Nocne Polaków dysputy, okraszone wykwintną strawą oraz szlachetnymi trunkami, z szaloną wręcz częstotliwością niczym sępy krążą wokół "opium dla mas" - futbolu. Rodacy Wałęsy, ale i Kopernika czy Piłsudskiego, podczas każdej sesji analityczno-poznawczej rozprawiają do białego rana o kondycji i perspektywach tutejszej piłki, porównując ją do bardziej rozwiniętych w tym względzie krajów. Można iść o zakład, że ta swoista procedura z rzadka bądź zgoła nigdy przyjmuje znamiona lokalnego patriotyzmu. A jeśli już tak się dzieje, rzekomy powód do dumy rychło przeistacza się w potworną zmorę. Enigmatyczny wstęp należy zinterpretować na szalenie prostą modłę - otóż, Polski Związek Piłki Nożnej przed kilkoma miesiącami postanowił znieść jakiekolwiek limity obcokrajowców. Owa regulacja dotyczy zarówno zgłoszenia do rozgrywek, jak i jednoczesnych występów na murawie, zupełnie "nie rozpoznając" obywateli państw Unii Europejskiej oraz tych spoza obszaru wspólnoty. Za szybcy "Do każdego klubu może być potwierdzonych i uprawnionych dowolna liczba zawodników - cudzoziemców..." - głosi oficjalny komunikat Związku. "Ponadto w każdym meczu mistrzowskim lub pucharowym może występować równocześnie na boisku dowolna liczba zawodników - cudzoziemców..." - czytamy w dalszej części dokumentu. Trudno się nie dziwić treści przytoczonych słów, bowiem liberalnego podejścia do zagadnienia "stranieri" w tak czystej formie nie uświadczymy w żadnym innym kraju Europy. Ba, większość wiodących piłkarsko nacji dochowuje wszelkiej staranności, by liczbę "najemców" obniżyć. Owszem, niebawem UEFA wymoże na federacjach członkowskich ujednolicenie przepisów, dążące w kierunku obranym przez Polskę, natomiast musi martwić szybkość działania rodzimych działaczy. Zazwyczaj opieszali przedstawiciele PZPN wyprzedzili nie tylko dyrektywy europejskiej centrali, ale swoim ruchem pokazali kontynentalnym odpowiednikom nieskończoną pomysłowość i dar przewidywania. Oficjele z Miodowej, nagabywani na tę okoliczność, odpierają ataki przywołaniem niezliczonych próśb napływających z siedzib pierwszoligowców, rzekomo namawiających do zniesienia limitów. Gdzie ta młodzież? Jedyne obostrzenie w kontekście "niepolskich" piłkarzy wskazuje na konieczność posiadania w kadrze drużyny ośmiu zawodników legitymujących się polskim obywatelstwem. Szkoda wielka, że przepisy nie nakazują ograniczenia liczebności personaliów widniejących na liście płac. Teoretycznie pozwala się zatem obejść wspomnianą przeszkodę poprzez karykaturalne rozmiary klubowej kadry. "Piłkarze z zagranicy są tańsi, nie wchodzą w żadne podejrzane układy, rzadko skarżą się mediom" - tłumaczenia zawierające się w podobnym ciągu logicznym stanowią znakomity pretekst do pozyskiwania zaciągu spoza granic administracyjnych Polski. Niestety, aspekty pozapiłkarskie przysłaniają wcale nie od święta rzeczywistą klasę nowych nabytków. Liczna rzesza obcokrajowców nie tylko obniża poziom ekstraklasy, ale - po zainkasowaniu całkiem pokaźnych sum - traktuje naszą ligę jako niewartą pamięci przystań lub też żegnana jest bez żalu. Duże nadużycie kompetencji zauważamy w poczynaniach szkoleniowców, nierzadko preferujących zagranicznych futbolistów, bez rozstrzygania o merytorycznej przydatności danego piłkarza. Z grzeczności pomijając fakt wątpliwych umiejętności znakomitej większości sprowadzanych zawodników, nie sposób spuścić zasłony milczenia nad potężnym utrudnieniem walki o kolejne minuty przebywania na placu gry przez polskie talenty. Oczywiście, elementarnym kryterium wyboru składu winny być futbolowe szlify, prezentowana forma oraz dopasowanie do koncepcji taktycznej, lecz mir obco brzmiącego nazwiska - o zgrozo! - nierzadko dokonuje cudów. Czyż zatem mamy nie lękać się o przyszłość polskiej piłki w ogóle, o harmonijne przeobrażenia reprezentacji, jak również o problem identyfikacji zwolenników z ukochaną drużyną?! Dobrodzieje klubów zainfekowali chorobą krótkofalowego planowania polityki prowadzenia drużyny trenerów, drżących o własne posady, zależne od wyników "tu i teraz". Zaniechanie szkolenia młodzieży, kształcenia następców dla ligowych wyjadaczy okaże się zapewne kolejnym krokiem w tej układance. Przecież w dzisiejszym świecie - ku wielkiemu ubolewaniu postronnych obserwatorów - nie wypada