Jakub Żelepień, Interia: Zna pan wyniki tegorocznej gali Złotej Piłki? Doktor Krzysztof Mizera, autor bestsellerowej książki "Dietetyka Sportowa": Znam. A zwrócił pan uwagę na fakt, że w pierwszej piątce znaleźli się jedynie zawodnicy, którzy ukończyli 30. rok życia? Zwycięzca - Karim Benzema - to z kolei piłkarz już nawet prawie 35-letni. - Nie analizowałem tego w tym kontekście, ale faktycznie coś w tym jest. Chyba wiem, do czego pan zmierza. Chcę oczywiście zapytać o to, dlaczego w ostatnich latach kariery sportowców tak mocno się wydłużają. Wiek idealny również zdaje się przesuwać coraz mocniej. - Wpływ na to ma co najmniej kilka czynników, ale przede wszystkim chodzi o większą świadomość znaczenia regeneracji. Dziś zawodnicy korzystają z masażów, laserów czy różnych naświetlań, czyli rzeczy, których kiedyś nie było. Po drugie profesjonaliści rozumieją, jak należy się odżywiać, aby wspomagać swój organizm. To bardzo ważne, bo przecież to, co zjemy, trafia do naszej krwi, a wraz z nią do komórek i mięśni. Moim zdaniem te dwie rzeczy sprawiają, że 41-letni Zlatan Ibrahimović czy 37-letni Cristiano Ronaldo wciąż mogą grać w piłkę na wysokim poziomie. Z jednej strony mówi pan o regeneracji, ale z drugiej czasu na nią jest przecież coraz mniej. Kalendarz piłkarski jest wypchany jak nigdy wcześniej. - Tak, ale jednocześnie 10 czy 15 lat temu regeneracja była na bardzo niskim poziomie albo w ogóle jej nie było. Piłkarze kończyli mecz i często szli na piwo do baru. Teraz mamy media społecznościowe i zawodnik wie, że jest obserwowany w każdej chwili. Kibic może wyciągnąć telefon, zrobić zdjęcie graczowi, który bawi się w środku nocy w klubie i wyjdzie z tego afera. Podejście do zawodowego sportu mocno się więc zmieniło, podobnie jak i technologie, a wzrosła też sama świadomość. Czas, którego faktycznie jest mniej, jest po prostu wykorzystywany efektywniej. Od razu po ostatnim gwizdku zawodnicy trafiają na stoły fizjoterapeutów lub do gabinetów lekarskich. Sportowcy zrozumieli, że na sukces w ich zawodzie składa się wiele różnych czynników, a sam talent można bardzo łatwo zmarnować. - To prawda, zyskali tę świadomość. Nikt już nie je schabowego z ziemniakami tuż przed meczem, a przecież jakiś czas temu normą było, że drużyny podróżujące na mecz wyjazdowy zatrzymywały się przy trasie i zamawiały coś niekoniecznie zdrowego w knajpach. Dziś kluby mają swoich dietetyków, których coraz częściej biorą ze sobą wszędzie tam, gdzie są ich zawodnicy. Ba, tego typu specjalistów zatrudnia się już nawet w niektórych akademiach piłkarskich w Polsce. W jaki sposób tak naprawdę żywienie wpływa na sportowca? Słyszymy o tym bardzo często, ale mało kto potrafi to wyjaśnić konkretnie i przystępnym językiem. - Żywienie działa bardzo szeroko, więc nie jest łatwo streścić ten temat. Po pierwsze trzeba jednak powiedzieć, że jedząc odpowiednio, dostarczamy sobie aminokwasy, które wpływają na regenerację mięśni. Im szybciej je przyswoimy, tym szybciej rozpocznie się proces odbudowy. Nie można przy tym zapominać o odpowiedniej ich jakości, ilości oraz porze przyjmowania. Po drugie są zawodnicy, którzy wciąż zmagają się z nadwagą. Nawet w polskiej lidze widać czasem na zdjęciach, że niektórym przeszkadza tkanka tłuszczowa. To nie jest już kwestia treningu, bo przecież ćwiczą codziennie. Do głosu dochodzi tutaj żywienie. Jeśli piłkarz źle się prowadzi, to nosi na sobie na przykład dodatkowe trzy kilogramy pod postacią tłuszczu. Niech pan sobie wyobrazi, że musi biegać z dwiema butelkami wody i jakimś pękiem kluczy. Takie trzy kilogramy nadbagażu to kolosalna różnica dla organizmu i spore obciążenie dla stawów, ścięgien czy więzadeł. To porównanie pozwala dobrze sobie zobrazować problem. - Pamiętajmy, że taki nadmiar tłuszczu rzutuje na szybkość, dynamikę, moc i skoczność. Obciąża też stawy, co powoduje zwiększenie ryzyka kontuzji. Czasami jest natomiast odwrotnie i zawodnik jest zbyt wątły. Wtedy musi przytyć, ale cała sztuka polega na tym, aby nabrał masy mięśniowej, a nie tkanki tłuszczowej. Żeby to się udało, znów musimy dobrać odpowiednią dietę. Nazywamy to żywieniem okołotreningowym, bo bardzo ważne jest to, co piłkarz zje przed i po wysiłku. Zanim pójdzie na trening, powinien spożyć na przykład rybę z jakąś zdrową kaszą. Wpływ na jego dyspozycję ma również to, co wypije i w jakich ilościach. Dużo wyrzeczeń. Domyślam