Co to do diabła za Możdżeń? Po co ten Hiszpan pcha go na boisko tak wcześnie? - zapewne wielu z nas przemknęły przez głowę takie pytania, kiedy w 62. min gry przy stanie 1-1 Jose Bakero wymieniał tak fundamentalnego gracza jak Semir Stilic na 19-latka. Może nowy trener Lecha jest największym z farciarzy - przy drugiej bramce Manuel Arboleda miał nieprzyzwoitą ilość szczęścia, ale w golu Możdżenia było coś wręcz symbolicznego. W zapyziałej piłkarskiej rzeczywistości w Polsce, od 14 lat bezskutecznie wyczekując na zespół w Champions League, łakniemy każdego przebłysku, którego można by się uczepić i przetrwać dni, kiedy nasze kluby nie dają rady "potęgom" z Litwy, Gruzji, czy Azerbejdżanu. Takim przebłyskiem była wczoraj gra Jacka Kiełba, a także Mateusza Możdżenia. Tak bardzo przywykliśmy, iż młodzi polscy piłkarze są wpuszczani na boisko tylko po to, by nie przeszkadzać graczom podstawowego składu, że nie starcza nam wyobraźni, by dostrzec w nich bohaterów zdolnych rozstrzygać wielkie mecze. Tymczasem wczoraj Kiełb i Możdżeń wnieśli do gry nawet więcej niż mistrz świata David Silva - w drugiej połowie najlepszy w zespole Roberto Manciniego. Ku przestrodze, - kiedy młodzi gracze Lecha będą oglądać powtórki z wczorajszego meczu, niech zwrócą uwagę na jednego z gości w studiu Polsatu. Dobijający z wolna do 29. roku życia Sebastian Mila był kiedyś wielką nadzieją polskiej piłki, 28 razy zagrał w reprezentacji, ale po siedmiu latach nie pozostało mu nic innego tylko ciągłe wspominanie gola, którego wbił Manchesterowi City. City nie było wtedy klubem tak niezwykłym jak dziś, - kiedy właściciel szejk Mansour bije światowe rekordy w wydatkach transferowych, a ekonomicznej swobody zazdroszczą mu Real Madryt, Manchester United, Barcelona i Chelsea. Przy okazji dotykamy innego wielkiego kompleksu polskiej piłki. Gracz urodzony nad Wisłą należy do gatunku tak osobliwego, że zwykle boi się podnieść rękę na bogatszego, tymczasem w ogóle nie wstydzi się przegrywać z biedniejszymi. Mistrz Polski pokazał, iż jest wyjątkiem, że nie ma różnic ekonomicznych, których w pojedynczym meczu nie da się zniwelować sercem do gry i charakterem. Gdyby zestawić potencjał ekonomiczny wczorajszych rywali, pokonując MC Lech wpisał się do księgi rekordów Guinnessa. Od 14 lat podziwiamy w Champions League Żilinę, Cluj, Petrzalkę, czy Bate Borysów wysłuchując od właścicieli polskich klubów kuriozalne tłumaczenia, że brakuje im pieniędzy. Tymczasem mistrz w sposób najbardziej spektakularny z możliwych przełamał polski kompleks biedy. Trzy lata temu City chciało zapłacić Milanowi za Kakę 120 mln euro - za takie pieniądze cały klub z Poznania utrzymałby się przez 15 lat. Dokonanie Lecha dostrzeżono za granicą. Hiszpański dziennik "Marca" żyje już Gran Derbi, ale w swoim wydaniu internetowym zamieścił z meczu mistrza Polski duże sprawozdanie. Nie jest to szokujące ze względu na debiut Bakero i grę Silvy, ale w całym długim tekście nie przekręcono żadnego nazwiska gracza Lecha. Nawet Możdżenia. 3-1 z Manchesterem City, choćby osłabionym, to wynik, z którego dumny byłby Real Madryt i Barcelona. Kiedy dwa dni temu przy stanie 1-2 w meczu Real - Milan Jose Mourinho wpuścił do gry Benzemę (asysta przy bramce na 2-2) i Pedro Leona (gol na 2-2) prasa hiszpańska napisała, że to potwierdza geniusz trenera. Zmiany Bakero też okazały się genialne, choćbyśmy twierdzili, że za to, co stało się wczoraj większe gratulacje powinien otrzymać Jacek Zieliński. Bakero zadedykował zwycięstwo nad City swojemu poprzednikowi, co pokazuje, że nie jest bufonem. Nie będzie walczył z cieniem Zielińskiego, ale doskonalił drużynę, którą po nim dostał. Tak jak Możdżeniowi i Kiełbowi przestroga należy się jednak trenerowi i wszystkim piłkarzom Lecha. Historia naszej piłki pełna jest pojedynczych zwycięstw - w dłuższej perspektywie bez większego znaczenia. Lech ma wystarczający potencjał na europejskiego średniaka, który w chwilach wzlotu ogra City, wydrze punkty Juventusowi, a może nawet awansuje kiedyś do Ligi Mistrzów. Tymczasem fatalna pozycja w lidze polskiej torpeduje na razie aspiracje klubu z Poznania. Bakero i wszyscy gracze obrońcy tytułu rozliczani będą nie z najsłodszych nawet pojedynczych zwycięstw, ale z tego jak długo i z jaką konsekwencją potrafią spełniać europejskie marzenia kibiców Lecha. Poznań bez rozgrywek międzynarodowych, to byłaby katastrofa. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim!