Na poniedziałkowy wieczór był jeden scenariusz, który zapewniał Grecji awans na jej pierwsze EURO od 2012 roku. Musiałaby wygrać z Holandią czterema lub większą liczbą goli. Przy takim scenariuszu miałaby nad nią sześć punktów przewagi w tabeli. Nawet gdyby później przegrała z Francją, a "Oranje" pokonaliby Irlandię i Gibraltar, to mistrzowie Europy sprzed 19 lat mieliby korzystny bilans dwumeczu z "Pomarańczowymi" i zajęliby drugie miejsce w grupie. Trudno jednak liczyć na festiwal strzelecki, gdy rzadko wchodzi się na połowę rywala. To goście prowadzili grę, a gospodarze skupiali się na zorganizowanej defensywie i przesuwaniu linii formacji. Nie przekładało się to jednak na bramki - swoich szans nie wykorzystali Tijjani Reijnders czy Wout Weghorst - ten drugi nie wykorzystał rzutu karnego w 28. minucie. Jego uderzenie obronił Odysseas Vlachodimos. Gola do szatni próbował zdobyć Steven Bergwijn, ale także nie dał rady. Nie były to jednak żadne stuprocentowe okazje. Obie drużyny nie podejmowały wielkiego ryzyka. Gdy wydawało się, że zadowolą się remisem 0:0, przyjezdni w 92. minucie otrzymali rzut karny po delikatnym faulu na Denzelu Dumfriesie. Weghorst zszedł z murawy pół godziny wcześniej, a w jego buty wszedł Virgil Van Dijk. Stoper Liverpoolu pewnym strzałem wywalczył Holandii zwycięstwo i znacznie większy spokój w kontekście walki o bilety na niemiecki turniej. Grecja pokazała minimalizm, który się nie opłacił. Zanotowała tylko dwa strzały celne przy sześciu ich przeciwników. W rezultacie obie te reprezentacje zrównały się - mają po 12 "oczek". Wspomniany wcześniej terminarz wskazuje jednak, że Holandia nie powinna mieć problemów z bezpośrednim awansem na EURO. Zagrożenie "spadkiem" do barażów zostało mocno oddalone.