się, że nie wszystkim - nawet sportowcom - łatwo jest stosować się do tylu zakazów i nakazów. - Oczywiście, zajmuję się tym od ponad 15 lat, a nadal zdarzają się przypadki, przy których muszę się sporo nagłowić. Niektórzy zawodnicy nie lubią pewnych produktów, inni nie umieją gotować, jeszcze inni po prostu nie chcą się do tego wszystkiego stosować. Widzę czasem, że są sportowcy, którzy przyszli do mnie tylko dlatego, że klub lub związek im kazał. Najważniejsza jest świadomość. Jeśli zawodnik uwierzy, że odpowiednia dieta poprawi jego wyniki, to jesteśmy już na dobrej drodze. W powiedzeniu "jesteś tym, co jesz" jest bardzo dużo prawdy. Im szybciej zawodnik to zrozumie, tym lepiej dla niego samego. Popularny w internetowych poradnikach cheat day jest dozwolony w przypadku sportowców czy na tym poziomie można o tym tylko pomarzyć? - Rozróżnijmy najpierw cheat day od cheat meal. Ten pierwszy polega na tym, że przez cały dzień jemy to, co tylko chcemy. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania, bo mocno zaburza to, co wypracowaliśmy sobie przez sześć poprzednich dni. Jeśli natomiast chodzi o cheat meal - ok, można przymknąć oko na jeden taki posiłek w tygodniu. Nic złego się nie stanie, oczywiście pod warunkiem, że sportowiec naprawdę przestrzega diety. Michael Phelps przyswajał dziennie 12 tysięcy kalorii, a większość pochodziła z burgerów. Jego osiągnięć nie trzeba nikomu przedstawiać. - W porządku, ale to ewenement na skalę światową. Można sobie też zadać pytanie, jakie osiągałby czasy, gdyby jadł poprawnie. Idę o zakład, że ustanawiałby jeszcze bardziej imponujące rekordy. Przecież nie mógłby mieć gorszych wyników, gdyby przestrzegał zasad odpowiedniego żywienia, to zaprzeczałoby wszelkiej logice. Moim zdaniem wyciskał z siebie 90%, a gdyby zastosował dietę, dołożyłby jeszcze 10 procent. Nie wierzy pan w takim razie w opowieści o Ronaldinho czy Nainggolanie, którzy mieliby rzekomo grać dużo gorzej, gdyby porzucili imprezowy styl życia i zaczęli prowadzić się profesjonalnie? - To jest wygodne tłumaczenie, nie ma żadnych podstaw naukowych, żadnych badań ani nawet logiki w tym, aby tak twierdzić. Dlaczego wprowadzając do organizmu syf, mielibyśmy cokolwiek na tym zyskiwać? Dlaczego zdrowe żywienie i witaminy, których potrzebujemy, miałyby nas osłabiać? To jest niemożliwe. Oczywiście są zawodnicy ze znakomitą genetyką i wybitnym talentem, którzy zawsze będą lepsi od tych przeciętnych. Mogą jednak dalej się rozwijać, jeśli odpowiednio o siebie zadbają. Prosty przykład - ferrari pojedzie na taniej benzynie i wciąż będzie szybsze od passata. Ale jeśli wlejemy w nie paliwo 100-oktanowe, to jeszcze szybciej zostawimy wszystkich daleko z tyłu, a sam silnik i podzespoły pozostaną na dłużej w dobrym stanie, bez konieczności naprawy. W futbolu na najwyższym poziomie różnice są minimalne. Pozostając w klimacie motoryzacyjnym: to jak w Formule 1 - inżynierowie walczą o odchudzenie każdej części o kilka gramów, żeby w sumie dało to wymierny efekt. - Pojedyncze elementy wydają się nie mieć znaczenia, ale kiedy je podliczymy, wyjdzie na to, że okazują się być kluczowe. Tu 3%, tu 2%, tu 5% i robi nam się 10%. A to już różnica i zawodnik na pewno odczuje, że jest lepszy. Nigdy nie będzie tak, że zjem pełnowartościowe śniadanie, wyjdę na boisko i będę fruwał. Różnice są minimalne, ale przecież na mistrzowskim poziomie każdy walczy o urwanie tego jednego procenta. Szybszy sprint w 90. minucie, większe skupienie i koncentracja przy decydującej interwencji w obronie czy mocniejsze kopnięcie - to wszystko bierze się z odpowiedniej regeneracji, dobrego żywienia i właściwej motywacji w sferze mentalnej. Czasem bardziej opłaca się porządnie odpocząć, niż wyjść na trening na siłę i dać z siebie połowę tego, co zwykle? - Jako fizjologowie mamy nawet powiedzenie: trenuj mniej, a więcej się regeneruj. Czasami lepiej ćwiczyć 3 razy w tygodniu na 100% niż sześć razy na 60%. Z różnych względów kłóci się to ze szkołą trenerską, ale z naukowego punktu widzenia tak właśnie jest. Możemy to porównać do studenta: kiedy jest wypoczęty i ze świeżym umysłem siądzie do książek, to szybko przyswoi materiał. Kiedy jednak zabierze się za naukę o 22 po całym dniu pracy, to będzie czytał, czytał i czytał podręcznik, a i tak w głowie nic nie zostanie. Konkluzja: mięśnie i umysł muszą się zregenerować. Jakub Żelepień, Interia