- Liczę, że jeśli będę dalej strzelać gole, dostanę kolejną szansę w Europie. Z kadr narodowych na dzień dzisiejszy wybrałbym Niemcy - przyznał urodzony za Odrą napastnik. Przybyłko urodził się w Niemczech, w polskiej, usportowionej rodzinie. Mama Wioleta uprawiała w Polsce lekkoatletykę, a ojciec Mariusz grał w piłkę nożną. Po wyjeździe za granicę osiedlili się w Bielefeld, gdzie w miejscowej Arminii swoje pierwsze szlify piłkarskie zdobywali zarówno Kacper, jak i jego brat bliźniak Jacub. - Mój starszy brat Mateusz poszedł w ślady mamy i jest dziś złotym medalistą mistrzostw Europy w skoku wzwyż - podkreślił Przybyłko. - My z Kubą podawaliśmy piłki na meczach, w których grał Artur Wichniarek - dodał. Bracia wyróżniali się talentem, dlatego w kwietniu 2008 roku w Kolonii spotkali się z byłym selekcjonerem kadry Polski Jerzym Engelem, który namawiał ich do gry w biało-czerwonych barwach. Kilka miesięcy później zadebiutowali w zespole U-15 w zremisowanym 1-1 meczu przeciwko... Niemcom. - Zachwycili mnie techniką i koordynacją ruchową, a także umiejętnościami taktycznymi - mówił ówczesny trener tej drużyny Radosław Mroczkowski. Przygoda Jacuba z kadrą skończyła się wcześnie, ale Kacper zadomowił się w niej na dobre. Między 2008 a 2013 w koszulce z orłem na piersi rozegrał ponad 40 spotkań i strzelił ponad 20 bramek. Ostatnią w feralnie przegranym 1-3 starciu z Grecją w eliminacjach do mistrzostw Europy U-21 we wrześniu 2014. - Do 88. min utrzymywał się remis 1-1, który dawał nam awans do fazy play off. Niestety, wobec naszej porażki pierwsze miejsce w naszej grupie zajęła wówczas Szwecja, która potem została mistrzem Europy - wspomina Przybyłko. W tamtej kadrze u Marcina Dorny występowało wielu zawodników, którzy dziś robią niezłe kariery. We wspomnianym meczu z Grecją grali m.in. Bartosz Bereszyński, Marcin Kamiński i Paweł Wszołek, a na ławce siedzieli Tomasz Kędziora, Paweł Dawidowicz czy Filip Bednarek. Oprócz nich w drużynie byli także Karol Linetty, Piotr Zieliński i najlepszy strzelec tamtejszych eliminacji Arkadiusz Milik. - Arek strzelał gole, które miałem zdobywać ja - śmieje się Przybyłko. - W meczach kontrolnych trener Dorna stawiał na mnie i odwdzięczałem się bramkami. Ale w meczach o punkty na boisku dla mnie zabrakło miejsca - podkreśla. Przybyłko okres spędzony w młodzieżówkach wspomina jednak miło. Trochę inaczej czuje się, kiedy poruszany jest temat pierwszej reprezentacji. Twierdzi, że po przegranych eliminacjach o nim zapomniano, choć w swoich klubach - FC Koeln, Arminii, Greuther Furth czy Kaiserslautern - zawsze był najskuteczniejszym napastnikiem. - Być może problem był w tym, że wszystkie te zespoły grały na zapleczu Bundesligi - zastanawia się. - W większości przypadków były to także ekipy z dołu tabeli, więc z mniejszym potencjałem ofensywnym. Co się z tym wiąże, nie tworzyliśmy kilkunastu sytuacji na mecz tylko kilka. W takich klubach udowodnić swoją wartość jest nieco trudniej. Ostatnie kilka lat to najtrudniejszy dla Przybyłki okres. Zamiast strzelać gole i szukać angażu w lepszych klubach przytrafiła mu się bolesna i przewlekła kontuzja śródstopia. Z podobną zmagał się niedawno m.in. Neymar. W przypadku Przybyłki odnawiała się, bo wracał na boisko zbyt wcześnie i w rezultacie znów musiał pauzować. - W związku z tym myślano już, że nie wrócę do poważnej gry. Na szczęście trafiła się ciekawa oferta z USA, z której postanowiłem skorzystać - przyznał kolega Mateusza Klicha z Kaiserslautern. Do Filadelfii trafił jesienią 2018. Nie zagrał jednak w żadnym meczu Union, bo - jak sam mówi - szykowano go na kolejny sezon. Okres przygotowawczy spędził bardzo pracowicie, będąc najlepszym strzelcem ekipy, którą kiedyś prowadził Piotr Nowak. Tuż przed startem sezonu zasadniczego klub zatrudnił jednak reprezentanta Meksyku i byłego gracza Eintrachtu Frankfurt Marco Fabiana, który otrzymał tzw. designated player, czyli kontrakt gwiazdorski. Jednocześnie