W polskiej piłce wróciła moda na zwalnianie trenerów przy pierwszym większym kryzysie, w Ekstraklasie i I lidze poleciało już ponad dziesięć głów. Wojciech Pertkiewicz, prezes Jagiellonii Białystok: - Ta moda powtarza się chyba rokrocznie. To niepokojąca tendencja? - Raczej norma niż tendencja. Oceny się nie podejmuję, bo nie jestem w strukturze organizacyjnej innych klubów, nie znam ich sytuacji, a każdy przypadek jest inny. Z doświadczenia wiem, że na zewnątrz często przyczyny takich decyzji są osądzone wyłącznie lub przeważnie przez pryzmat wyników sportowych, a bez znajomości spraw dziejących się za kotarą. Gdy pogarszają się wyniki, najłatwiej znaleźć kozła ofiarnego w osobie trenera, a przecież winnych jest zazwyczaj więcej: piłkarze, dyrektorzy sportowi, prezes... - Tak jak wspomniałem, zwolnienie trenera nie wynika często tylko z suchego wyniku sportowego, choć słabe rezultaty z pewnością dają impuls do głębszych rozważań nad wieloma aspektami funkcjonowania pionu sportowego i pracy sztabu. Cierpliwość jest jednak towarem deficytowym w polskiej piłce. - Specyficzną sytuację mamy aktualnie w rezerwach Jagiellonii. Uważam, że zbudowaliśmy przyzwoity zespół, nawet pomimo kadrowej rewolucji, a jeszcze w miniony weekend zajmowaliśmy ostatnie miejsce w tabeli III ligi. I z trenerem Tomaszem Kulhawikiem wcale nie rozmawialiśmy o rozstaniu. Wiemy, czego od niego oczekujemy, jak pracuje, jak wygląda proces treningowy, jak rozwija zawodników. Jesteśmy przekonani, że ta drużyna w końcu ruszy. Cierpliwość jest ważna. Rozsądniejsze jest rozliczanie trenera w stosunku do postawionych celów, a nie presji trzech gorszych meczów, które przydarzyć mogą się każdemu. Na przełomie sierpnia i września mistrz Polski przegrał siedem z ośmiu kolejnych meczów: po dwa razy z Bodø/Glimt i Ajaksem Amsterdam, a także po razie z Cracovią, GKS-em Katowice i Lechem Poznań. Byliby tacy prezesi, którzy już zaczęliby szukać następcy dla Adriana Siemieńca. - Nawet nie liczyłem, że to było aż siedem porażek w ośmiu spotkaniach. Z tyłu głowy trzeba było mieć wkalkulowane porażki z Bodø/Glimt i Ajaksem. Zły jestem o mecz z Gieksą, bo zagraliśmy fatalnie, najgorzej chyba za mojej prezesowskiej kadencji w Białymstoku. Z Cracovią i Lechem mogły się te spotkania potoczyć inaczej, skończyło się porażkami, bywa. Pokusy, żeby zwolnić trenera Siemieńca nie było. Z Lechem było 0:5, dość bolesne. - I za 0:1, i za 0:5 jest zero punktów. Wiadomo, lepiej wygrywać niż przegrywać. A jak przegrywać, to minimalnie, najlepiej na własnych warunkach, kiedy zagrało się zgodnie z własnym planem, ale wynik nie dojechał. Bolało, ale trafiliśmy też na fantastycznie dysponowanego Lecha, który lideruje w tabeli. Jaga ma na tym etapie sezonu swoje kłopoty, uczymy się, nie będziemy rozdrapywać ran, tylko wyciągać wnioski i patrzeć do przodu. Jagiellonia spełniła plan minimum dla mistrza Polski i awansowała do Ligi Konferencji. Letni dołek to efekt „pocałunku śmierci”? - To paradoks, ale na tym etapie rozgrywek punktujemy lepiej niż w sezonie, który skończył się dla nas mistrzostwem Polski. Innych rzeczy rok temu oczekiwało się jednak od Jagiellonii niż teraz, kiedy już mamy swój wypracowany styl, odnieśliśmy sukces, drużyna się skonsolidowała, a do tego poszerzyliśmy i wzmocniliśmy kadrę. Obawiam się jednak trochę kolejnych tygodni, kiedy czeka nas maraton meczów w Ekstraklasie i Lidze Konferencji. Z raportów wynika, że przy grze co trzy dni nieznacznie, ale zauważalnie spada średnia punktowa nawet takich gigantów jak Bayern Monachium. - Skoro nawet Bayern jest w stanie delikatnie przyklęknąć w obliczu rywalizowania na kilku frontach, a przecież czerpie z rynku piłkarzy przygotowanych do grania na najwyższym poziomie i najwyższej intensywności, to co dopiero Jagiellonia, która wybiera