Życie "Sypy" to materiał na film, bo książka już powstała. W 2014 roku piłkarz, przy wsparciu Żelisława Żyżyńskiego i Pawła Hochstima, wydał autobiografię. To opowieść smutna, przygnębiająca, skłaniająca do refleksji. Pokazująca, że niezależnie od tego, jak daleko się zajdzie, zawsze można spaść na samo dno. Umiejętności boiskowe to bowiem nie wszystko. Najważniejszy mecz rozgrywa się na co dzień, czasem nie mając nawet tego świadomości. W grze zwanej życiem Sypniewski zakiwał się na śmierć. Igor Sypniewski nie żyje Sypniewski wyruszył w świat z łódzkich Bałut. To dzielnica o - delikatnie mówiąc - średniej reputacji. Nagle spośród marazmu wyłonił się doskonały piłkarz. Sypniewski był wychowankiem ŁKS-u Łódź, w swojej karierze grał także między innymi w Szwecji i Grecji. Opus magnum jego kariery już na zawsze pozostanie mecz z Manchesterem United, który rozegrał w barwach Panathinaikosu. "Koniczynki" przegrały wówczas 1:3, ale Polak zachwycał. Kiwał Gary’ego Neville’a, zostawiał za sobą też samego Davida Beckhama. A wszystko to pomimo choroby, która już wtedy go trapiła. Alkoholizmu. "Wiem, powinienem teraz w wyobraźni rozgrywać nieodległy mecz myśleć, jak zatrzymać Davida Beckhama, jak ograć Gary’ego Neville’a, ale... miałem inne, naprawdę ważniejsze dla mnie zmartwienia. Skąd, do cholery, wziąć piwo?! Przecież nie wyjdę na ulicę w dresie Panathinaikosu i nie zapytam przechodniów, gdzie jest monopolowy? Gdybym jeszcze znał angielski, to może i coś bym w tym kierunku kombinował, ale mówiłem tylko po polsku i po grecku. Tak, sytuacja nie wyglądała różowo, dopóki do mojego pokoju nie zapukał ten Maciek - nieMaciek. Naprawdę nie pamiętam, czy właśnie tak miał na imię, ale liczyło się to, że był Polakiem i że chętnie zgodził się podrzucić mi do pokoju kilka piw. Trzeba mieć moje szczęście, żeby boy hotelowy w Manchesterze mógł tak bardzo pomóc" - wspominał piłkarz w swojej autobiografii. Zmarł Igor Sypniewski. Wspomina go selekcjoner Szwecji Problemy Sypniewskiego dla nikogo nie były tajemnicą. Można tylko gdybać, co osiągnąłby, gdyby nie jego demony. Obecny selekcjoner reprezentacji Szwecji Janne Andersson, który pracował z Polakiem w Halmstads BK jako asystent trenera, wspominał, że jego podopieczny przejawiał talent na skalę światową. - To wspaniały, miły facet i naprawdę bardzo, bardzo dobry piłkarz. Kiedy przyszedł do klubu, był w złym stanie psychicznym i fizycznym, ale wszyscy mu pomogliśmy, po czym zaliczył znakomity okres w swojej karierze. Nie osiągnął tego, co mógłby, gdyby nie jego pozaboiskowe problemy. Przejawiał klasę światową - powiedział szkoleniowiec w rozmowie ze szwedzkim dziennikiem "Expressen". Sypniewski zmarł na tydzień przed swoimi 48. urodzinami. Zamiast cieszyć się życiem, korzystać z odłożonych pieniędzy, udzielać fachowych komentarzy lub szkolić młodych, od lat mieszkał u rodziców na Bałutach. Niech jego historia stanie się kolejną przestrogą. Oby uratowała od podobnego losu choć jednego, wrażliwego, kruchego młodego człowieka. Jakub Żelepień, Interia