228 goli - to jest cyfra, która od wczoraj opisuje karierę Raula Gonzaleza. Kapitan "Królewskich" został najlepszym strzelcem ligowym w historii klubu, bijąc osiągnięcie Alfredo di Stefano. W klasyfikacji pichichi wszech czasów jest trzeci. Przed nim są tylko Hugo Sanchez (234) i Zarra (251). 29 października 1994 roku, w tym samym miejscu, co wczoraj, czyli na La Romareda trener Jorge Valdano wpuścił do gry 17-letniego chłopaka, który wcześniej nie zagrał nawet w drużynie B. 16 lat później jest dożywającą swoich dni legendą wciąż nie pozwalającą zapomnieć o sobie. Wszedł za kontuzjowanego van der Vaarta i zdobył bramkę na 1-0, kiedy sam był już kontuzjowany. Jeszcze przed golem poprosił trenera o zmianę. Raula nie było już na boisku, gdy po 44 dniach przerwy pojawił się na nim Kaka. Od koszmarnego spotkania z Lyonem w 1/8 finału Champions League się leczył. Jego sytuacja była zupełnie inna niż Raula, choć właściwie równie przygnębiająca. Szykowany na lidera drużyny Brazylijczyk przeżywa najgłębszą zapaść w karierze. Dowodzą tego słowa, które powiedział po rozstrzygnięciu meczu z Saragossą na 10 minut przed końcem. "Niech kibice nie wątpią, ja nie jestem skończony". "Niesprawiedliwa i bolesna była krytyka, jaka spadła na tego uczciwego człowieka" - dodał nie mniej górnolotnie Jorge Valdano. Gdyby nie gol Kaki marzenia Realu o mistrzowskim tytule raczej by upadły. Spośród wszystkich niezwykłych transferów tego lata najważniejsze dla klubu miało być sprowadzenie Kaki. Cristiano Ronaldo był najdroższy, tymczasem to wokół Brazylijczyka Manuel Pellegrini planował zbudować drużynę. Gdy już po szóstym meczu sezonu (zwycięstwo 3:0 nad Tenerife) dziennik Marca" zapytał czytelników: kto ma większy wpływ na nowy zespół, niemal 70 proc wskazało na Kakę. A przecież Ronaldo zdobył już wtedy siedem goli. Brazylijczyk ostatecznie zdobył serca fanów z Bernabeu, gdy po zwycięskim meczu swojej reprezentacji z Argentyną zdecydował, że nie zostaje z kolegami świętować awansu do finałów mistrzostw świata, ale wraca trenować samotnie do Madrytu. W nacji, która wydaje na świat wielkich piłkarzy równie często jak balangowiczów, Kaka to ktoś wyjątkowy. Jego profesjonalizmowi nie da się zarzucić nic, tym bardziej kłopoty w Realu to tak zagadkowa sprawa. W jakiś stopniu tłumaczą je kontuzje, kłopoty z pachwinami, ale nawet gdy był zdrowy nie zagrał ani jednego meczu na poziomie, jaki regularnie pokazywał w Milanie. "Co się dzieje z Kaką?" - dyskutował nad tym nie tylko Madryt, ale pół futbolowego świata. Wśród graczy z najwyższej półki, zaliczył on w tym sezonie najboleśniejszy upadek. Dlatego gol z Saragossą, który niczego jeszcze nie rozstrzyga, sprawił mu taką radość. Wygrywając z ostatnim w tabeli Xerez Barcelona dobrnęła do 87 pkt - liczby, która w ubiegłym sezonie dała jej tytuł mistrzowski. W tym trzeba będzie zdobyć aż o 12 więcej. "Wszystko rozstrzygnie się w tym tygodniu" - mówi Pep Guardiola mając na myśli nie tylko wyjazdowy mecz z Villarreal, ale rewanżowy pojedynek z Interem w półfinale Champions League. Na zespół Jose Mourinho Barcelona szykuje się szczególnie. Na Camp Nou atmosfera jest taka, jakby to miało być najważniejsze starcie za całej prezesury Joana Laporty. A przecież w tym czasie drużyna wywalczyła dwa Puchary Europy i trzy mistrzostwa kraju. W zeszłym sezonie zdobyła pozycję nr 1 na świecie i w środę jest najlepsza chwila, by to potwierdzić. 2:0 wystarczy, by Barca zagrała w finale na Santiago Bernabeu, a Guardiola, po dwóch latach pracy, przeszedł do legendy. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim! Czytaj również: Real wygrywa dzięki golowi Kaki z końcówki meczu Raul wyprzedził legendę "Królewskich"