Aby je bowiem dostrzec, trzeba mieć w sobie pierwiastek szaleństwa. To wrota zarezerwowane dla piłkarskich romantyków, którzy za koszulkę Davida Beckhama z Manchesteru United są gotowi wydać 1/4 swojej miesięcznej pensji. Klasyka.Store spełnia dziecięce marzenia dorosłych mężczyzn. A my mieliśmy okazję spędzić w tym miejscu kilkadziesiąt minut ze sprawcą całego zamieszania, Piotrem Borkowskim. Jakub Żelepień, Interia: Nostalgia to najsilniejszy legalny narkotyk?Piotr Borkowski, właściciel sklepu Klasyka.Store: W kontekście futbolu chyba tak. Pokolenie trzydziesto- czy czterdziestolatków kibicowało za młodu zagranicznym drużynom zupełnie inaczej, niż dzieje się to teraz. Meczów w telewizji nie było, a jak już były, to nie każdy mógł sobie pozwolić na Canal+ czy Wizję TV. Pamiętam, że ja kibicowałem... sprzed telegazety. Włączałem wyniki na żywo i emocjonowałem się tak, jakbym faktycznie oglądał mecz. Z perspektywy czasu to było zaj***ste. I stąd pewnie ta nostalgia, szukamy bodźców, które przypominają nam czasy dzieciństwa, czasy, w których piłka była towarem luksusowym. To jak ze słodyczami z komuny - dzisiaj wiesz, że są ohydne, ale kiedy je zjesz, czujesz w środku coś pozytywnego. Trzydziesto- i czterdziestolatkowie to większość waszych klientów?- Wydaje mi się, że tak, choć nie prowadzimy dokładnych statystyk zakupowych. Widzimy jednak, kto śledzi nasze media społecznościowe, to przede wszystkim ludzie w grupie 25-34. Zdarzają się też oczywiście młodsi, ale to najczęściej nastolatkowie, którzy trafili kartę ikony w Fifie i chcą się czegoś o danym zawodniku dowiedzieć. Sprzedać smak dzieciństwa - to duża odpowiedzialność. - Mamy tego pełną świadomość. Kiedy zamówienia docierają do naszych klientów, często piszą oni nam, że czują się jak dziecko. Każdą koszulkę pakujemy starannie, owijamy pachnącą bibułką, dorzucamy gumy Turbo, stare naklejki piłkarskie. Chodzi o to, żeby ogromny fun pojawiał się już na etapie rozpakowywania i żeby klient poczuł dreszczyk emocji. Robimy wszystko, żeby ktoś, kto zapłacił 500 czy 600 złotych za koszulkę, nie miał prawa czuć się rozczarowanym. Płacenie takich kwot za stare koszulki nie jest szaleństwem?- Trochę jest. Poniekąd podziwiam, ale też i rozumiem. Koszulka jest tu nie tylko częścią garderoby, lecz również swoistym nośnikiem nostalgii. Czymś wyjątkowym. Wszystko zależy więc od tego, z jakiej perspektywy na to spojrzysz. Z perspektywy racjonalnej chyba się nie da. - Byłoby trudno, bo kupujesz przecież starą, często schodzoną koszulkę, która kiedy dociera do sklepu, niekiedy śmierdzi potem i fajkami. Tutaj doprowadzamy ją do idealnego stanu, pierzemy, prasujemy, perfumujemy. Wtedy wszystko się zmienia, a stary trykot nabiera nowej magii. Może jest tak, że w modzie wszystko już było? Projektanci prześcigają się w udziwnieniach, a ludzie szukają po prostu sprawdzonej klasyki?- No tak, coraz częściej widzę dziewczyny i chłopaków w dzwonach, a to już przecież było. Ja się nie załapałem, ale moi rodzice owszem. To, co 10 lat temu było wiochą, dziś jest trendsetterskie. Koszulki piłkarskie też zaczynają przebijać się w tym kierunku. Nigdy cała Warszawa nie będzie w nich chodzić, to nadal jest nisza, ale jednak coraz większa. W innych, bogatszych krajach można spotkać znacznie więcej osób chodzących w koszulkach piłkarskich. - Tak, w Niemczech, Anglii, Hiszpanii czy Francji to jest megapopularne. W Polsce to się dopiero rozwija, ale w trochę innym kierunku. W Manchesterze ludzie chodzą w koszulkach City lub United, w Madrycie - Realu lub Atletico i tak dalej. U nas takie coś nie przejdzie. Ktoś zobaczyłby kogoś w koszulce Legii w Krakowie i wiadomo, jak by się to skończyło. Ludzie wolą założyć neutralną koszulkę reprezentacji Francji czy FC Barcelona. Nie dorośliśmy do pewnych rzeczy. - To prawda, ale widzę też, że sporo rzeczy się zmienia. Kilka lat temu, poza kibicami, stare koszulki nosili tylko menele. Pamiętam, że spotkałem raz jednego, który miał na sobie trykot Realu sprzed 20 lat. Pół żartem, pół serio zastanawiałem się nawet, czy nie zapytać, czy nie sprzedałby mi tej koszulki! Dzisiaj, jak wspomniałem, jest już inaczej, a styl retro noszony jest coraz częściej przez młodych ludzi. Odkąd prowadzę sklep, wielokrotnie dziwiłem się zresztą, jak nietypowe kluby interesują klientów. Ilu znasz na przykład kibiców Crvenej zvezdy w Polsce?Jednego, ale to bałkański freak. - No właśnie. A niedawno przyszedł do nas gość, zobaczył koszulkę tego klubu, zaświeciły mu się oczy i wziął ją od razu. Kibicuje Crvenej Zvezdzie czy po prostu spodobała mu się koszulka?