Juergen Klopp nie żartował. Liverpool przyjechał do Kataru po to, żeby po pierwszy zostać oficjalnie najlepszą drużyną na świecie i słowa dotrzymał. Tym razem nie było żadnej taryfy ulgowej, a piłkarze podeszli do meczu z Flamengo wyjątkowo zmotywowani. Paradoks polegał bowiem na tym, że "The Reds", szczycący się sześcioma triumfami w Pucharze/Lidze Mistrzów nigdy wcześniej nie podnosili tego interkontynentalnego pucharu. Albo przegrywali w finale (trzykrotnie, w tym raz z... Flamengo w 1981 roku), albo bojkotowali mecz - jeszcze wówczas tylko z najlepszą ekipą z Ameryki Południowej - który ich zdaniem nie miał większej rangi, jak w końcówce lat 70. Dzisiaj Klubowe Mistrzostwa Świata to jednak zupełnie inna bajka. Nie tylko większy rozmach i nie tylko pierwsza taka światowa impreza w Katarze przed mundialem w 2022 roku, ale też większy prestiż, skoro szef FIFA Gianni Infantino przeforsował pomysł, aby już za dwa lata powstał całkiem nowy turniej z 24 ekipami. Słowem, coraz bardziej warto taką imprezę wygrywać. Klopp wie o tym doskonale, dlatego przywiózł do Dohy ekipę w pełni zmobilizowaną. Choć Liverpool długo męczył się z Brazylijczykami.