"W Legii od dawna trwa proces określenia roli kibica. Jest to przeciwieństwo zjawiska, którego przykładem może być sytuacja w Lechu Poznań. Tam władze klubu są uzależnione od organizacji kibicowskich. Legia nie pozwoli, aby fani wkraczali w niektóre kompetencje zarządu klubu" - powiedział Tomczak. Były przewodniczący Wydziału Dyscypliny krytycznie odniósł się do sobotniego incydentu, kiedy to piłkarz Legii Jakub Rzeźniczak został uderzony po meczu z Ruchem Chorzów przez przywódcę fanów stołecznego zespołu Piotra Staruchowicza pseudonim "Staruch". "Moim zdaniem to prowokacja, która miała na celu złamanie i tak dosyć chwiejnego porozumienia klubu ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa. Niestety w SKLW jest spora grupa ludzi, którym wydaje się, że powinni mieć podobną rolę przy Łazienkowskiej jak "Wiara Lecha" w Poznaniu. Dopóki jest ten właściciel (Grupa ITI - przyp. red.) takie rozwiązania są niemożliwe i ludzie z SKLW zdają sobie z tego sprawę" - przyznał Tomczak. Przed tym sezonem doszło do zakończenia trwającego ponad trzy lata protestu kibiców Wojskowych. Porozumienie z klubem zakładało jednak utrzymanie w mocy zakazu stadionowego dla "Starucha". Według nieoficjalnych informacji miał to być warunek jedynie tymczasowy, bowiem w trakcie sezonu przywódcy kibiców Legii miała zostać przywrócona możliwość wchodzenia na stadion. Sympatycy domagali się tego w trakcie wrześniowego meczu z Lechem Poznań, kiedy to przez pierwsze 15 minut nie dopingowali swojego zespołu. Osiągnęli swój cel, bowiem Staruchowicz powrócił na stadion i ponownie "rządził" na trybunie zwanej "Żyletą". "Oczywiście zależy nam na dopingu tej części widowni, ale stadionu nie zapełniają tylko członkowie i zwolennicy tego stowarzyszenia. W naszej bazie zarejestrowanych jest 106 tys. ludzi z kartami kibica. Przed meczem sparingowym z Arsenalem Londyn (rozegrany był przed obecnym sezonem - przyp. red.) część członków stowarzyszenia zdała sobie sprawę, że bez nich ten stadion również może zostać zapełniony. Dlatego uważam, że nie możemy być zależni od fanów. Przecież w cywilizowanym świecie nie ma takiego modelu klubu, gdzie organizacje kibicowskie mają wpływ na bieżące zarządzanie klubem" - dodał działacz Legii. Tomczak przyznał, że w walce z agresją na obiektach piłkarskich nie można tolerować chuligańskich zachowań. "Na stadionach trzeba przede wszystkim zatrudniać cywilizowaną ochronę i nie można obawiać się, że straci się na biletach, bo przeciwstawi się chuliganom. Klub nie może przecież być ich niewolnikiem. A tak się staje, ponieważ tak jak w przypadku Kuby Rzeźniczaka, kibice wkraczają nawet w kompetencje trenera i oceniają poziom zaangażowania piłkarzy. W przeszłości mieliśmy przecież wiele podobnych zdarzeń, jak choćby w Górniku Zabrze. Mam jednak nadzieję, że to zjawisko już zanika. Ruchy kibicowskie bowiem chcą mieć wpływ na decydujące sprawy, ale jednocześnie nie ponosząc za nic odpowiedzialności" - ocenił Tomczak. "Dla części ludzi przychodzących na mecze, ruch kibicowski jest częścią życia i takimi ekscesami jak ostatnio przy Łazienkowskiej chcą zaistnieć. Powstaje pytanie na ile kluby mogą pozwalać swoim fanom, a kiedy mogą przerwać ten proceder nie wchodząc z nikim w żadne układy. Oprócz związku z Legią jestem też kibicem Liverpoolu. Tam każda decyzja o podwyżce cen biletów konsultowana jest z fanami, tak aby The Reds zarobili, ale jednocześnie nie tracili kibiców. Nie ma jednak mowy o wchodzenie w kompetencje władz klubu. Niestety wśród części naszych kibiców panuje przeświadczenie, że na tle Europy mamy niski poziom rozgrywek, więc warto mieć chociaż fajną zabawę w ruchach kibicowskich. Nie przystaję na takie podejście do tej sprawy" - zakończył Tomczak.