- Chodzi o hipsterskość. W koszulkach Barcelony czy Realu chodzi wielu ludzi, ale w takiej z Serbii już niekoniecznie. Ostatnio sprzedaliśmy trykot Kaiserslautern z tego sezonu, o którym z taką pasją mówił Tomasz Hajto, poszedł też Rosenborg. Masz setki przeróżnych koszulek. Lekko licząc - zamroziłeś kilkadziesiąt tysięcy złotych kapitału. Nie miałeś obaw, wchodząc na tak niezbadany w Polsce rynek? Co byś zrobił z tym wszystkim, gdyby okazało się, że nikt nie chce strojów Odense, reprezentacji Wenezueli czy Newcastle?- Nie miałem obaw. Wiedziałem, jak wygląda rynek poza granicami Polski. Gdyby coś mi nie wyszło, rozchorowałbym się, potrzebował pieniędzy na już, byłbym w stanie sprzedać je w internecie i wysłać do różnych krajów. Nie miałem też na noże noża na gardle, skupując te wszystkie koszulki. To nie było tak, że w jednym czasie wydałem kilkadziesiąt tysięcy złotych, zbieranie kolekcji trwało kilka lat, zresztą nadal trwa. Dziś problemem nie jest to, czy towar się sprzeda, ale skąd brać nowy. Źródło się wyczerpało?- Nie, ale chciałoby się mieć więcej. To nie jest produkt, który kupujesz hurtowo, musisz się naszukać, przeczesać internet. Chciałbym wystawić na wieszaki wszystko, co mamy, ale nie mogę tego zrobić, bo pozbawiłbym klientów elementu zaskoczenia w momencie wrzucania nowego dropu. Popyt jest większy niż podaż. Żaden magik nie zdradza swoich sztuczek, ale zaryzykuję i zapytam: gdzie znajdujesz te wszystkie koszulki?- Większość od ludzi, u których one po prostu leżą rzucone gdzieś w kąt. Kiedyś pojechałem do pana, który przez lata zbierał koszulki, a później poważnie zachorował i potrzebował gotówki. Sytuacja nie była przyjemna, ale kupując od niego towar, w pewien sposób mu pomogłem. Zapłaciłem godnie, więc obie strony skorzystały. Innym razem byłem u pani, której brat tragicznie zmarł, a przez całe życie też zbierał koszulki. Kobieta wprowadziła mnie do pokoju, a tam było ich więcej niż teraz w sklepie. Chciała się tego jak najszybciej pozbyć, bo wspomnienia wywoływały u niej silne emocje. Gdybym znał historię każdej koszulki, myślę, że mógłbym stworzyć z tego niezłą książkę. Prosty przykład: w jaki sposób w Warszawie znalazł się trykot meksykańskiego Club America z sezonu 2010/11? Dałbym wiele, żeby się tego dowiedzieć! Brzmi co najmniej zastanawiająco. - Za każdą koszulką stoi jakaś ciekawa historia. Często jest tak, że otwieramy szeroko oczy, kiedy docierają do nas zakupione w internecie koszulki. Widać, że dla ludzi, którzy je nam sprzedali, często nie przedstawiają większej wartości, bo otrzymujemy je na przykład zawinięte w reklamówkę z Biedronki. Innym razem koszulka przyszła w paczce po ryżu. Z czegoś takiego my robimy produkt premium, dodając całą otoczkę. Z drugiej strony mam świadomość, że ktoś, kto nie interesuje się piłką, może nas nazwać po prostu piekielnie drogą ciucholandią.Albo lumpem. - Też. Nie mam z tym problemu, bo ostatecznie w dużej mierze to są używane rzeczy, więc jesteśmy lumpem. Opakowujemy to jednak tak, jakbyśmy byli butikiem, a ludzie to doceniają. Nie muszą tracić czasu na polowania. Mają wszystko na tacy. Szaleństwo koszulkowe będzie w Polsce rosnąć? Im mniej perełek na rynku, tym wyższe będą ceny?- Myślę, że tak, za 10 lat pewnie ludzie będą płacić 2 tysiące złotych za stare koszulki. Z drugiej strony gdybym myślał w tych kategoriach, nigdy nie otworzyłbym sklepu, bo czekałbym, aż towar zyska na wartości. Mógłbym tak czekać aż do śmierci i nigdy nie doświadczyłbym tej frajdy z rozwijania własnego biznesu. Jest jakaś jedna koszulka, za którą nawet ty zapłaciłbyś tysiąc złotych?- Jest takich mnóstwo, począwszy od meczówek znanych piłkarzy, na retro koszulkach mojej ukochanej Salernitany kończąc. Wrzuciłbym w ramę albo schował na dnie szafy, wyjmując od święta i zostawiając dla kolejnych pokoleń. Kto wie, kiedy już odejdę na zasłużoną emeryturę, może kiedyś poprowadzą ten biznes za mnie? Powiem jedno: to, co widzisz tu teraz, jest dopiero początkiem. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia