Reprezentację U-21 Polski i Gruzji walczyły wczoraj o eliminacyjne punkty na stadionie Kmity w Zabierzowie. Lokalizacja meczu nie została wybrana przypadkowo - promocja futbolu w mniejszych miejscowościach jest jednym z celów piłkarskiej centrali. Cel sam w sobie słuszny, jednak organizacja wczorajszego meczu okazała się niewypałem. Na stadionie pojawiło się nie więcej niż czterystu widzów, a pora meczu (godzina 15) sprawiła, że z oddalonego o rzut kamieniem od Zabierzowa Krakowa przybyła zaledwie garstka widzów. Inna sprawa, że gdyby nie media krakowscy fani w ogóle nie wiedzieliby o meczu. W mieście próżno było szukać plakatów reklamujących mecz, który w okolicach Krakowa prędko się nie powtórzy. Również murawa stadionu Kmity pozostawiała wiele do życzenia. - Boisko nie ułatwiło nam zadania, grało się już na lepszych murawach - kręcił głową najlepszy w polskim zespole, Bartosz Białkowski. - Nie ja o tym decyduje. Ale wydaje mi się, że jakby nie było druga reprezentacja Polski powinna grać na lepszych stadionach - dodał tuż po meczu bramkarz Southampton. O rozrywkę dla nielicznej grupy fanów zadbał duet spikerów. Jeden z werwą relacjonował wydarzenia z murawy, drugi żenującą angielszczyzną próbował przetłumaczyć informacje gościom z Gruzji. Chyba nie tak powinna wyglądać międzynarodowa impreza... Dariusz Jaroń, INTERIA.PL