Afera wybuchła jesienią 2019 roku. Zgłosiła ją pielęgniarka, która była świadkiem podania siedmiu piłkarzom Pogoni Siedlce tzw. dożylnej wlewki. Tymi piłkarzami byli: Artur Balicki, Sebastian Krawczyk, Aye Diouf, Kacper Falon, Piotr Smołuch, Marcin Kozłowski, Tomasz Margol. W kroplówce były m. in. witamina C, witamina B12, glukoza, elektrolity, magnez i żelazo. Te składniki nie są oczywiście zabronione przez instytucje antydopingowe. Zakazana jednak jest objętość (powyżej 100 ml), częstotliwość (raz na 12 godzin) i metoda podania. Wlewki dla piłkarzy były dziesięć razy większe. Taka objętość sprawiła, że są traktowane jako doping, bo mogą wspomagać regenerację i poprawiać wydolność. Jest też zagrożenie, że stosuje się je, by wypłukać niedozwolone substancji, czyli ukrywać niedozwolone substancje. Pielęgniarka zawadomiła - prokuratura i policja w Pogoni 20 piłkarzy Pogoni Siedlce najpierw na polecenie przełożonego (dyrektora wykonawczego i jednocześnie trenera Daniela Purzyckiego) miało je dostać w klubie, ale nie zgodziła się na to pielęgniarka. W placówce medycznej przyjęło je siedmiu, bo na więcej nie starczyło czasu. Po tym zdarzeniu pielęgniarka poinformowała o złamaniu przepisów antydopingowych POLADA. W klubie pojawiły się policja i prokuratura. - Cała drużyna miała iść na kroplówki. Jeśli byśmy wiedzieli, czym to grozi, to nikt by na to sobie nie pozwolił. Trener powiedział, że kto jej nie przyjmie, nie będzie miał miejsca w drużynie. Wszystko zlecił lekarz. Miała iść cała drużyna, ale sprawa dotyczy tylko nas, bo przyjechaliśmy jako pierwsi i w gabinecie było siedem miejsc. Reszta czekała na korytarzu - opowiadał Kozłowski. Bezwzględna dyskwalifikacja dla piłkarzy Pogoni W pierwszej instancji zawodnicy zostali ukarani półrocznym zawieszeniem, ale sprawa się nie zakończyła. Na początku 2021 roku druga instancja zwiększyła karę do czterech lat bezwzględnej dyskwalifikacji. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) uznała, że "przyjęcie infuzji dożylnych przez zawodników było celowe oraz że zawodnicy nie udzielili żadnej znaczącej pomocy". - Panel Dyscyplinarny podszedł do argumentów przedstawianych przez zawodników, ich pełnomocników i światową agencję. Uznał, że argumenty przedstawiane przez WADA są zasadne. Zdecydowano, żeby podnieść karę do czterech lat bezwzględnej dyskwalifikacji i nie przyznawać nawet częściowego zawieszenia kary - mówił w 2021 roku Michał Rynkowski, dyrektor POLADA. To oznaczało dla zawodników zakaz zawodowego uprawiania piłki nożnej, wykluczenie z działalności w rozgrywkach pod egidą PZPN-em i w każdym innym związku sportowym (również zagranicą), ale także brak możliwości odwołania się od wyroku. Kilka dni po akcji policji i prokuratury Pogoń poinformowała o zakończeniu współpracy z trenerem Purzyckim. Także szkoleniowcem zajęła się w osobnym postępowaniu POLADA. - Z mojej strony nie było żadnych nacisków. Jestem niewinny, nie znałem składu suplementacji i sam jestem ofiarą tej sytuacji - twierdził w 2021 roku. POLADA ukarała go jednak czteroletnią dyskwalifikacją, Purzycki się odwołał, ale kara została podrzymana. To nie był koniec kar, dla osób ze sztabu szkoleniowego. Na cztery lata zdyskwalifikowano klubowego lekarza, a na dwa masażystę Pogoni, który był w sztabie szkoleniowym, gdy wybuchła afera. "Uczestniczył w procesie podawania infuzji dożylnej i informowaniu zawodników o tym zabiegu" - informowała POLADA. Wszyscy zostali skazani za naruszenie artykułu 2.9 Przepisów Antydopingowych POLADA, czyli współudział. Artur Balicki już na boisko wrócił Zawodnicy podkreślali, że od początku współpracowali z instytucjami antydopingowymi i popierali to dokumentami. WADA była jednak nieugięta. Piłkarze twierdzili, że to