Czasem jakiś turniej mistrzowski pamiętamy przez pryzmat jednego meczu, czasem jakiegoś wydarzenia, ale chyba żadnego w kontekście jednego kopnięcia piłki. A tak właśnie było z jugosłowiańskimi mistrzostwami Europy w roku 1976 i pamiętnym rzutem karnym Antonina Panenki, które dało niespodziewany tytuł Czechosłowacji i zapewnił piłkarzowi wieczną pamięć oraz setki naśladowców. "Panenka" stała się nowym słowem, a w Hiszpanii powstał nawet ambitny choć niszowy magazyn piłkarski, który nazywa się jak czeski piłkarz. Mistrzostwa Europy były trochę innym turniejem niż dziś, gdy trudno się nie zakwalifikować. Wówczas w finałach uczestniczyły jedynie cztery zespoły i było nie ladą sztuką prześlizgnąć się przez eliminacyjne ucho igielne. Najpierw były grupy eliminacyjne, potem ćwierćfinały i dopiero czterozespołowy turniej finałowy. Ten miał się początkowo odbyć w Anglii, ale "Synowie Albionu" w grupie okazali się gorsi od Czechosłowacji, mimo że na inaugurację zmagań odprawili ją na Wembley aż 3-0 - w powtórzonym meczu, bo dzień wcześniej zawody przerwała londyńska mgła. Po wygraniu grupy los przydzielił Czechosłowakom drużynę ZSRR i był to dwumecz o ogromnej temperaturze, świeża wciąż była pamięć o "praskiej wiośnie", którą rozjechały sowieckie czołgi. Socjalistyczni rywale postąpili zgoła nietypowo - zamiast chować się za podwójną gardą postanowili półtora miesiąca przed ćwierćfinałem postanowili rozegrać...mecz towarzyski w Koszycach. W sparingu padł remis 2-2. W reprezentacji Czechosłowacji przeważali Słowacy, również selekcjoner Vaclav Ježek był Słowakiem, dlatego nie ma się co dziwić, że pierwszy ćwierćfinał rozegrano w Bratysławie na Tehelnym Polu. Wynik dla gospodarzy otworzył Jozef Moder z Lokomotivu Koszyce, a ustalił go tuż po przerwie Antonin Panenka z Bohemiansu Praga z rzutu wolnego. Na rewanż do Kijowa Czechosłowacy pojechali z dwubramkową zaliczką, którą zdołali obronić i po dwóch bramkach Modera zremisować 2-2 z Krajem Rad. Finałowy turniej to tylko cztery mecze w cztery dni na dwóch arenach - Marakana w Belgradzie i Maksimir w Zagrzebiu. Wśród uczestników: finaliści niedawnych mistrzostw świata - Holandia, RFN - faworyci, do tego Czechosłowacja, na którą nikt nie liczył i gospodarze z Jugosławii. Po raz pierwszy i ostatni turniej mistrzowski odbył się po wschodniej stronie Muru Berlińskiego. Chociaż nie jest to do końca precyzyjne sformułowanie. I tu czas na krótki rys historyczny i głos z Belgradu. - Jugosłowiański przywódca, Josip Broz Tito był mądry, tak zręcznie balansował między Zachodem a Związkiem Radzieckim, że w efekcie Jugosławia rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej - opinia Nenada Stokovicia, wielkiego przyjaciela Polski i posiadacza brązowej odznaki PZPN, przewodnika po bałkańskich meandrach jest jednoznaczna. - Tito nikogo nie trzymał nad Adriatykiem na siłę, jeśli ktoś chciał jechać dajmy na to do RFN dostawał czerwony paszport i w drogę. Oczywiście taki gastarbajter mnóstwo kasy przysyłał do domu, dzięki czemu nad Dunajem, Sawą i Adriatykiem żyło się łatwo. W Jugosławii piłkarskie talenty rodziły się na kamieniu, ten kraj był nazywany "Brazylią Europy", ale w tym swobodnym przepływie ludności i kapitału był właśnie problem tamtejszego futbolu. Podczas, gdy np. Kazimierz Górski miał wszystkich reprezentantów skoszarowanych w lidze, Ante Mladinić (Chorwat i jugo-selekcjoner w 1976 r.) musiał jeździć po świecie i namawiać swoich piłkarzy na grę dla kadry. Do tego dochodził niepisany klucz narodowościowy - w reprezentacji "Plavich" nie grali najlepsi, a chodziło o to, żeby każdy z narodów (Serbia, Chorwacja, Słowenia, Bośnia i Macedonia) był proporcjonalnie reprezentowany. Stąd drużyna Jugosławii nigdy nie wspięła się na szczyt - dwa wicemistrzostwa Europy i mistrzostwo olimpijskie to stanowczo poniżej ich aspiracji. Wydawało się jednak, że na własnej ziemi muszą odnieść sukces i są na niego skazani. W półfinale na stadionie