Trzy dni temu piłkarska reprezentacja Polski do lat 17 w towarzyskim meczu z Niemcami dostali niecodzienne lanie. Zawodnicy z rocznika 2005 przegrali aż 1:10. Spotkanie rozgrywane było w kwartach po 30 minut. Paweł Czado, Interia: - Jest pan zaszokowany tym wynikiem?Ryszard Komornicki: - Przede wszystkim jest mi przykro. Zawsze można przegrać, ale przegranej dziewięcioma bramkami na tym poziomie nie można moim zdaniem niczym wytłumaczyć. Z czego mogą wynikać takie różnice? - Klęska wcale nie jest przede wszystkim winą zawodników. Ktoś ich wyszkolił, ktoś ich wyselekcjonował. Klęska wynika systemu, który u nas obowiązuje a który moim zdaniem jest całkowicie błędny. Wynikają z niego przeróżne problemy, które potem są już nie do odwrócenia. Po pierwsze: dla bardzo wielu trenerów zajmujących się piłką młodzieżową nie jest ona niestety celem samym w sobie. To dla nich jedynie szczebelek drabiny i odskocznia, która ma pomóc w zrobieniu "większej" kariery. Oni tak naprawdę marzą o pracy z dorosłymi drużynami. W takich marzeniach nie ma nic złego, ale przy okazji traci na tym nasz młodzieżowy futbol. Potem jeden trener mówi drugiemu z dumą, że jego drużyna dwunastolatków gra w obronie systemem, który stosuje Liverpool.... Ludzie! Po drugie: popełniamy mnóstwo błędów metodologicznych. Zauważyłem, że kiedy chłopakowi w Polsce coś nie wyjdzie to trener mu klaruje: to robisz źle, to robisz źle, to robisz źle... Ale nikt nie mówi mu tego najważniejszego: co zrobić żeby robić dobrze. Nie pokazuje dokładnie o jaki błąd chodzi i jak to trzeba wykonać poprawnie! Przykład pierwszy z brzegu: trener zarządza strzały z 20 metrów. Z całej grupy może dwóch trafia w bramkę. Trenerowi nawet nie przychodzi do głowy zmniejszyć odległość z której chłopcy strzelali na tę bramkę. Nie przyszło mu do głowy cierpliwie uczyć ich strzelania z bliższej odległości, zbudowania pewności siebie tych chłopaków, że potrafią coś dobrze robić a dopiero potem przejścia do trudniejszego elementu. Kiedy uzmysłowiłem sobie pewną prawidłowość byłem zdumiony: niektórzy trenerzy uważają, że skoro oni potrafią dobrze kopnąć piłkę z 20 metrów to wszyscy jego podopieczni też powinni to automatycznie potrafić a on ich nawet nie powinien tego uczyć... Jeśli trener będzie tylko wymagał, krzyczał, wywierał presję a nic od siebie nie da - dziecko w końcu się zniechęci i zrezygnuje. Trudno powiedzieć ile w ten sposób w Polsce zmarnowaliśmy talentów. Przy okazji: uważam, że to co się dzieje w Polsce ze szkoleniem młodzieży to nawet nie jest wina tych trenerów ze złym podejście lecz systemu, który sprawił, że się takich produkuje i oddaje się dzieci w ich ręce. Wiem, wiem: mamy Narodowy Model Gry. Ale z napisania podręcznika nic jeszcze nie wynika, nikt dzięki jego napisaniu nie wygrał meczu. Ciekawostka: na zachodzie coraz częściej młodych oddaje się pod opiekę coachów. Takim mianem określa się doświadczonych, wiekowych trenerów, którzy mogą pochwalić się sukcesami w dorosłej piłce. W młodzieżowej służą oni trenerom poszczególnych drużyn konkretną wiedzą nie nabytą a kursach, ale tą wynikającą z ich ogromnego doświadczenia. Przyglądają się, wyciągają wnioski, podsuwają rozwiązania. Najważniejsze: nikt z trenerów zajmujących się piłką młodzieżową na nich się nie obraża. Traktują to jako pomoc a nie sposób na podgryzanie stołków. Nie ma pan poczucia, że panuje całkowity chaos w temacie szkolenia młodzieży? - Dokładnie tak właśnie jest! W Polsce każdy w tym względzie ma swoją własną metodykę, własną melodię. U nas niestety ciągle się nie szkoli, lecz "robi wyniki". Wynik on jest najważniejszy. Ale to już powiedziałem: wymuszają to trenerzy, którzy chcą żeby ich zauważono. Co dalej? Jak z tego wyjść? - Myśleć o zmianach systemowych, ale przede wszystkim zacząć od małych spraw. Choćby o tego żeby mały chłopiec po każdym treningu miał poczucie, że się czegoś nauczył. Że miał na zajęciach trenera, któremu może ufać, któremu nie boi się przyznać do słabości. Żeby dzięki trenerowi wiedział jak może poprawić własne słabe strony. Tylko praca u podstaw może nas wynieść na wyższy poziom.