy, to musimy wygrywać bez względu na okoliczności - kończy Mowlik.