To z kolei oznaczałoby, że rozgrywki ligowe musiałyby zostać przeniesione na środę, a przez to osłabione ich znaczenie. Science fiction? Dzisiaj wydawałoby się, że tak, a jednak coraz częściej pojawiające się sugestie na ten temat - teraz w niemieckim Sport Bildzie oraz we włoskiej "La Gazzetta dello Sport" - wskazują, że najbogatsze kluby na pewno nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, mimo dokumentów upublicznionych przez platformę Football Leaks o tajnych negocjacjach poszukujących nowej formuły europejskich rozgrywek. Na niedawnej wspólnej konferencji prezydenta UEFA Aleksandra Czeferina i szefa Europejskiego Stowarzyszenia Klubów Andrei Agnellego padło wprawdzie stwierdzenie, że żadnej Superligi na razie nie będzie, ale kierunek jest jednoznaczny. Najbogatsze kluby ciągle szukają drogi, aby zwiększyć dochody i zapewnić sobie stały udział w najbardziej prestiżowej Lidze Mistrzów. Przypomnijmy, że od tego sezonu cztery największe ligi (angielska, hiszpańska, niemiecka i włoska) mają już z urzędu po czterech reprezentantów. Co jeszcze może się zmienić? Wśród rozważanych propozycji, oprócz gry w weekendy, jest m.in. utworzenie czterech grup po osiem drużyn, aby spotkań w ramach Super Champions było jeszcze więcej, zwiększając w ten sposób dochody z praw telewizyjnych. Nowe zasady miałyby obowiązywać od sezonu 2024-25. Czy to prowadziłoby do pewnej formy Superligi, tylko nazwanej trochę inaczej? Tak można to interpretować. Co więcej - jeśli wierzyć strzępkom informacji medialnych - UEFA daje nieoficjalnie do zrozumienia, że nie byłaby przeciwna takim rozwiązaniom, nawet jeśli żadnego komentarza nie ma w tej sprawie i raczej szybko nie należy się go spodziewać. Jest tylko jeden zasadniczy problem - jaka byłaby reakcja lig narodowych, nie tylko tych największych, wiedząc, że to wywróciłoby cały system do góry nogami. Skoro jednak, wbrew wszystkiemu, udało się przeforsować przełożenie rozgrywek ligowych, aby mundial w Katarze mógł się odbyć w zupełnie nietypowym terminie, jesienią 2022 roku... Remigiusz Półtorak