wśród zawodników dobrych przede wszystkim na poziom Ekstraklasy. Dla dużej części zespołu Jagi ten sezon to test na odnalezienie się w nieznanej dotąd sytuacji i wobec wymagań większej niż wcześniej eksploatacji. Podczas letniego okienka transferowego odczuliście istnienie magii mistrzostwa Polski? Że podczas negocjacji z zawodnikami Jaga nie była już klubem z dalekiego Podlasia, tylko zespołem z „success story” i z europejskich pucharów? - Mistrzostwo pomagało, ale myślałem, że na rynku będzie nam łatwiej. Rozmów odbyliśmy sporo. Do zespołu dołączyło dziewięciu nowych piłkarzy. Szybko Maksymilianem Stryjkiem zastąpiliśmy Zlatana Alomerovicia, Joao Moutinho wskoczył w miejsce Bartłomieja Wdowika. Doszli Lamine Diaby-Fadiga i Miki Villar. Odszedł Jose Naranjo. Trochę dłużej niż myśleliśmy przeciągała się sprawa wypożyczenia Darko Churlinova, a Tomasa Silvę musieliśmy wcześniej wyleczyć, by podjąć finalną decyzję. W międzyczasie czekaliśmy na zwycięstwo w dwumeczu z FK Poniewieżem, którym zapewniliśmy sobie jesień w europejskich pucharach, co wiązało się z koniecznością poszerzenia kadry, więc pojawiły się kolejne nazwiska: Marcin Listkowski, Peter Kovacik i Cezary Polak. I uważa pan, że Jagiellonia jest silniejsza niż w mistrzowskim sezonie? - Kadra jako całość jest moim zdaniem silniejsza. Trudniej odnieść się za to do siły pierwszej jedenastki, która w ubiegłym sezonie była dość stabilna, a w tym, co zrozumiałe, jest mocno rotowana i ciężko wskazać żelazny skład wyjściowy. Łatwiej osiągnąć sukces, gdy ma się szeroką i wyrównaną kadrę czy bardzo silną wyjściową jedenastkę i wyraźnie mniej jakościowych zmienników? - W krótkim dystansie sukces przyniesie topowa jedenastka, ale poszerzenie kadry jest niezbędne, żeby mogła ona grać dwa razy w tygodni przez wiele miesięcy. To musi iść równoległe, żeby zespół nie rozleciał się na skutek przemęczenia czy nieszczęść losu: kartek czy kontuzji. Proszę zauważyć, że urazów w minionym sezonie właściwie uniknęliśmy. Mistrzostwo zdobywaliśmy grupą kilkunastu piłkarzy. Przy europejskich pucharach skala wyzwania jest większa, potrzeby szersze, bo zmienia się rytm, pojawia się dodatkowe przemęczenie, rotacja staje się konieczna. W takich warunkach pracuje, ale także uczy się obracać Adrian Siemieniec, którego umiejętności są dla poradzenia sobie w tej nowej sytuacji kluczowe. Jest młody, poznający dopiero realia łączenia ligi z europejskimi pucharami, ale to życiowo bardzo wrażliwy człowiek, błyskawicznie wyciągający wnioski, adaptujący się do nowych sytuacji. Jesteśmy o niego spokojni. Poza tym, wszyscy w Jagiellonii tej nowej sytuacji się uczymy i nawzajem się wspieramy. Jak Siemieniec zareagował na słabsze tygodnie? - Nie wkradła się w jego poczynienia nerwowość, bo zna zdanie moje, dyrektora Masłowskiego czy rady nadzorczej i mógł być spokojny o posadę. Jedna gorsza seria nie podważa jego warsztatu i kompetencji. Pełne zaufanie. Jagiellonia dużo goli strzela, ale też bardzo dużo traci. Wajcha nie jest za bardzo przesunięta w stronę ofensywy? - Z tak przekręconą wajchą zdobyliśmy mistrzostwo Polski, strzelając przy tym najwięcej goli od niepamiętnych czasów. Ale i wiele bramek tracąc. To element ryzyka. Taki styl przy wyrachowanym i skutecznym przeciwniku wiąże się z realnym niebezpieczeństwem, ale życie pokazało, że rozmach w ofensywie może wystarczyć do osiągnięcia dużego sukcesu. Na pewno nasz futbol się zmienia, ewoluuje, przeciwnicy trochę lepiej już nas bowiem rozczytują, na początku tego sezonu tylko Lechia Gdańsk ma gorszą defensywę. Z tyłu musi wyglądać to lepiej i zacznie wyglądać lepiej. Powinniśmy znaleźć formułę na uszczelnienie obrony, co niekoniecznie musi oznaczać zmiany personalne, choć ich oczywiście nie wyklucza. Przez kilka okienek transferowych z rzędu powtarzał