Crvenej Zvezdy prowadzili do przerwy 2-0 z niemieckimi mistrzami świata, a wspomniany wyżej Stoković mówi nam, że było to najlepsze futbolowe 45 minut, jakie widział na własne oczy, a widział sporo. Skrzydłowi Dragan Džajić (Bastia) i Slaviša Žungul (Hajduk Split) byli nieuchwytni dla obrony RFN. Sam "Cesarz" Franz Beckenbauer popełnił błąd przy bramce Danilo Popivody (Eintracht Brunszwik). Dwubramkowe prowadzenie to był najniższy wymiar kary dla skołowanych Niemców. Ich głównym problemem było zakończenie reprezentacyjnej kariery przez Gerda Müllera nazywanego "Bomberem". Próbowało zastąpić go wielu (w tym pierwszy czarnoskóry reprezentant RFN, Erwin Kostedde, syn czarnoskórego amerykańskiego żołnierza), ale nikt nie zdołał zrobić tego w pełni. Na 11 minut przed końcem przy stanie 2-1 dla Jugosławii (kontaktowa bramka rezerwowego Heinza Flohe po rykoszecie), selekcjoner Helmut Schoen zdecydował się na desperacki krok i wprowadzenie Dietera Müllera napastnika 1. FC Köln (14 goli w 19 meczach ligowych), absolutnego debiutanta w reprezentacji. Ten praktycznie od razu wyrównał stan meczu na 2-2, a w dogrywce strzelił dwa kolejne gole, które dały RFN wygraną 4-2 i miejsce w finale! To się nazywa trenerski nos i debiut! W drugim, a właściwie chronologicznie pierwszym, półfinale Czechosłowacja zagrała w Zagrzebiu z faworyzowaną Holandią. Spotkaniu towarzyszył ulewny deszcz, stąd zaledwie 18 tysięcy widzów. Przy losowaniu stron walijski sędzia Clive Thomas trzymał parasolkę nad głowami zawodników. Holendrzy, widząc że na takiej nawierzchni nie będą mogli uprawiać "futbolu totalnego", postulowali przełożenie meczu. Gdy zgody nie uzyskali, postanowili zagrać w kości, kończąc mecz w dziewiątkę. Piłkarze Vaclava Jeżka objęli prowadzenie po bramce Antona (Tondy) Ondruša, który był kapitanem i jednym z niewielu Czechów w składzie. W 60. minucie z boiska za dwie żółte kartki wyleciał Jaroslav Pollak. Po kwadransie siły były wyrównane, za brutalny faul wykluczony został Johan Neeskens, a po kolejnych dwóch minutach był już remis po efektownym choć samobójczym trafieniu Ondruša. Ježek, stary lis, czekał ze zmianami do dogrywki i na tym wygrał. Rezerwowy Frantisek Vesely podał do Zdenka Nehody, który nie zmarnował szansy. Vesely w końcówce ustalił wynik na 3-1, a wcześniej z boiska wyleciał wściekły Wim van Hanegem i "Oranje" kończyli w dziewiątkę. Po półfinałowym meczu Johan Cruijff obraził się i opuścił zgrupowanie, chociaż i tak nie mógł już więcej zagrać z powodu nadmiaru żółtych kartek. Pomarańczowi koledzy i selekcjoner Georg Knobel odetchnęli z ulgą. Sam Knobel stracił po turnieju posadę, a przed nim padł ofiarą okrutnej pomyłki - zamówił w specjalnej agencji kasety video z meczami czechosłowackich rywali i takie otrzymał, z tym że były to mecze... hokeistów CSRS! Po wyjeździe Cruijffa kibice i dziennikarze holenderscy zbojkotowali mecz o 3. miejsce w proteście przeciw przedkładaniu indywidualnych interesów ponad dobro drużyny - miejscowi kibice również nie byli zainteresowani, dlatego na prawie pustym stadionie w Zagrzebiu Jugosławia uległa Holandii 2-3 po dogrywce w meczu o brązowy medal mistrzostw Europy. W trzecim meczu turnieju, trzecia dogrywka, a była i czwarta. O tytule mistrzowskim po raz pierwszy rozstrzygnęła seria rzutów karnych, której... w ogóle miało nie być. Przepisy mówiły, że w przypadku remisu mecz miały rozstrzygać rzuty karne, oprócz finału. W przypadku nierozstrzygniętego wyniku po dogrywce, spotkanie należało powtórzyć. Dosłownie kilka godzin przed belgradzkim finałem, niemiecka federacja piłkarska poprosiła UEFA, aby zmieniła reguły i wprowadziła rzuty karne jako sposób na przyznanie trofeum. Finał odbywał się w niedzielę 20 czerwca, ewentualna powtórka była zaplanowana na wtorek. Europejska federacja piłkarska przychyliła się do prośby, chociaż informacja nie dotarła do wszystkich, np. niemieccy piłkarze wpadli w panikę, nikt nie chciał strzelać, z