- W ogóle miałem nie przyjeżdżać do stolicy, bo przez sześć tygodni leczyłem kontuzjowany mięsień dwugłowy. A w trakcie meczu także nie byłem przewidziany do gry - dodał napastnik "kuchennych". Zdaniem Kryszałowicza Legia grała zbyt spokojnie i to zgubiło podopiecznych Jacka Zielińskiego. - Powiedzieliśmy sobie, że w Warszawie nie możemy stracić trzech punktów. Przecież kilka dni wcześniej przegraliśmy w Pucharze Polski. Zaczynać rundę rewanżową od dwóch porażek? Takiego scenariusza chcieliśmy uniknąć - podkreślił. Po spotkaniu napastnik Amiki miał sporo pretensji do sędziego Tomasza Pacudy. - Podejmował dziwne decyzje. Najpierw karny z... nieba, a potem, gdy wychodzę sam na sam z Arturem Borucem, kończy mecz. OK, do bramki było z 30 metrów, ale w takiej sytuacji nie ma prawa przerwać akcji! O co tu chodzi? Ale już nie ma sensu narzekać - stwierdził Kryszałowicz, który zebrał wiele pochwał po sobotnim meczu. - Z jednej strony ktoś rzucił hasło profesor, potem stary wyga. Słyszałem jeszcze taką opinię, że kulawy "Kryszał" załatwił Legię - dodał.