- Są kluby w których szkoleniowiec tworzy nową jakość drużyny, ale są też takie, jak Real Madryt czy Barcelona, gdzie trener jest tylko dodatkiem do systemu wypracowanego przez wcześniejsze dziesięciolecia - dodał Kasperczak, którego zdaniem najlepszy system jest w Anglii. - Tam jest menedżer, który jest odpowiedzialny przed prezesem, a od pracy z drużyną ma swoich ludzi. Pociąga tylko za sznurki i nadzoruje podległych sobie trenerów od rozgrzewki, motoryki, szybkości i wszystkich innych elementów odpowiedniego przygotowania do zawodów. U nas trenerzy mają na głowie młodzieżowców. Opiekują się także grupami juniorów, zamiast skupiać się tylko na elicie - tłumaczył. - Wymogi licencyjne zmusiły nas do prowadzenia czterech grup młodzieżowych i wszystkie szkolone były moimi metodami. Przeprowadzałem przecież zajęcia dla trenerów, którzy na co dzień z nimi pracowali. Miałem plan wielkiej Wisły, w której w przypadku kontuzji lub odejścia najlepszego gracza nie byłoby problemu - podkreślił Kasperczak. - Zaangażowałem się, bo jestem takim człowiekiem. Miałem 5-6 letni plan, który został przerwany. Uważałem, że oczywiście jest lokomotywa, czyli w tym przypadku pierwsza drużyna Wisły, ale muszą być też ciągnięte przez nią wagony - czyli drużyny młodzieżowe pracujące tymi samymi metodami. Przecież wskakujący teraz do pierwszego składu zawodnicy to mój chów. Miałem swoja wizję i musiałem ją realizować. W Polsce większość trenerów myśli w kategoriach: "A co się będę wysilał, jak i tak zaraz mnie zwolnią". Ja tak nie potrafię. Wielką drużynę buduje się latami. Jeżeli ktoś po moim odejściu będzie potrafił kontynuować tę pracę, to bardzo dobrze - wyjaśnił Kasperczak.