Niesubordynacja Teodorczyka powtórnie wydarzyła się w najmniej odpowiednim momencie, co zmusza do refleksji, że piłkarz z premedytacją niweczy swój wysiłek i ciężką pracę. "Teo" bez wątpienia byłby gwiazdą obu spotkań, odebrałby niezliczoną ilość gratulacji, bo przełamał swoją strzelecką niemoc w doskonałym momencie. Dwie bramki Polaka w wygranym 3-1 meczu z Charleroi sprawiły, że zespół "Fiołków" wrócił na tron w lidze po blisko trzech latach, pieczętując tytuł na kolejkę przed końcem sezonu. Fantastyczne przełamanie, po ośmiu meczach bez gola, sprawiło, że schodzący z boiska "Teo" był fetowany skandowaniem z trybun swojego nazwiska. Polak, wespół z Henry'm Chukwuemeką Onyekuru z Eupen, został królem strzelców Jupiler Pro League i z dorobkiem 22 bramek walnie przyczynił się do odzyskania przez klub prymatu w lidze. Tyle tylko, że poza murawą Teodorczyk z uporem maniaka kręci na siebie bat. Polskiego snajpera tym razem zabrakło na poniedziałkowym spotkaniu z mediami oraz podczas uroczystości w ratuszu, na zaproszenie władz Brukseli. W ślady "Teo" poszedł kolega z zespołu, Senegalczyk Kary Mbodja, ale to żadna okoliczność łagodząca. Absencja obu graczy, o której pisze portal "Het Nieuwsblad", może być pokłosiem świętowania w mieście, na które piłkarze Anderlechtu ruszyli w niedzielę wieczorem. Seria wpadek, poczynając od nieobecności na gali najbardziej prestiżowego plebiscytu piłkarskiego w Belgii, przez chamskie "pozdrowienia" środkowym palcem fotoreportera "Het Laatste Nieuws" i kibiców Clubu Brugge, aż po ostatnie niezdyscyplinowanie, mogą sprawić, że cierpliwość do bramkostrzelnego zawodnika rychło dobiegnie końca. AG