Legia znów straciła mnóstwo czasu. Można mówić o małym sabotażu Feio
Legia od lat celuje w odzyskanie mistrzostwa Polski. Teraz kolejny raz – wreszcie wprawdzie zatrudniła trenera, którego CV wygląda poważnie, lecz i tak wydaje się, że jeśli po czteroletniej przerwie znów będzie najlepsza w Polsce, to raczej wbrew działaniom u progu sezonu, niż dzięki nim.

Gdy Michał Żewłakow kilka tygodni temu zapowiadał szybkie rozwiązanie kwestii Goncalo Feio - w którąkolwiek ze stron - wskazywał na osobę Portugalczyka jako głównego beneficjenta. - Trener musi mieć czas, by ewentualnie znaleźć nowego pracodawcę - mówił. Mało osób zwróciło wówczas na to uwagę, że było... dokładnie na odwrót - to Feio czas wcale nie gonił, bo przy tej prędkości młyna na rynku trenerskim, nowy klub znajdzie na pewno, choćby w listopadzie. Legia natomiast czasu nie miała wcale. Traciła go negocjując z byłym już szkoleniowcem (choć trudno ją za to winić, skoro ze strony Michała Żewłakowa, nowego dyrektora sportowego, była wola kontynuowania współpracy), a straty potroiła szukając jego następcy. W efekcie konferencję prasową przedstawiającą Edwarda Iordanescu w roli nowego trenera mieliśmy w dniu, w którym drużyna zaczyna przygotowania do nowego sezonu. W przededniu losowania europejskich pucharów, od których zależy przyszłość klubu - do tego wątku jeszcze przejdziemy.
Mówimy o klubie, którego właściciel jeszcze kilka lat temu zawiłość rynku transferowego tłumaczył zdaniami, że chcąc pozyskać nowych piłkarzy w lipcu, nie szuka się ich miesiąc wcześniej, a co najmniej zimą. W tym roku nie było działań zimą - bo nie było dyrektora sportowego. Nie było wiosną - bo nowy dyrektor nawet nie wiedział, pod jaki profil trenerski szukać piłkarzy. Nie było u progu sezonu - bo wciąż nie znaliśmy nazwiska trenera. Realnie zaczną się dzisiaj, choć i nad tym można się zastanawiać, bo przecież Iordanescu nie kryje, że dopiero poznaje drużynę. A skoro tak - diagnoza problemów dopiero przed nami. Dlatego nie może dziwić, gdy na pierwszej konferencji rumuńskiego szkoleniowca w kwestii transferów padały większe ogólniki, niż zazwyczaj w takich sytuacjach. "Potrzebujemy trzech-czterech nowych zawodników" - ale nie wiadomo, na jakie pozycje. "Interesuje mnie jakość transferów, a nie ilość" - można to powiedzieć w każdym klubie, nawet nie znając jego kadry. Rumun dodał jeszcze, że "to nie jest automatyczne, że zawodnik, który jest świetny w innym klubie, poradzi sobie w Legii" - co akurat jest prawdą, a szefostwu Legii nie starczy palców obu rąk, by wyliczyć najnowsze przykłady. Tyle, że to też wydłuża proces pozyskiwania piłkarza, którego dane trzeba sprawdzić znacznie szerzej, niż w serwisach typu WyScout.
Świadomy wybór, czy presja czasu?
Brak trenera aż do połowy czerwca zupełnie nie koresponduje z mocarstwowymi planami Legii. W polskiej piłce to niczego nie wyklucza, lecz jeśli Legia chce być wyznacznikiem profesjonalizmu - a z własnym przekonaniem o byciu największym klubem w Polsce powinno iść to w parze - całość procesu szukania trenera wyglądała dziwnie. Dziś Michał Żewłakow przekonuje, że o ile żaden trener nie daje gwarancji sukcesu, w przypadku Iordanescu czuje względny spokój. Pytanie, na ile był to świadomy wybór, a na ile dokonany pod presją czasu. Później przecież nie dało się go zakontraktować, no chyba, że ktoś chciałby dopuścić do sytuacji, w której drużyna zaczyna zaplanowane przygotowania bez trenera.
Zostawiając jednak to wszystko za sobą, sama postać Edwarda Iordanescu wygląda porządnie. Zwłaszcza, jeśli zestawi się go z wieloma poprzednimi wyborami Legii. Rumun wprawdzie w żadnym klubie nie pracował długo (jeśli jako "długo" przyjmiemy okres przynajmniej dwóch sezonów) - natomiast wszędzie radził sobie świetnie. Gdyby w Legii powtórzył średnią punktową z poprzednich dwóch klubów (2,17 w FCSB, 2,19 w CFR Cluj), za rok prawdopodobnie świętowałby mistrzostwo. Podczas konferencji też wyglądał na świetnie przygotowanego - przynajmniej z nastrojów wokół klubu, bo zdawał sobie sprawę, jak bardzo są napięte, mimo zdobycia Pucharu Polski i osiągnięcia ćwierćfinału Ligi Konferencji. Kilkukrotnie powtórzył, że celem jest pierwsze miejsce w lidze - bez chowania się za hasłami o konieczności przejścia przez okres przejściowy. Te zdania zapewne będą wracać. Patrząc na najnowszą historię warszawskiego klubu, w dyskusji nad przygotowaniem Iordanescu można podnieść kwestię zdania "przychodząc do Legii, mam wszystkie narzędzia, które pomogą mi w walce o trofea", ale z grzeczności zostawmy to.
