Jako piłkarz Grzegorz Lato zaliczał się do odważnych. Jako prezes PZPN jest ostrożny, choć i tak o wiele bardziej stanowczy niż Michał Listkiewicz. Jakiś czas po mundialu w 2006 roku Listkiewicz przyznał, że zwolnił Pawła Janasa, bo naciskał na niego ówczesny minister sportu, Tomasz Lipiec. Naprawdę nie mogę sobie wyobrazić, żeby Lato zwolnił Franciszka Smudę, bo domaga się tego minister Adam Giersz. A nawet sam premier Donald Tusk... Lato by ich wyśmiał. Tak jak wyśmiewa pytania o stadiony, mówiąc do dziennikarza: "Panie, ja nie buduję stadionów". Smuda tworzy reprezentację - z myślą o finałach EURO 2012, za co Lato już odpowiada. Porażki w złym stylu z Argentyną, czy Francją spowodowałby ekstremalną sytuację. Być może chór krytyków Smudy - w PZPN i wokół związku - namówiłby prezesa PZPN do zmiany selekcjonera. Jednak pozytywne wyniki zdecydowanie oddalają widmo zwolnienia Smudy. Na rok przed mistrzostwami Franz może spać spokojniej, choć wypadałoby, aby nadrobił braki w swoim sztabie - choćby brak dyrektora sportowego, który pomyślałby o strategii, a nie o wyjazdach do Afryki. Bo i takie niespodzianki szykuje nam PZPN przed finałami EURO 2012. Inna kwestia to wzmocnienie rywalizacji w kadrze. Temu ma służyć choćby naturalizacja Kolumbijczyka Manuela Arboledy i Francuza Damiena Perquisa. Nie mówię, że Tomasz Jodłowiec i Grzegorz Wojtkowiak nie potrafią. Nie twierdzę, że nie wyleczy się Arkadiusz Głowacki. Nie ma to jednak jak rywalizacja. I dlatego na obecnym zgrupowaniu kadry brakuje mi Piotra Brożka (kandydat na lewą stronę obrony), czy Patryka Małeckiego (konkurent na skrzydło). Nota bene - krytyka taktyki ze strony Roberta Lewandowskiego (24 kwietnia na blogu "...a bramki są dwie", wcześniej na łamach "Gazety Wyborczej", później w "Przeglądzie Sportowym") - przyniosła efekt. Smuda zdecydował się na grę w układzie 1-4-3-3, w którym jest miejsce dla dwóch bardziej defensywnych pomocników - Rafała Murawskiego (kompletnie bez formy) oraz Dariusza Dudki, a przed nimi operuje ofensywny Adrian Mierzejewski. Z kolei Kuba Błaszczykowski i Kamil Grosicki mieli zagrać szeroko. Kubie bardzo zależało, choć nie wszystko wychodziło. Kamilowi pewnie też zależało, ale grał fatalnie - i w ofensywie i w defensywie. Tym bardziej żałuję, że nie było Małeckiego, czy kontuzjowanego Sławomira Peszki. W moim przekonaniu wygranym meczu z Argentyną jest Jakub Wawarzyniak, który za kadencji Smudy po raz pierwszy zagrał na lewej obronie. Dopóki miał siły, grał dobrze. W końcówce osłabł i zdecydowanie za często faulował. Jednak jak popracuje nad przygotowaniem fizycznym, to naprawdę może wyjść w pierwszym składzie "Biało-czerwonych" 8 czerwca 2012 roku. Bo Sebastian Boenisch - to przez kontuzje mit, a i Brożek z Trabzonu to co najwyżej konkurent. Mecze towarzyskie od kilku lat są traktowane po macoszemu. Naprawdę mało kto i kiedy się przykłada. Dlatego nie jest łatwo o właściwą weryfikację pracy Smudy. Z drugiej strony - nie po to wybrano Franza na selekcjonera, aby skończyć go w trakcie przygotowań. Celem jest turniej EURO 2012. Znam wielu, którzy pokątnie głoszą, że Smuda na posadzie selekcjonera nie dotrwa do czerwca 2012 roku. Szkoda, że jakoś nikt publicznie nie jest gotowy o tym powiedzieć... Zresztą nieważne. I tak liczy się tylko głos Laty. Dyskutuj o artykule z Romanem Kołtoniem!