Kiedy dowiedział się pan o pozytywnym wyniku testu na COVID-19? Kacper Przybyłko: - 25 marca obchodziłem 27. urodziny, ale dwa dni wcześniej strasznie źle się poczułem. Miałem gorączkę, dreszcze i bolała mnie głowa. Na początku myślałem, że to normalne osłabienie, bo raz w roku coś takiego mnie rozkłada na dzień, góra dwa. Ale zastanawiające było to, że dosłownie ścięło mnie z nóg i po tym, jak termometr pokazał prawie 39 stopni gorączki, moja narzeczona Kinga postanowiła zabrać mnie na test. Pojechaliśmy tam samochodem, pobrali nam próbki i wróciliśmy do domu. Telefon od lekarza o pozytywnym wyniku dostałem dopiero tydzień później, jak w zasadzie... było po wszystkim. Jak w pana przypadku wyglądała walka z wirusem? - Wyłączony byłem z obiegu przez cztery doby. Gdyby nie Kinga, to spałbym na okrągło. Budziła mnie i na siłę karmiła ciepłą zupą. Brałem tabletki na ból głowy i cały czas walczyłem z gorączką. Najgorzej było w nocy, bo dręczyły mnie jakieś koszmary. Wirus storpedował plany urodzinowe, bo pierwotnie Kinga chciała mnie zabrać do ZOO i na kolację do restauracji, ale skończyło się na butach kupionych przez internet. Niestety wówczas byłem zbyt słaby, żeby je chociaż przymierzyć. Ale dziś czuję się świetnie i już z nich nie wychodzę... Jako zawodowy sportowiec ma pan świetną wydolność. Czy wpłynęło to na przebieg choroby? - Myślę, że tak. Po czterech dniach nagle poczułem się lepiej. Zaczęło mnie korcić, żeby się poruszać, ale na początku nie miałem siły nawet na krótki spacer. Przez dwa tygodnie nie robiłem dosłownie nic. Potem zacząłem ćwiczyć w domu, ale wciąż szybko się męczyłem. Czułem, że coś siedzi mi w płucach. Stopniowo było lepiej, ale dopiero po miesiącu czułem się tak, jak przed chorobą.