Wołodymyr Kostewycz trafił do Lecha Poznań, czołowej drużyny w polskiej Ekstraklasie, na początku 2017 roku. Zagrał w polskiej lidze 100 spotkań, zdobył w nich jedną bramkę. Późnym latem 2020 roku podpisał umowę, co było zaskoczeniem, z Dynamem Kijów, ówczesnym wicemistrzem Ukrainy, obowiązującą od stycznia następnego roku. Kluby się jednak dogadały, Kostewycza nikt w Lechu zatrzymywać nie chciał. W słynnym zespole ze stolicy Ukrainy lewy obrońca się jednak nie nagrał - zerwał więzadło krzyżowe w kolanie, później doznał urazu łydki. Po napaści wojsk Putina na Ukrainę rozgrywki zostały przerwane, Kostewycz z rodziną znalazł się w Polsce. Grać w Warcie Poznań jednak nie mógł, miał ważny kontrakt z Dynamem. Rozwiązał go dopiero na początku tego roku, wtedy podpisał krótkoterminową umowę z poznańskim klubem. Przestanie ona obowiązywać 30 czerwca, ale bardzo możliwe, że wtedy podpisana zostanie nowa. Andrzej Grupa, Interia: Zaczyna pan dzień od sprawdzenia, co się wydarzyło w Ukrainie? Wołodymyr Kostewycz: - Mam rodzinę, która wciąż jest w Ukrainie, staram się pomagać krajowi, wielu moich kolegów walczy na froncie. Zawsze robimy jakieś zbiórki, choć teraz trochę mniej mówi się już o tej wojnie. A ona wciąż jest, zaczęła się w 2014 roku, wybuchła ponownie w lutym zeszłego roku i ciężko to przeżywam. Dla mnie ta sytuacja w kraju jest bardzo bolesna, ale staram się jakoś go wspierać. Razem z zawodnikami Dynama, których duża część też rozjechała się po świecie, macie jakiś wspólny kanał do komunikacji i pomocy? - Chłopaki w Dynamie mają coś takiego, ale ja nie jestem w tej grupie. Pomagam inaczej, mam wielu znajomych, którzy teraz walczą. Zresztą każdy ma kogoś znajomego na froncie, nie oszukujmy się. Są po prostu osoby, które potrzebują pomocy, potrzebują zakupu amunicji czy broni, czegokolwiek. Ja to często znajduję w Polsce i wysyłam do Ukrainy. Staram się pomagać, wszyscy musimy to robić. Ma pan jeszcze znajomych, którzy teraz grają w waszym kraju w piłkę? Jak wyglądają te rozgrywki? - Tak, grają w piłkę. Człowiek przyzwyczaja się z czasem do wszystkiego, do obecnego życia też. Brzmi to dziwnie, prawda? Gdy wcześniej któreś miasto było bombardowane, Ukraińcy byli przestraszeni, a teraz starają się prowadzić normalne życie. Po prostu żyć dalej. To bombardowania pomagają zahartować ludzi. Nawet gdy wolontariusze zbierają pieniądze, to właśnie po bombardowaniach w tych miastach są najwyższe zbiórki. Ukraińskie tenisistki nie podają ręki rywalkom z Rosji czy Białorusi, które mogą grać w tourze. Marta Kostiuk, Elina Switolina, Łesia Curenko i pozostałe twoje rodaczki mówią o tym wprost: sportowcy z tych krajów nie powinni być dopuszczeni do rywalizacji. Miałby pan problem z podaniem ręki rosyjskiemu czy białoruskiemu piłkarzowi? - Uważam dokładnie tak jak one. No kurde, oni nie mają prawa, nie powinni mieć żadnej możliwości, aby grać. Wojnę rozpoczęła Rosja, ludzie z Rosji, ale nie tylko, bo z Białorusi także, ponoszą za to konsekwencje. I powinni je ponosić od 2014 roku. Jakoś nie słyszałem, że walczyli o to, by Rosja zabrała swoje ręce od Ukrainy. Nie da się siedzieć cicho i mówić, że wszystko będzie OK, czy że Krym będzie rosyjski albo nierosyjski. - Każdy człowiek w Rosji jest za to odpowiedzialny. Sportowcy sponsorowani przez Rosję i rząd rosyjski biorą udział w tej propagandzie. Dla mnie to niewyobrażalne, że oni mogą występować w jakichkolwiek rozgrywkach. Tyle że wiele wskazuje na to, że np. zostaną dopuszczeni do igrzysk olimpijskich w Paryżu. A pana kraj może je wtedy zbojkotować... - Jest dylemat, ale co my możemy na to poradzić? Swoje stanowisko przedstawiłem... Najlepsze ukraińskie kluby piłkarskie, Szachtar Donieck, Dynamo Kijów, jakoś się bronią wynikami, są w grupach europejskich pucharów. Ale widać już chyba spadek jakości? - Szachtar po tej napaści stracił trenera i zawodników, ale i tak wykonuje świetną robotę. Sprowadzili swoich wychowanków, zdobyli mistrzostwo i dobrze to u nich wygląda. Nie jest to już taka sama liga, co przed 2014 rokiem. Jej pik był w 2012 czy 2013 roku. Nie tylko Szachtara, który wcześniej wygrał Puchar UEFA, ale też Dynamo, Dnipro i Metalist Charków miały coś do powiedzenia. To zrozumiałe, że gdy toczy się wojna, sport nie może się rozwijać. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Pan zostanie w Polsce? Kontrakt z Wartą Poznań wygasa 30 czerwca, a co z nowym - nie wiadomo. - Muszę przepracować cały okres przygotowawczy. Wreszcie jestem zdrowy, dostałem wcześniej przed innymi rozpiskę, przygotowuję organizm do powrotu na boisko. - Jadę więc na obóz z Wartą, zagram w sparingach i zobaczymy, co się wydarzy. W Poznaniu czuję się bardzo dobrze, przyjechałem tu na początku 2017 roku, to już ponad sześć lat temu. Warta Poznań szykuje się do rundy. Dwóch piłkarzy nie zacznie sezonu we właściwym czasie Od dłuższego czasu pan jednak nie gra. - Tak to może wyglądać z boku, że cały czas miałem kontuzję. A było inaczej: jako zawodnik musiałem respektować swoją umowę z Dynamem Kijów, byłem wtedy zdrowy, ale nie miałem okazji do gry. Trener mnie nie chciał, a z boku mogło wyglądać, jakbym się leczył. Grałem w zespole U-19 Dynama, później wyjechałem do Poznania i bez okresu przygotowawczego chciałem wrócić do rywalizacji. Teraz, gdy inni mieli wakacje, ja biegałem. Myślę, że ten najbliższy obóz w zupełności wystarczy mi, by być gotowy na 100 procent. Warta nie ma klasycznego lewego obrońcy, a zwykle grał pan na takiej pozycji. Tu są trzej środkowi defensorzy i wahadłowi. Widzi się pan na którejś z tych pozycji? - W Lechu u trenera Ivana Djurdjevicia graliśmy w tym ustawieniu. Wtedy na skrzydle czułem się bardzo dobrze i podoba mi się to miejsce na boisku. Dla mnie nie ma różnicy, całą karierę występowałem w różnych miejsach: w defensywie, ofensywie, na środku. Chcę po prostu grać.