cudownym dzieckiem tego turnieju, Dieterem Mullerem na czele. Z kolei Czechosłowacy wiedzieli, co ich czeka, na taką ewentualność przygotował ich Vaclav Jeżek, który wcześniej zatrudnił kibiców, którzy mieli za zadanie podczas treningów dekoncentrować piłkarzy podczas strzałów z 11 metrów. Czechosłowacy mogli być zawiedzeni, że doszło do rzutów karnych ponieważ grali świetnie i już po 25. minutach prowadzili 2-0. Jan Švehlík, który zastępował zawieszonego za kartki Pollaka dał im prowadzenie, a Karol Dobiaš (ze Spartaka Trnawa, co ciekawe w kadrze nie było ani jednego zawodnika mistrza kraju, Banika Ostrawa) podwyższył na 2-0. Niemcy (wśród których Beckenbauer grał w reprezentacji po raz setny) jak w półfinale przegrywali dwoma bramkami i znów się nie poddali, walcząc w swoim stylu do końca. Kontaktowego gola zdobył Dieter Müller (tym razem w podstawowym składzie), a wyrównał w prawdziwie niemieckim stylu, Bernd Hölzenbein w ostatniej minucie spotkania. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, a więc rzuty karne. Nikt się nie mylił z 11 metrów, aż wreszcie Uli Hoeness (ten sam, który dwa lata wcześniej nie zdołał pokonać Jana Tomaszewskiego) uosobienie niemieckiej solidności przeniósł piłkę nad poprzeczką i... zakończył karierę w reprezentacji. I wtedy do piłki podszedł Antonin Panenka i niesamowitą "podcinką" w środek bramki ośmieszył Seppa Maiera. Koledzy Panenki wiedzieli, że chowa ten trik w zanadrzu, ale błagali go, by tego nie robił, z kolei Jeżek namawiał go, by był sobą, a np. doświadczony niemiecki dziennikarz Uli Hesse wówczas po raz pierwszy widział coś podobnego. Brytyjski dziennikarz Ben Lyttleton, który sztuce strzelania z 11 metrów napisał książkę, rozmawiał z Panenką o tej sytuacji: - Czechosłowacja była krajem komunistycznym, nikt się nie spodziewał po zawodnikach z tamtej strony kurtyny, że zrobią coś tak spontanicznego. Sam Panenka mówił, że po powrocie do domu czechosłowaccy politycy grozili mu palcem, że gdyby nie trafił do bramki następne 30 lat spędziłby w kamieniołomach. Andrzej Gowarzewski pisał w Encyklopedii Fuji o tym niezwykłym momencie: "Ten epizod można oglądać setki razy i niezmiennie rodzi się pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Skąd tyle zimnej krwi i wyrachowania u bezwzględnego strzelca? Może dla Panenki była to tylko jedna z wielu okazji, aby pokazać, że futbol może być wspaniałą zabawą, iście pokerową rozrywką, ale przecież też najlepszą areną dla zaprezentowania złośliwego, choć przecież niezapomnianego żartu?". Opinie na temat serii rzutów karnych, jako sposobu rozstrzygania komu przypadnie trofeum, były mieszane. Jeden z kibiców pisał: "Czymże zawinili piłkarze Czechosłowacji i RFN, by tak surowo ich karano? To jest nieludzkie. Bramkarze przypominali zamknięte w klatce zwierzęta, nad którymi znęcano się w bestialski sposób". Wielu piłkarzy z różnym skutkiem próbowało stosować "panenkę" (najbardziej znani to chyba Andrea Pirlo i Zinedine Zidane), ale mistrzem pozostaje filigranowy, wąsaty pomocnik Bohemiansu Praga, który w 1976 r. świętował na "Marakanie" niespodziewany tytuł mistrzów Europy w zdobycznych strojach... reprezentacji RFN. Jedyny Antonin Panenka pozostał w czerwonej koszulce Czechosłowacji, za co pochwalił go komunistyczny dziennik "Rude Pravo" (ichnia "Trybuna Ludu"). Bohater po latach przyznał, że po prostu nie znalazł żadnego Niemca, z którym mógłby dokonać wymiany koszulek. PÓŁFINAŁY16.6.1976, Zagrzeb: Czechosłowacja - Holandia 3-1 po dogr. (Ondrus 20', Nehoda 114', Vesely 119' - Ondrus 77' samobójcza).17.6.1976, Belgrad: RFN - Jugosławia 4-2 po dogr. (Flohe 65', D. Müller 82', 115' i 119' - Popivoda 19', Dżajić 32').MECZ O 3. MIEJSCE19.6.1976, Zagrzeb: Jugosławia - Holandia 2-3 po dogr. (Kataliński 43', Dżajić 82' - Geels 27' i 107', W. van de Kerkhof 39').FINAŁ20.6.1976, Belgrad: Czechosłowacja - RFN 2-2 po dogr., karne 5-3 (Svehlik 8', Dobias 25' - D. Müller 28', Hölzenbein 90').