była "sprawa pokazowa", a nikt nie chciał słuchać ich tłumaczeń. W momencie wydawania wyroków część piłkarzy była na początku kariery. Balicki miał 22 lata, Krawczyk 23, Diouf i Falon po 24. Trochę starsi byli Smołuch (26) i Kozłowski (27), a najstarszy Margol miał 32 lata. Balicki, który pierwszy zaczął współpracować też został zdyskwalifikowany na cztery lata, ale dwa lata były w zawieszeniu. Jako jedyny z całej siódemki już wrócił do piłki - gra w trzecioligowym Podlasiu Biała Podlaska. Piotr Smołuch odnalazł się w finansach i walkach K1 Piotr Smołuch szybko znalazł sobie nowe zajęcie i pracuje w branży finansowej. Był bramkarzem, ale o piłce już nie myśli. Na początku roku wziął też udział w gali charytatywnej Boxing Challenge by Cancer Fighters w formule K1. "Nie ważne czy jesteś biznesem, sprzedawcą, pracujesz w korporacji, jesteś trenerem personalnym czy freelancerem. Tej jednej nocy wszyscy walczą w jednym celu, a jest nim zebranie funduszy" - tak wydarzenie opisuje fundacja "Wolni od raka", która zbiera pieniądze dla swoich podopiecznych. Smołuch został pokonany przez przewagę techniczną rywala. "Przegrałem tę walkę z samym sobą już w pierwszej przerwie, ale nie myli się tylko ten co nic nie robi. Super przeżycie, super sprawa, a przede wszystkim cudowna inicjatywa. Tomasz Margol i Kacper Falon nie chcą mieć nic wspólnego z piłką Pod koniec 2022 roku "Kronika tygodnia", gazeta z Lubelszczyzny informowała, że Margol ma zostać trenerem Igrosu Krasnobród z zamojskiej okręgówki. W porę działacze zorientowali się, że były zawodnik m.in. Górnika Zabrze, Sandecji, Rakowa czy ŁKS jest wciąż zdyskwalifikowany i nie może pełnić takiej roli. Margol nie chce rozmawiać o aferze. Po dyskwalifikacji znalazł pracę w budowlance, bo "potrzebował środków do życia". Twierdzi, że nie chce rozdrapywać ran, a z piłką nożną rozstał się na dobre i już go nie interesuje. Prosi, by go nie cytować, bo ta sprawa kosztowała go sporo nerwów. I podkreśla, że wykonywał polecenie trenera. Falon zarzekał się, że wróci do piłki i indywidualnie trenował. On, jak i reszta liczyli, że uda coś się wskórać i kara zostanie złagodzona. Nic takiego jednak się nie stało. Z upływem czasu zrozumiał, że taka przerwa to za długo, by wrócić do zawodowej piłki, a był czas, kiedy trenował z pierwszą drużyną ekstraklasowej Jagiellonii Białystok. Nie chce już rozmawiać o tej sprawie, ale przyznał, że w piłkę nie zamierza grać. Zajął się prowadzeniem biznesów. Krawczyk i Diouf chcą wrócić na boisko Senegalczyk Diouf tuż po wybuchu afery wyjechał z Polski. Grał w Hiszpanii i we Francji. Po podniesieniu kary, wrzucił jeszcze zdjęcia z meczu zespołu we francuskim Amiens. Ostatni post to fotografia z okolic Łuku Triumfalnego w Paryżu i filozoficzny podpis: "Życie to kwestia wyborów, albo wstajesz i weźmiesz los w swoje ręce, albo pozostajesz widzem sukcesu innych". Udało nam się skontaktować z zawodnikiem i stwierdził, że gra w AC Amiens. Kiedy zauważyliśmy, że jest zdyskwalifikowany, natychmiast poprawił się, że tylko trenuje z tą drużyną i spytał, czy autor tekstu nie pomoże mu znaleźć nowego klubu. Krawczyk to młodszy brat Piotra, napastnika Górnika Zabrze. Z naszych informacji wynika, że po zakończeniu dyskwalifikacji zamierza jeszcze spróbować sił w piłce nożnej. W tym roku skończył 25 lat. Także cztery lata starszy Kozłowski nie zamierza wieszać butów na korku. On zgodził się porozmawiać o tej sprawie. Marcin Kozłowski: To był piłkarski nokdaun, ale się podniosłem Andrzej Klemba: Od początku sprawy podkreśla pan, że jest niewinny. Podobnie mówili inni ukarani w tzw. aferze kroplówkowej. Zostaliście jednak zdyskwalifikowani. Marcin Kozłowski: Przyjęliśmy dożylnie te wlewy i tego nigdy nie ukrywaliśmy. To