Zmarł Alojzy Łysko - najlepszy trener w dziejach GKS-u Katowice, jako piłkarz - mistrz Polski z Ruchem, najlepszy też w lidze z Szombierkami jako asystent Huberta Kostki. - Zmarł w poniedziałek wieczorem. W kwietniu ukończyłby 86 lat - mówi Bogusław Czerwonka, prezes MKS Siemianowiczanka gdzie Alojzy Łysko grał w piłkę na początku kariery. Z napastnika w obrońcę Rozmawialiśmy wielokrotnie, zawsze budził mój szacunek. Pochodził z Szopienic. Ten wychowanek KS 20 Katowice wybił się jako lewy obrońca w Ruchu Chorzów, już po przejściu z Siemianowiczanki. Był bardzo szybkim i sprawnym piłkarzem. Na Cichą przychodził w 1959 roku jako... obiecujący napastnik (w trzecioligowej Siemianowiczance strzelił mnóstwo goli). Zdążył zagrać z Gerardem Cieślikiem, legendarny napastnik skończył karierę w listopadzie 1959 roku). Zdobył mistrzostwo Polski w 1960 roku. O tym, że Alojzy Łysko został w Ruchu przesunięty do obrony, zdecydował przypadek. Opowiadał mi jak do tego doszło. - W 1960 roku obrońca Hubert Pala pojechał na olimpiadę do Rzymu. Ruch akurat rozgrywał sparing z MTK Budapeszt i trener nie miał kogo wystawić na jego miejsce. Padło na mnie. Akurat pilnowałem skrzydłowego Karoly Sandora, ówczesną gwiazdę węgierskiej piłki [uczestnika MŚ 1958 i 1962 - przyp. red.]. Tak dobrze mi szło, że Sandor został zdjęty z boiska. Kiedy Hubert wrócił z olimpiady, odzyskał miejsce, ale już w 1961 roku zerwał ścięgno Achillesa. I tak wskoczyłem na jego miejsce na stałe - wspominał mi. Raz zagrał w reprezentacji jeszcze jako piłkarz Ruchu. W 1964 roku z Irlandią na stadionie Wisły zagrał w drużynie ze Stanisławem Oślizło, Eugeniuszem Faberem, Zygfrydem Szołtysikiem, Jerzym Wilimem czy Romanem Lentnerem). Polska wygrała 3-1. Kozioł ofiarny W Ruchu grał aż do 1967 roku. Przejął kapitańską opaskę. Odszedł jednak w konflikcie, w przykry sposób. Wszechwładnym prezesem Ruchu był wówczas Ryszard Trzcionka, wiceminister hutnictwa i sekretarz ekonomiczny KW PZPR. Trzcionka budził respekt, potrafił być konfliktowy. W czerwcu 1967 roku Ruch przegrał w lidze z Cracovią 0-1. Jedyny gol padł z karnego po faulu Łyski na Krzysztofie Hausnerze i wściekły prezes Ryszard Trzcionka oskarżył go o... sprzedaż meczu. - Oskarżenie było bezpodstawne, bo wiadomo już było, że Cracovia spadnie. Po prostu szukali winnego, a ja się do tego idealnie nadawałem - wspominał mi. Chorzowscy działacze postanowili go jednak zawiesić na trzy lata "za grę faul i zły przykład jako kapitana drużyny". - To pismo do dziś mam w domu na pamiątkę - opowiadał mi ze śmiechem Alojzy Łysko. Wtedy jednak nie było mu do śmiechu. Nachodził się do Trzcionki, musiał złożyć samokrytykę. W końcu wszechwładny działacz łaskawie zezwolił mu na grę w innym klubie. Alojzy Łysko wybrał GKS Katowice, gdzie sprowadził go przyjaciel, pomocnik Andrzej Strzelczyk. Nie przypuszczał wtedy, że w GKS-ie będzie jeszcze grać przez sześć sezonów. Karierę piłkarską skończył w wieku 38 lat, ale katowiccy kibice bardziej pamiętają go jako trenera. To przecież on doprowadził "GieKSę" do największych sukcesów: Pucharu Polski w 1986 i 1991 roku czy wicemistrzostwa Polski w 1992 roku. Ale mało kto pamięta, że trener Łysko początki na Bukowej miał bardzo trudne: w pierwszych pięciu meczach pod jego wodzą GKS ani razu nie wygrał. Przełomowym meczem było zwycięstwo z mistrzowskim Górnikiem Zabrze (3-2 na Bukowej). - Gdybym wtedy przegrał, prezes Dziurowicz by mnie zwolnił - przyznał mi po latach. Szkoła w Szombierkach Jako trener - choć jeszcze nie pierwszy - świetnie sprawdził się w Szombierkach Bytom. Jest wtedy bezrobotny, szuka pracy. Dzwoni do Huberta Kostki, wówczas obiecującego szkoleniowca obiecujących Szombierek. Kostka nie waha się, uważa za porządnego człowieka i ściąga do Bytomia. W Szombierkach dogadują się świetnie. Alojzy Łysko w najlepszych możliwych warunkach szlifuje warsztat trenerski. W 1980 Szombierki zdobywają mistrzostwo Polski. Wraca na chwilę jako trener do Ruchu w 1982 roku na prośbę prezesa Zbigniewa Norasa, swojego... szkolnego kolegi. Ale jako szkoleniowiec daje się poznać przede wszystkim w GKS-ie Katowice, staje się - bez przesady - klubową legendą. Najwięcej satysfakcji sprawił Łysce oczywiście słynny finał Pucharu Polski na Stadionie Śląskim w 1986 roku. - W przerwie byłem trochę zdenerwowany, bo choć chłopcy prowadzili 2-0, to "oddychali rękawami". Kiedy tuż po przerwie Komornicki strzelił kontaktową bramkę, moje obawy wzrosły. Na szczęście przetrzymaliśmy ataki Górnika, a w końcówce Jasiu Furtok wygonił zabrzańskich kibiców do domu - opowiadał mi. Za zwycięstwo szczęśliwy prezes Dziurowicz załatwił dla każdego zawodnika i trenera magnetowid - w połowie lat 80. to było coś! Znała go cała Polska Rok później GKS znów był w finale Pucharu Polski, ale tym razem przegrał ze Śląskiem w rzutach karnych. To było pretekstem do zwolnienia trenera Łyski. - Usłyszałem od prezesa Dziurowicza, że skoro piłkarze odmawiają strzelać karnych, to nie mam autorytetu - mówi. Wrócił na Bukową w 1991 roku. Znów wszystko szło jak z płatka. Najpierw GKS zdobył drugi Puchar Polski (1-0 z Legią), a potem wicemistrzostwo kraju. Ale Dziurowiczowi to nie wystarczyło. - Tym razem zostałem zwolniony, bo prezes uznał, że trzeba poszukać nowych trendów za granicą. Zastąpił mnie Austriak Adolf Blutsch. Jednak nie mam do Dziurowicza żalu. Dziś takich działaczy ze świecą szukać. Lata na Bukowej wspominam jako wyjątkowe - mówił mi Alojzy Łysko. Jako trener pracował w wielu renomowanych klubach na Śląsku i w całej Polsce - m.in. w Górniku Zabrze, Śląsku Wrocław, Cracovii i Zagłębiu Lubin. Potem, już na emeryturze, z sentymentu był trenerem w Siemianowicach, gdzie mieszkał. Cześć Jego Pamięci. Paweł Czado