Fabianowi ktoś musiał zwolnić jedno z miejsc dla obcokrajowców, których w klubach MLS może być ośmiu. Padło na Przybyłkę. - Trenowałem dalej z pierwszą drużyną, ale chwilowo wypożyczono mnie do naszych rezerw, czyli grających w 2. lidze Bethleheem Steel - tłumaczy Polak. - Nie zmarnowałem tego czasu, strzelając trzy gole w dwóch meczach - przypomniał. Po przymusowych roszadach w kadrze zespołu, Przybyłko powrócił do składu Union i znów na treningach strzelał gola za golem. Kilka dni przed upragnionym debiutem w barwach "The U" w walce o piłkę na treningu pękła mu kość palca u nogi. Pech i kolejna pauza, którą Przybyłko gorliwie przepracował w siłowni. Był pierwszy na treningach, a zajęcia opuszczał jako ostatni. To musiało spodobać się Jimowi Curtinowi, który od 2014 jest szkoleniowcem Union. - Myślałem, że da mi zagrać od początku już w pierwszym meczu po moim powrocie po kontuzji. Ale w meczu z Montrealem wpuścił mnie na boisko w 83. min już przy stanie 3-0 - powiedział zawodnik, który nosi w Union koszulkę z nr 23. W kolejnym spotkaniu Przybyłko zagrał już od początku i uratował dla Union remis 1-1 z Whitecaps w Vancouver. Gola zdobył po kilkudziesięciometrowym wyścigu z obrońcą, uderzając prawą nogą w długi róg bramkarza. Kilka dni później strzelił zwycięską bramkę w starciu z FC Cincinnati, gdzie cały mecz na ławce spędził Przemysław Tytoń. Przybyłko pokonał jego zmiennika ładnym strzałem głową. Wreszcie w ubiegły weekend Polak zdobył jedną z bramek w meczu z New England Revolution, który jego ekipa wygrała aż 6-1. Tym razem dopełnił formalności dokładając lewą nogę do dośrodkowania znanego z występów w Nantes czy kadrze USA Alejandro Bedoyi. - Kiedy ostatni raz strzeliłem trzy gole w trzech meczach? Chyba w juniorach! - śmieje się Przybyłko. - Ale to zasługa całej naszej drużyny, bo mamy w składzie ofensywnie grających piłkarzy, którzy ciągną do przodu i dużo widzą - zapewnił. Z Przybyłką w składzie Union wygrali trzy i zremisowali jedno spotkanie. Strzelili w nich dwanaście goli, stracili dwa. To wywindowało klub z Miasta Braterskiej Miłości na pierwsze miejsce w tabeli MLS Wschód. Jeszcze nigdy klub, który rozgrywa swoje spotkania na malowniczo położonym stadionie w Chester, nie plasował się tak wysoko po upływie 1/3 sezonu. Sam Przybyłko, który oprócz skuteczności wyróżnia się także pracowitością - w każdym z trzech ostatnich meczy miał przebiegniętą największą liczbę kilometrów - cieszy się, że w końcu ma okazję zagrać w drużynie, która walczy o najwyższe cele. - Wchodzę w najważniejszy dla piłkarza wiek. Wiem, że stać mnie na utrzymanie wysokiej formy, a jeśli będę strzelać gole, to kto wie co się wydarzy w przyszłości - prognozuje. W Ameryce mu się podoba. Na zgrupowaniach dzieli pokój z reprezentantem Bośni i Hercegowiny Harisem Medunjaninem, znanym z występów z AZ Alkmaar, Realu Valladolid czy Deportivo La Coruna. Liczy na to, że dzięki dobrym występom trafi do notesu skautów z Europy, którzy do MLS zaglądają coraz częściej. - W zimowej przerwie za zawrotne pieniądze do Bayernu Monachium odszedł 18-letni Alphonso Davies, a do Newcastle przeniósł się MVP ligi Miguel Almiron - wylicza Przybyłko. - Jeśli jednak telefon będzie milczał, zostanę tutaj. To liga, która się rozwija. Nie mam nic przeciwko, aby tworzyć jej historię - dodał. Zapytany o kadrę Polski, jeszcze kilka tygodni temu otwarcie mówił, że chciałby przypomnieć się Brzęczkowi. Teraz jest bardziej powściągliwy, bo wie, że to wciąż Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek i jego kolega z U-21 Milik rozdają karty, jeśli chodzi o biało-czerwony atak. - Następni w kolejce są jeszcze Teodorczyk, Wilczek czy Stępiński - wylicza. - Wydaję się, że teraz bardziej byłbym potrzebny kadrze Niemiec. Poza tym wciąż trochę boli, jak o mnie zapomniano w PZPN kilka lat temu. Gdyby dziś zadzwoniły do mnie obie federacje, chyba wybrałbym Niemcy - przyznał Przybyłko. Z Nowego Jorku Tomek Moczerniuk