kogokolwiek podejrzewać o filantropię bądź wizjonerstwo, objawiające się chęcią oparcia zespołu na polskich wychowankach. Skoro przybysze z innych krajów są tacy tani... Błąd w sztuce Ukłon w stosunku do klubów wówczas jeszcze Idea Ekstraklasy najpełniej stara się wykorzystać "pan i władca" Pogoni Szczecin, Antoni Ptak. Fantazja zbudowania drużyny składającej się z 16-18 Brazylijczyków prawdopodobnie się ziści, nawet sprowadzenie kucharza z Kraju Kawy nie sprawi majętnemu biznesmenowi kłopotu, ale właściciel "Portowców" zapomniał o pewnej prawidłowości, warunkującej występy w europejskich pucharach. Unia Piłkarska, zawiadująca rozgrywkami, nie limituje udziału obcokrajowców w całkowitej liczbie piłkarzy, natomiast wprowadza obowiązek zgłaszania do Ligi Mistrzów czy Pucharu UEFA wychowanków lub zawodników szkolonych w klubach konkretnej federacji (w ostatecznym rozrachunku ma być ośmiu takich piłkarzy). Ptak zapowiada z niepohamowaną determinacją, iż celem Pogoni są salony Europy. Jakie zatem panaceum znajdzie przebiegły pan Antoni, gdyby tak szczecinianie faktycznie z wykorzystaniem metafizycznych metod otrzymali od losu szansę zaistnienia w prestiżowych rozgrywkach? Gol samobójczy, co się zowie... Zwierciadło śmieje się do Ptaka złowrogo jeszcze z innego powodu. "Rzgowski mistrz handlu" już cieszy się na samą myśl następnego sezonu. Przed inauguracją zmagań w Orange Ekstraklasie PZPN po raz wtóry skoryguje zapisy i zamieni mus parafowania kontraktów z ośmioma Polakami na identyczną grupę piłkarzy, którzy od trzech lat zarabiają na dostatnie życie w danym klubie lub członku tejże federacji. Choćby Batata, Julcimar czy Peskovic spełniają zapowiedziane wymagania, jednak w obliczu przytoczonych powyżej argumentów sytuacja Pogoni pogarsza się. Mimo pewnych podobieństw obu przypadków... Wolnoć Tomku - nieco inaczej "Za wszystkie ograniczenia zapłacimy w rozgrywkach pucharowych!" - do niedawna grzmiał Karl-Heinz Rummenigge, zasiadający w zarządzie Bayernu Monachium. Ostra wypowiedź działacza Bawarczyków napiętnowała postanowienia DFL (Niemiecka Liga Piłkarska) w kwestii ograniczeń dla obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. W chwili obecnej każdy klub ma prawo zakontraktować kwartet piłkarzy z obywatelstwem odmiennego niż europejski kontynentu. Ten schemat, zdaniem Klausa Allofsa (dyrektor sportowy Werderu Brema) oraz kilku innych przedstawicieli klubów Bundesligi, miałby niekorzystnie wpływać na poziom konkurencyjności niemieckich drużyn w europejskich pucharach, spowodowany poniekąd samowolną rezygnacją z - przykładowo - południowoamerykańskich wirtuozów. Władze Ligi, naciskane przez koalicję czołowych "firm Bundesligi", w końcu złamały wydawałoby się nieprzejednaną postawę. Od sezonu 2006/2007 swoją premierę świętować będzie "Local Player Regulation", rozporządzenie zmieniające postrzeganie piłkarzy urodzonych poza terenem "nadreńskiego giganta gospodarczego". Kraj pochodzenia przestanie pełnić istotną rolę, zaś na pierwszy plan wysunie się miejsce zbierania piłkarskich doświadczeń. I tak - w kolejnych rozgrywkach każdy uczestnik bojów na dwóch najwyższych szczeblach ligowych w kraju sąsiada zobowiązany jest wystąpić o uprawnienie do gry czterech zawodników wychowanych w danym klubie. Liczba ta ma sukcesywnie wzrastać, docelowo powinna osiągnąć wartość osiem. Aby jeszcze bardziej skomplikować, dokładnie połowa z omawianego grona w wieku 15-21 lat przez trzy lata musi terminować u "dzisiejszego" pracodawcy, zaś druga część wymienionych ten sam okres czasu może mieć już zapisany na kartach historii kariery - niezależnie od nazwy klubu - w dowolnej lokalizacji na terenie Niemiec. Zniecierpliwiony Czytelnik pewnie zakrzyknie, iż nowa regulacja łudząco przypomina polską wersję zdarzeń, jednakże godzi się wspomnieć o niezwykle ważnej różnicy - w państwie gospodarzy najbliższego światowego czempionatu trzeba dysponować dwunastoma zawodowymi piłkarzami niemieckimi, co znacznie utrudnia (choć nie wyklucza możliwości!) sztuczne uzupełnianie zespołu juniorami. A poza tym - tamtejsi obcokrajowcy bez wątpienia dodają kolorytu lidze, często podnoszą poprzeczkę miejscowym graczom, a już zapewne nie wpływają na podniesienie ciśnienia u szkoleniowców. Jakże to inaczej... Tylko Piłka/Marcin Gabor