Ostatniego dnia listopada w 2010 roku do Poznania przyleciał Juventus Turyn, by w starciu z Lechem szukać zwycięstwa przedłużającego szansę na awans do 1/16 finału Ligi Europy. Pod koniec konferencji prasowej jego trener Luigi Del Neri powiedział: "To pierwsza wizyta naszego klubu w Polsce od 21 lat, więc, korzystając z okazji, chcemy złożyć hołd temu człowiekowi, który miał niebagatelny wkład w historię nie tylko włoskiego, ale i europejskiego futbolu". Zdenerwowana tłumaczka myślała, że chodzi o Jana Pawła II, a tymczasem szkoleniowiec miał na myśli Gaetano Scireę - znakomitego włoskiego obrońcę, który 3 września 1989 roku zginął w wypadku drogowym pod Łodzią. Mistrz świata, wzór gry fair na boisku. Jego partnerem w obronie był słynny brutal Gaetano Scirea był legendą włoskiego futbolu, a zarazem catenaccio - stylu gry, w którym najważniejsza była obrona. Ważniejsza niż gra ofensywna, bo celem było przede wszystkim zaryglowanie własnej bramki, wszelkimi dostępnymi środkami. Do Juventusu trafił jako 21-letni zawodnik w 1974 roku, od poprzedniego sezonu w "Starej Damie" był już jego rówieśnik Claudio Gentile. Obaj stworzyli na długie lata duet, który w Serie A nie miał sobie równych. Przy czym Scirea grał elegancko i fair, a Gentile mógł przepuścić piłkę, ale już rywala - nie. Słynął z brutalności, mawiał: "Futbol nie jest dla baletnic". Scirea tej zasadzie nie hołdował, nigdy nie zobaczył czerwonej kartki, ale też obaj świetnie się uzupełniali. W mistrzowskiej reprezentacji Włoch, na mundialu w Hiszpanii, byli filarami obrony. Scirea zagrał we wszystkich meczach w pełnym wymiarze, Gentile opuścił spotkanie półfinałowe z Polską, bo... pauzował za kartki. Z Juventusem sześć razy wygrali wspólnie Serie A, dołożyli do tego Puchar UEFA i Puchar Zdobywców Pucharów. Gdy Gentile opuścił klub w 1984 roku, Scirea pozostał w nim aż do śmierci. Do 1988 roku był zawodnikiem, wygrał na Heysel Puchar Europy, później przyjął ofertę Dino Zoffa, swojego kolegi z kadry i "Starej Damy" - został jego asystentem. Jedna wizyta w Polsce miała trenerom Juve wystarczyć. Prezydent chciał kolejnej Właśnie dlatego Scirea przyleciał do Polski - miał obserwować w meczu ligowym Górnika Zabrze, którego turyńczycy wylosowali w pierwszej rundzie Pucharu UEFA. Dla Juventusu była to już czwarta konfrontacja z polskim klubem w tej dekadzie - wcześniej dwa razy rywalizowali z Widzewem Łódź i raz z Lechią Gdańsk. Chcieli się dobrze przygotować, analiza gry zabrzan należała właśnie do byłego obrońcy. Pod koniec sierpnia obejrzał z trybun mecz Górnika z Zawiszą Bydgoszcz, który po golach Krzysztofa Zagórskiego i Roberta Warzychy gospodarze wygrali 2-0. Wrócił do Turynu, a kilka dni później znów stawił się w Polsce - tym razem na pojedynku z ŁKS w Łodzi. Jak wspominała po latach żona Gaetano Mariella, już po pierwszym wyjeździe do Polski mieli z Zoffem pełne informacje o drużynie, ale na drugą wizytę nalegał prezydent klubu Giampiero Boniperti. Scirea był zaskoczony polską gościnnością, podczas pierwszego pobytu na Śląsku zwiedził też Wadowice i Oświęcim. Wybrał się więc po raz drugi - i tak jak poprzednio, specjalna delegacja odebrała go z Okęcia, zabrała do Łodzi i otoczyła opieką. Właśnie wtedy zginął Kazimierz Deyna. Niedługo później śmierć w wypadku zabrała kolejnego słynnego piłkarza Wszystko toczyło się zgodnie z planem - słynny Włoch obejrzał 2 września szczęśliwe zwycięstwo Górnika nad ŁKS 2-1, po dwóch golach Ryszarda Cyronia. Przy okazji Jan Tomaszewski przekazał zabrzańskiej delegacji, że w nocy z czwartku na piątek w wypadku drogowym w San Diego zginął legendarny polski napastnik Kazimierz Deyna. W