jednak nie był żaden twardy doping, tylko witaminy i dozwolone substancje. Zakazana była metoda i objętość, którą dostaliśmy. Tyle że to nie my to zorganizowaliśmy, ale Pogoń. Mieliśmy oficjalne skierowania od klubowego lekarza. W szatni była lista, kto ma przyjąć kroplówkę. Cała drużyna miała to zrobić. Co innego, gdyby to była moja inicjatywa. Tu było zlecone przez lekarza. I za to dostaliśmy maksymalną karę. Trudno się z tym pogodzić. Zwłaszcza że nie brakuje przykładów sportowców, w tym piłkarzy, którzy byli przyłapani na twardym dopingu, a dostawali niższe wyroki. Zresztą nam też zrobiono kontrolę antydopingową i nic nie wykazała. W pierwszej instancji od polskiej agencji POLADA dostaliście karę dwóch latach, z czego 18 miesięcy w zawieszeniu. Światowa WADA była dużo bardziej surowa. Cztery lata dyskwalifikacji bez możliwości odwołania. - To był bezwzględny wyrok. Nie był sprawiedliwy i to nie tylko moje zdanie. Dostaliśmy maksymalny wymiar kary za coś, co zorganizował klub. POLADA, która od początku monitorowała sprawę, rozumiała sytuację. Wiedziała jak to wszystko wyglądało. Kto nam kazał zrobić wlewy. Stąd kara, z którą choć się nie zgadzaliśmy, to dawała wszystkim nadzieje na powrót do sportu. Zresztą po sześciu miesiącach wróciliśmy przecież na boisko i graliśmy przez kolejne pół roku. WADA się odwołała i już nie czułem tego zrozumienia ze strony POLADA, co wcześniej. To był czas pandemii, rozprawy odbywały się na zoomie. I na nic były argumenty prawnika. Cztery lata i koniec. To musiał być duży cios? - To był jak nokdaun w boksie, ale się po nim podniosłem. Nie brakowało jednak trudnych momentów. Miałem wtedy dopiero 26 lat i rozegraną dobrą rundę, wszystko układało się po mojej myśli. Cały życie trenowałem po to, by zostać profesjonalnym piłkarzem i w ten sposób zarabiać na życie. Interesowało mnie tylko to, by pójść na trening i zasuwać. A potem dbać o regenerację i właściwe odżywianie. I nagle z dnia na dzień kontrakt został rozwiązany, nie masz pieniędzy i nie wiesz co ze sobą zrobić. Była frustracja, ale na szczęście już wcześniej pracowałem z psychologiem sportowym. Trzeba było zacząć zawodowe życie od nowa. Zająłem się finansami i ubezpieczeniami. Na szczęście miałem też wsparcie wspaniałej żony, rodziców i przyjaciół. Cały czas też trenowałem. Wziąłem się za boks i kopałem amatorsko piłkę. Jak człowiek całe życie trenuje, to nie może bez tego żyć. Czułem, że jak przez tydzień nie będę ćwiczył, to będzie ze mnie wrak. Nie było żadnej drogi odwołania, by złagodzić wyrok? - Pomagał mi prawnik i różnymi ścieżkami staraliśmy się coś zdziałać. Walczyłem, ale nic się nie udało. Cztery lata przerwy to szmat czasu. Chce pan jeszcze wrócić na boisko? - Przerwa była trochę krótsza, bo najpierw było pół roku zawieszenia, potem pół roku graliśmy i kara w drugiej instancji. Jednak od początku 2021 roku byliśmy znów zawieszeni. Dyskwalifikacja kończy się w grudniu. To będą trzy lata bez możliwości gry w zawodowej piłce. Miałem 26 lat, teraz mam 29. To jeszcze nie jest wiek, by kończyć karierę. Cały czas ćwiczyłem i trenowałem. Motorycznie i kondycyjnie powinienem być przygotowany. Najbardziej będzie mi brakowało ogrania na dużym boisku. To ma ogromne znaczenie. Może być tak, że jak wejdę w trening typowo piłkarski z jakąś drużyną, to będę dobrze wyglądał, ale może być tak, że będę "trupem". Mam plan, by wrócić do piłki. Co innego jednak bieganie po orliku, a co innego na dużym boisku. W piłkę grać nie zapomniałem. Skoro nie czuł się pan winny, to może pora wystąpić o odszkodowanie od klubu lub dyrektora, który wam zlecił te kroplówki? - Czekam do końca dyskwalifikacji i będę się zastanawiał, czy coś w tym kierunku robić. rozmawiał: Andrzej Klemba