pan, że Jagiellonia na transfery do pierwszego sezonu będzie wydawała „zero złotych”, bo musi podreperować sytuację finansową. Na początku września 2024 roku zapłaciliście Kotwicy Kołobrzeg za Cezarego Polaka. Odejście od polityki „zero złotych” to znak lepszych czasów dla Jagi? - To sukces, zdecydowanie. Najważniejszy jest sukces sportowy, mistrzostwo kraju to więc jedno, ale rozwój organizacji oceniam również przez pryzmat portfela, którym klub zarządza. Dwa lata temu mówiłem o kwocie „zero złotych”. Rok temu tak samo: „zero złotych”. Słyszał to ode mnie dyrektor sportowy Łukasz Masłowski, który akurat w kwotach „zero” poruszać potrafi się jak mało kto. Przed tym sezonem wiedzieliśmy już, że pewne pieniądze na transfery możemy przeznaczyć, warunek był jeden: musi być to zawodnik z jakością, ale też perspektywiczny, rozwojowy, z potencjałem sprzedażowym. 21-letni Polak, młodzieżowy reprezentant Polski, się w tej profil wpisuje. - Nie ukrywaliśmy, że byliśmy również zainteresowani wykupem Tomasza Wójtowicza z Ruchu Chorzów. Nie udało się, z Czarkiem Polakiem wprost przeciwnie. Jeśli odpowiednio będziemy zarządzać naszym „bankrollem”, to w niedalekiej przyszłości będziemy mogli wydawać większe kwoty na transfery. Jagiellonia jest aktualnie klubem zdrowym finansowo? - Tak, jest dużo, ale to dużo lepiej niż było dwa lata temu, w tym tygodniu na radzie nadzorczej głównym tematem rozmów był rozwój akademii Jagiellonii. Poszukujemy gruntów niedaleko centrum Białegostoku, około 9-10 hektarów. Czyli inwestycja w przyszłość. - Wiem, jakie są pokusy, jakie błędy popełnia się po sukcesach. Letnie okienko transferowe w naszym wykonaniu było więc rozsądne. Nie porywaliśmy się z motyką na słońce. Taka jest diagnoza nie tylko moja, ale też rady nadzorczej. Nie narzucamy nagle drużynie chorej presji jednoczesnego obronienia mistrzostwa Polski, wejścia do finału Ligi Konferencji i Pucharu Polski, choć wiadomo, że nie odpuszczamy żadnych rozgrywek. Stabilizacja, stopniowy rozwój organizacji, a teraz lepiej większe pieniądze zainwestować w grunty pod rozwój akademii Jagi. Naturalny procesem każdego ekstraklasowego klubu jest sprzedawanie swoich najlepszych piłkarzy. Trzy miliony euro zarobione na oddaniu Bartłomieja Wdowika do Portugalii i Dominika Marczuka to Stanów Zjednoczonych to nie za mało? - Nie wiem, skąd jest kwota trzech milionów euro. Z Transfermarktu, więc to kwota orientacyjna, szacowana, ale bez dostępu do poufnych dokumentów trudno o bardziej wiarygodne źródło. - W kwestiach finansowych to nie jest najbardziej wiarygodne źródło. Podaje bowiem twarde dane, nie znając przecież zapisów umów, do których treści dostęp ma zaledwie kilka osób. Rozumiem jednak, że na czymś trzeba się opierać, aczkolwiek nie trzymałbym się ściśle szacowanych tam kwot. I nie mówię tu o tych dwóch transferach, ale generalnie. Rozumiem, ale taki Lech Poznań, który w spieniężaniu młodych piłkarzy wyróżnia się na tle całej Europy, najpewniej zarobiłby na nich dwa razy więcej. - Gdyby Wdowik nazywał się „Vdoviković”, a Marczuk przykładowo „Marczukinho”, to pewnie moglibyśmy zarobić na nich dwa razy więcej. Jagiellonia nie ma aż takiej historii sprzedażowej, jak Dinamo Zagrzeb czy Lech Poznań, ale wyrabiamy pozycję na rynku: w ostatnich latach za przyzwoite kwoty odchodzili od nas nie tylko Marczuk i Wdowik, ale też Mateusz Kowalski, który niedawno zadebiutował w Serie A, czy Miłosz Matysik, który zaczyna częściej grać w lidze cypryjskiej. Widać, że w Jadze coraz lepiej pracujemy z młodzieżą. Powoli do pierwszej drużyny wchodzić będą Szymon Stypułkowski, Oskar Pietuszewski czy Alan Rybak. W bramce już jest Sławek Abramowicz, a Miłosz Piekutowski czeka na swój moment. Kolejni młodzi zawodnicy stoją w blokach. Zmieniła się też sytuacja finansowa klubu, gdzie nie