Żewłakow: trenera wybrałem ja
Na konferencji imponował Michał Żewłakow, który idealnie balansował spokój w głosie z treścią wypowiadanych zdań. Jeśli jeszcze niedawno mówił, że trenerem Legii powinna być osoba, która potrafi być jej dobrym ambasadorem na zewnątrz - sam dawał przykład. Żewłakow mówił m.in. o kulisach zatrudnienia Edwarda Iordanescu: - Pierwszy kontakt do trenera wykonałem ja, by poznać, jakim jest człowiekiem. Później chciałem to skonfronotować z Dariuszem Mioduskim, który zaciągnął języka po swoich znajomościach, na przykład u prezesa rumuńskiej federacji. W drugim kontakcie rozmawialiśmy już wspólnie - też na prośbę trenera, który chciał usłyszeć od zarządu o strategii, o celach - przekonywał, trochę w odpowiedzi na medialne doniesienia, że to nie on był autorem sprowadzenia trenera. I dodał, odnosząc się do roli Frediego Bobicia, doradcy niedawno zatrudnionego przez Legię: - Fredi Bobić był aktywny, jeśli chodzi o rozmowy z trzema trenerami, ale później jego sprawy osobiste sprawiły, że nie miał czynnego wkładu w sprowadzeniu trenera Iordanescu. Wczoraj spędziliśmy około sześciu godzin w Legia Training Centre, by pokazać je trenerowi. Wtedy też Fredi Bobić spotkał się z Edwardem Iordanescu i czuję, że wygrałem u niego ogromne zaufanie. Jeśli chodzi o nasze spojrzenie na Legię, jeszcze nie mieliśmy momentu, w którym moglibyśmy prężyć muskuły.
Czyli zupełnie inaczej, niż w przypadku rozmów z Goncalo Feio. Przy okazji konferencji, na jaw wyszło podejście Portugalczyka do celów obranych przez Legię. Gdy klub w Ekstraklasie nie miał już szans na zajęcie lepszego miejsca, niż piąte, ten postanowił sabotować istotną kwestię, jaką było przedłużenie kontraktu z Mateuszem Szczepaniakiem. 17-letni piłkarz zostałby w Legii - na czym klubowi bardzo zależało - gdyby otrzymał od Feio o 35 minut więcej gry (tyle zabrakło do wypełnienia klauzuli gwarantującej automatyczne przedłużenie kontraktu). Żewłakow: - Rozmawialiśmy o tym z trenerem Feio i bardzo mnie zasmuciło jego podejście do tej sprawy.
Tym bardziej, że dopiero co Feio - niby dla, jak twierdził, realizowania interesu Legii w kolejnym sezonie - w tych najgłośniejszych meczach nagle wystawiał między słupkami Vladana Kovacevicia, kosztem akurat dobrze broniącego w tym okresie Kacpra Tobiasza. Bośniakowi kończyło się wypożyczenie ze Sportingu Lizbona, ale ponoć była szansa, by zatrzymać go jeszcze na eliminacje europejskich pucharów. Kovacevicia jednak już nie ma, a skutki wszystkich decyzji Feio - jak najbardziej.
Budżet Legii, czyli kolejne romansowanie z kłopotami
Budżet Legii na startujący niedługo sezon wynosić będzie ok. 220 mln zł. Zawarta w nim jest premia od UEFA za udział w fazie ligowej Ligi Europy lub Ligi Konferencji. Szanse na awans do któregoś z tych pucharów, biorąc pod uwagę rozstawienie w każdej możliwej rundzie plus możliwość jednego przegranego dwumeczu po drodze - są obiektywnie duże. Można natomiast mieć wątpliwości, czy w tak kluczowej kwestii, jak tworzenie budżetu, zakładanie niepewnych pieniędzy, to dobre rozwiązanie. A już zwłaszcza w przypadku Legii, która robiła podobnie w przeszłości, a po niepowodzeniach zadłużała się na duży procent w funduszach luksemburskich, z którymi dobrze funkcjonujący klub wolałby nie mieć nic do czynienia.
Z jednej strony trudno wydawać jednoznaczny wyrok, że Legia robi źle - czasem w sporcie trzeba zaryzykować w celu podniesienia jakości sportowej (co przerodzi się w sensowny zwrot z inwestycji), z drugiej - no właśnie - widzieliśmy, jak kończyły się dotychczasowe ryzyka.
W Legii dziś najważniejsi ludzie zakładają maskę dobrze poukładanego klubu, w którym wszystko działa, jak należy. Ale wątpliwe, że by sami w to wszystko bezkrytycznie wierzyli. Być może jedyną osobą, która nie przypuszcza, jak jest naprawdę, jest jej nowy trener. Może faktycznie Legia potrzebowała wziąć kogoś z zewnątrz, bo mając tyle błyskotek, którymi można się pochwalić (baza, kibice, stadion, frekwencja, znaczenie klubu dla miasta, Warszawa sama w sobie), łatwiej ukryć ułomności. Licząc, że nowemu szkoleniowcowi nie uda się ich odkryć.


