Dramatyczne wydarzenia z ławki rezerwowych oglądał Michał Żewłakow. - W pierwszej połowie graliśmy słabo. Niby mieliśmy przewagę, częściej byliśmy przy piłce, ale stworzyliśmy tylko jedną sytuację bramkową. A Rumuni grali z kontry i tuż przed przerwą w ciągu dwóch minut zdobyli dwa gole - opowiada Żewłakow. - To był szok. W przerwie w awans wierzył chyba tylko trener. Trybuny ucichły. - Odrobić straty udało się jednak zaskakująco łatwo. Już kwadrans przed końcem meczu było 3:2, a były okazje na kolejne trafienia. Rapid nie istniał. Rodzi się teraz pytanie, "który" Anderlecht zagra z Wisłą. - W Belgii Wisła cieszy się szacunkiem, kojarzy się ją, jako klub, który wyeliminował Schalke. Uważam, że obie drużyny mają tyle samo szans na awans i nie jest to z mojej strony żadne asekuranctwo. Spotkają się drużyny, które lepiej się czują w ofensywie i które tracą bramki. Dobrze, że nie ma Kosowskiego, Kuźby i Uche. Z nimi Wisła byłaby faworytem. - Nie wiem niestety, czy zagram. Przed pierwszym meczem z Rapidem złapałem kontuzję, wypadłem z dwóch sparingów, potem trener nie zmieniał już składu. Na mojej pozycji gra weteran Doll, który w Anderlechcie występuje już 8 lat. Nie czuję się gorszy, ale to akurat nie ma znaczenia - stwierdził Michał Żewłakow.