jesteśmy już na „musiku” i możemy z większą cierpliwością podchodzić do transferów wychodzących. Podczas wspomnianej rady nadzorczej usłyszał pan prośbę, żeby zostać na stanowisku prezesa Jagiellonii na dłużej niż tylko do grudnia, kiedy kończy się pana kadencja? - Kwestie personalne nie były tematem tego spotkania. Ale też nie jest tak, żebym o takich sprawach musiał rozmawiać tylko podczas rady nadzorczej, z jej członkami mam w miarę bezpośredni kontakt. Michał Świerczewski, właściciel Rakowa Częstochowa, mawia, że największym kapitałem klubu piłkarskiego są ludzie. I, że brak kompetentnych pracowników to największy hamulec rozwoju takiego klubu. W Jagiellonii stworzyliście w ostatnich latach niemal wzorową strukturę: pan jako prezes, Łukasz Masłowski jako dyrektor sportowy i Adrian Siemieniec jako trener. - Pewnie tak jest, że udało nam się w Jadze zebrać grono pasjonistów, ludzi poświęconych piłce nożnej. Nie ma sensu tysięczny raz powtarzać historii Adriana Siemieńca. Każdy już wie, że jest ona kapitalna, bo wynikała z lat ciężkiej pracy, trener otrzymany kredyt zaufania spłaca z nawiązką. Dyrektora Masłowskiego też nie trzeba reklamować, człowiek uznany w swoim fachu. Na Podlasiu wprowadził świeże spojrzenie, zaraził wszystkich wokół etyką pracy, zbudował dużo bardziej efektywny dział skautingu i po prostu bardzo mocny zespół. Nie można jednak sukcesu Jagi sprowadzać tylko do najbardziej eksponowanych postaci: świetną robotę wykonuje też sztab, asystenci, trener bramkarzy, kierownik zespołu, fizjoterapeuci. Także dział medyczny, który dwa lata temu przebudowywaliśmy. Akademia też się zmienia pod batutą dyrektora Przemysława Papiernika. Administracja również przeszła pewne zmiany. Jagiellonia pod wieloma względami zaliczyła jakościowy skok, choć wiemy jak wiele jest do zrobienia i poprawienia. W TVP Sport mówi pan o potencjalnym odejściu dyrektora Masłowskiego: „Czytałem, że Raków Częstochowa jest zainteresowany jego usługami, tylko że czytam to wyłącznie w przekazach medialnych, a nigdy ze strony Rakowa. Nie ma znaczenia, ile Łukaszowi Masłowskiemu zostało do końca kontraktu. Każdy kontrakt bowiem można rozwiązać przed jego końcem lub przedłużyć w każdej chwili”. Plotki o podchodach Rakowa ciągną się od miesięcy. To irytujące? - Ani mnie to nie denerwuje, ani nie irytuje. To temat medialny, dziennikarze pytają mnie o zdanie i mają do tego prawo. Mogę uciekać od odpowiedzi. Albo wskazać, że pytanie jest w danym momencie bezpodstawne, tak jak tu. To drugorzędne, czy sprawa dotyczy dyrektora Masłowskiego, czy któregoś z piłkarzy Jagiellonii w czasie okienka transferowego. Odejdzie czy nie odejdzie? Życie pokaże. Zbliża się Liga Konferencji, w minionych latach coraz częściej włodarze polskich klubów powtarzają, że to nie tylko okazja do zarobku, ale też realne i często niedostrzegane koszty związane z logistyką i podróżami. Jak to będzie wyglądać w przypadku Jagiellonii? - Nie trafiliśmy na przeciwników z dalekiego Wschodu. Nasze wyjazdy to Dania, Słowenia i Czechy. Zasięg podróży samolotem do półtorej godziny lotu z Warszawy. Mimo, że koszty są spore, to przychody z Ligi Konferencji zdecydowanie je przebijają. Jaki cel punktowy na Ligę Konferencji? - Założyliśmy sobie siedem punktów minimum. A w Ekstraklasie? - Celuję w pierwszą ósemkę. To ostrożność... - Pierwsza ósemka to ósme miejsce, ale też pierwsze. Odpowiadam za realizację budżetu, więc prognozy przygotowuję adekwatnie do celu minimum. Ten trzeba osiągnąć. Dziś mamy pewne nadwyżki finansowe, które przeznaczamy głównie na funkcjonowanie i rozbudowę akademii, bo nie możemy patrzeć na klub tylko przez pryzmat teraźniejszości. Za rok jest kolejny sezon, prawda? Na niego też musimy być przygotowani i już rozważamy warianty. Interesuje nas stabilizacja Jagiellonii na lata.