niedzielę rano Scirea z polskimi opiekunami zjadł śniadanie, później zabrzańska delegacja miała odwieźć go na Okęcie, skąd po 16 powinien wylecieć z Polski. Stało się jednak inaczej. Na krajowej drodze E67 był remont - auta poruszały się jedną nitką. Mimo to fiat125p, tuż za łukiem drogi, zdecydował się na wyprzedzanie tira. Doszło do czołowego zderzenia z żukiem, w tył samochodu z Włochem uderzył jeszcze "maluch". O wyprawie Scirei do Polski i jego śmierci portal JuvePoland, tworzony przez sympatyków tej drużyny, powstał wzruszający film "Żeby nie zapomnieć. Historia Gaetano Scirei". To właśnie tam Zdebski wspominał ostatnie chwile, jako jedyny przeżył wypadek. Siedział obok kierowcy, nie przypiął się pasami - siła uderzenia wyrzuciła go z auta przez przednią szybę. Scirea zajmował miejsce za kierowcą, pozostał w środku. Podobnie jak prowadzący samochód Henryk Pająk i tłumaczka Barbara Januszkiewicz. Fiat zaś od razu się zapalił, wybuchły cztery kanistry z benzyną, przewożone w bagażniku. Scirea, Pająk i Januszkiewicz zginęli na miejscu. Tragiczną informację przekazał jej Dino Zoff. Wtedy już wiedziała... Żona Scirei Mariella mówiła później, że na męża oczekiwała w domu Zoffów, razem z Annamarią, żoną Dino. - Dostała telefon od jakiegoś dziennikarza i powiedział, że może lepiej, gdybym pojechała do domu, bo Gaetano może tam jechać bezpośrednio z lotniska. Wróciłam, a po godzinie zadzwonił do mnie prezydent Boniperti, powiedział, że Gaetano miał wypadek i nic więcej nie wiadomo. Bo trzy osoby zginęły, a jedna jest poważnie ranna - mówiła. Oficjalnie informację o śmierci swojego asystenta przekazał jej Dino Zoff. - Wziął mnie za rękę, poszliśmy do sypialni obok. Tam nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa, jedynie uściskaliśmy się. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie zobaczę już męża - mówiła w filmie "Żeby nie zapomnieć" żona słynnego obrońcy. Do jej domu przyjechała cała drużyna Juve, pod oknami gromadzili się kibice... Klubowy fotograf przyjechał do Babska kilka dni później. Dostał oryginały zdjęć z miejsca wypadku Juventus przyleciał do Polski kilka dni później - 12 września pokonał w Zabrzu Górnika 1-0. Wcześniej niż piłkarze do Polski dotarł klubowy fotograf Salvatore Giglio, który wybrał się do Babska na miejsce tragedii złożyć kwiaty otrzymane do Marielli. Zobaczył osmolony asfalt, wieniec, a robotnicy drogowi wskazali mu żuka uczestniczącego w wypadku, stojącego przy jednej z posesji. Na posterunku policji w Rawie Mazowieckiej zrobił zdjęcia fotografiom, które jeden z policjantów wykonał tuż po wypadku. Tydzień później dostał pocztą oryginały. - Nigdzie ich nie publikowałem, mam je tylko ja i Mariella Scirea - mówił. - Przeżywam te wszystkie tragedie każdego dnia, tak samo jak do dziś przeżywam tragedię na Heysel. Kiedy wchodzę do swojego archiwum, widzę podpisane szuflady: "Heysel", "Wypadek Gaetano Scirei" - opowiadał Giglio. Mariella Scirea nie wyszła już za mąż, pracowała w Juventusie, podobnie jak jej syn Riccardo. Z Andrzejem Zdebskim spotkała się niedługo po wypadku, a później - po raz kolejny - w 2017 roku, dzięki polskim fanom "Starej Damy" z JuvePoland. To Zdebski rozmawiał ze Scireą jako ostatni, przez ponad 27 lat nie dzielił się publicznie wspomnieniami z wypadku. Miał jednak pragnienie - chciał zobaczyć grób słynnego piłkarza w Morsasco i to udało się spełnić. A żona piłkarza po latach, jak wspominała, uczestniczyła w audiencji u Jana Pawła II, razem z zespołem Juventusu. - Wiem, że pani mąż zginął na mojej ziemi i bardzo mnie to boli. Będę o nim pamiętać w moich modlitwach - powiedział wtedy Ojciec Święty.