Epidemia koronawirusa sprawiła, że rozgrywki ligowe zawieszono we wszystkich pozostałych państwach Europy; bez względu na to, czy gra się w systemie jesień-wiosna, który obowiązuje w większości krajów, czy też wiosna-jesień. W drugim wypadku nie zaczęły się jeszcze rozgrywki na Islandii, w Finlandii, Szwecji oraz w Norwegii, w której zresztą już odwołano zaplanowane na początek kwietnia mecze pierwszej kolejki. Jeszcze w zeszły weekend grano w najwyższych klasach rozgrywkowych w Rosji, Serbii, Turcji i na Węgrzech, a także w zrzeszonym w Europejskiej Unii Piłkarskiej Kazachstanie. W Rosji - z pojedynczymi wyjątkami - grano nawet przy pełnych trybunach; w pozostałych krajach mecze odbywały się bez publiczności. Na Białorusi rozegrano natomiast część rewanżowych ćwierćfinałów krajowego pucharu. W tych dniach Białoruś inauguruje 30. sezon rozgrywek ligowych, a w pozostałych krajach Europy nie ma meczów na poziomie najwyższych klas. Można więc zaryzykować tezę, że taka sytuacja nie miała w Europie miejsca co najmniej od II wojny światowej. Choć z drugiej strony toczyły się wówczas rozgrywki w samych Niemczech, a także krajach neutralnych (np. Hiszpania, Portugalia, Szwecja czy Szwajcaria). Sytuacja na kontynencie sprawiała jednak, że piłkarskie ligi w tych krajach były w owym czasie zjawiskiem kompletnie marginalnym. Wiele się od tego czasu zmieniło; przede wszystkim ranga futbolu jako zjawiska społecznego wzrosła niepomiernie. Od 1946 r., gdy wyłoniono pierwszego po II wojnie światowej piłkarskiego mistrza Francji i gdy wznowiła rozgrywki ekstraklasa Anglii wiele różnych zjawisk przetoczyło się przez Europę - od pogodowych, przez społeczne na politycznych i militarnych skończywszy. A jednak takiej sytuacji jak obecna, nie było. Jeśli ktoś jest bardzo głodny futbolu, może śledzić ekstraklasę Białorusi. W czwartek, na inaugurację, aktualny wicemistrz kraju, a łącznie 15-krotny mistrz BATE Borysów przegrał na wyjeździe z Energetykiem Mińsk 1-3. Dziś zaś broniące tytułu Dynamo Brześć podejmuje Smolewicze.