Oprócz nieukrywanego entuzjazmu związanego z powrotem soccera fachowcy komentowali pozostawiającą sporo do życzenia formę piłkarzy, niezłą i niemalże sterylną organizację zawodów oraz przedmeczową symboliczną demonstrację zawodników nawiązującą do ruchu Black Lives Matter. Dokładnie cztery miesiące czekali kibice piłki nożnej w USA i Kanadzie na ponowne emocje piłkarskie na najwyższym szczeblu. W środowy wieczór na boisku numer 17 kompleksu ESPN World Wide Sports w Disney World w Orlando spotkały się ekipy gospodarzy i "beniaminka" z Miami. Inauguracja turnieju "MLS is Back" była zatem również okazją do pierwszego pojedynku derbowego pomiędzy rywalami z Florydy od 2001 roku. Wówczas nieistniejący już klub Tampa Bay Mutiny uległ na swoim boisku Miami Fusion 0-4. Zanim światła specjalnie skonstruowanych i zamontowanych - dla potrzeb transmisji telewizyjnych - jupiterów rozbłysły w oddalonym od parku rozrywki Magic Kingdom o nieco ponad 10 km kompleksie sporo było znaków zapytania. Najpierw kwestionowano pomysł rozgrywania aż 54 meczów w Orlando z uwagi na niesamowitą wilgotność powietrza i panujące tam w tym okresie upały. Potem, kiedy okazało się, że Floryda staje się nowym epicentrum COVID-19, gdzie tylko w ciągu ubiegłego tygodnia hospitalizowano 1845 pacjentów z koronawirusem, wydawało się, że piłkarze jadą w oko cyklonu. Z tego tytułu włodarze ligi musieli dołożyć wszelkich starań, by ten eksperyment z koszarowaniem dwóch tysięcy osób, w tym niemal 600 piłkarzy, na cały miesiąc nie odbił się nikomu czkawką. Jako jedni z pierwszych w tzw. Bubble, czyli hermetycznie zamkniętym dla osób z zewnątrz ośrodku hotelowym, zameldowali się sędziowie. Wśród nich Polak Robert Sibiga, który ma za sobą już ponad 100 spotkań MLS. - Czuję się tutaj bezpiecznie. Jesteśmy testowani na obecność wirusa co drugi dzień i wszyscy skrupulatnie przestrzegają zasad dystansu społecznego. Pilnujemy ciągłego mycia rąk, noszenia maseczek i dezynfekcji na terenie całego hotelu. Jeśli turniej ma okazać się sukcesem - na co liczę - wiemy, że to jest niezbędne i każdy czuje za to odpowiedzialność - zdradził urodzony w Stalowej Woli sędzia, który na początek będzie arbitrem technicznym podczas czwartkowego meczu Philadelphia Union - New York City FC. Sibiga - jak przyznał - jest na Florydzie zupełnie dobrowolnie. Liga ogłaszając pomysł na turniej kilka tygodni temu podkreśliła, że każdy piłkarz, trener, członek sztabu czy działacz może odmówić udziału. Z tego przywileju skorzystało kilku graczy. Jako pierwszy swoją decyzję ogłosił obrońca Realu Salt Lake Nedum Onuoha. Urodzony w Nigerii były zawodnik Manchesteru City czy Queens Park Rangers uznał, że nie czuje się komfortowo z faktem pozostawienia swoich bliskich na kilkadziesiąt dni podczas globalnej pandemii. Tego samego dnia podobnie zachowało się aż pięciu piłkarzy Vancouver Whitecaps, wśród których najbardziej poruszającym wyznaniem było to Lucasa Cavalliniego. 27-letni reprezentant Kanady i piłkarz z kontraktem gwiazdorskim zdradził, że COVID-19 zabrał mu dwie osoby z rodziny dlatego chce w tym okresie wspierać najbliższych. Największym nieobecnym będzie jednak piłkarz Los Angeles FC i MVP ubiegłego sezonu Carlos Vela, który - według oficjalnego komunikatu - został w domu, by towarzyszyć małżonce będącej w ciąży podwyższonego ryzyka. Wszystkie te komunikaty ujrzały światło dzienne w dniach 6-7 lipca, czyli zaraz po tym, jak z turnieju wycofała się ekipa FC Dallas, mająca rywalizować w grupie B m.in. z... Vancouver. Jeszcze przed przylotem do Orlando w zespole z Teksasu wykryto trzy przypadki zakażenia wirusem. Po drugiej turze testów - już wewnątrz "balona" - liczba zakażonych wzrosła do 10. Nic więc dziwnego, że powrót zespołu Luchi Gonzaleza do domu przyjęto w MLS ze zrozumieniem oraz... ulgą. Na tym jednak nie koniec, bo w środę stwierdzono obecność wirusa wśród dziewięciu z 29 piłkarzy drużyny Nashville SC, a w tym gronie jest m.in. 34-letni reprezentant Hondurasu i były gracz m.in. Boavisty Porto Brayan Beckeles. Tego samego dnia drużyna z "Music City" miała rozegrać swój premierowy mecz z Chicago Fire, który na chwilę obecną został przełożony. Wszystko wskazuje jednak na to, że zamiast mierzyć się z drużyną Przemysława Frankowskiego rywale będą zmuszeni do powrotu do swojego stanu Tennessee. Ostateczną decyzję ws. tej sprawie w najbliższych godzinach ma podjąć komisarz ligi Don Garber, który w środę - podczas telewizyjnego wywiadu w przerwie inauguracyjnego meczu - robił dobrą minę do złej gry zachwalając sterylność turnieju i organizacyjny wysiłek setek ludzi. W ten same tony uderzali komentatorzy stacji ESPN, która transmitowała mecz. Podkreślali oni radość i dumę z faktu iż to właśnie MLS jako pierwszy męski sport zespołowy (kilka dni wcześniej rywalizację o tzw. Challenge Cup wznowiły piłkarki z ligi NWSL) powrócił do rywalizacji o punkty oraz zachęcali do otwartego wspierania inicjatywy, która - w ich mniemaniu - ma stanowić krok w kierunku powrotu do normalności. Inauguracja była także szczególna z jeszcze jednego powodu. W Ameryce wiele uwagi poświęca się ostatnio ruchowi Black Lives Matter, który nabrał rozmachu po śmierci George'a Floyda. 46-letni Afroamerykanin 25 maja padł ofiarą brutalności policji w Minneapolis, co najpierw wywołało zamieszki w kilku miejskich aglomeracjach, a potem stało się powodem masowych protestów.