31-letni ukraiński napastnik Jewhen Radionow ostatnio reprezentował barwy GKS Bełchatów, wcześniej m.in. Puszczy Niepołomice czy ŁKS Łódź. Justyna Krupa, Interia: W ostatnich dniach okazało się, że GKS Bełchatów przeżywa tak potężne problemy, że jest poważnie zagrożony upadkiem. W praktyce stracił pan więc pracodawcę. Jewhen Radionow, ostatnio piłkarz GKS Bełchatów: - Właśnie znalazłem klub koło Warszawy, III liga. Jeśli chodzi o GKS, to już praktycznie nie ma nic. Muszę zmienić drużynę. Wszyscy piłkarze z GKS mają teraz problemy, niektórzy nawet w IV lidze nie są w stanie nic znaleźć. Wiadomo, wszystkich ta sytuacja zaskoczyła. Ale trzeba podkreślić, że te kłopoty klubu z Bełchatowa nie stworzyły się z dnia na dzień. To był latami piętrzący się problem. I po prostu nie dało się już przedłużać tego stanu. To wszystko konsekwencja tego, co działo się z tym klubem wcześniej. Lata błędów w zarządzaniu? - Dokładnie. Będzie pan próbował wywalczyć zaległe pieniądze od klubu? - Klub zalega mi sporo pensji, za kilka dobrych miesięcy. Mogę oczywiście próbować to odzyskać, ale szczerze mówiąc nie wiem, czy to będzie możliwe. Jak padło, to padło. Oczywiście jest to skandaliczne. Natomiast szczerze? Porównując do tego, co się dzieje na Ukrainie, to to nie są problemy. Jak się tak porówna, to my nie mamy problemów w Polsce. Trzeba trochę spokojniej podchodzić do życia. Takie wydarzenia, jak te na Ukrainie sprawiają, że zmienia się perspektywa. - Mogę powiedzieć, że ogromnie się cieszę, bo przed chwilą przeczytałem, że konwój z polską amunicją dotarł do Ukrainy. Ja już nie chcę mieć podświetlonych budynków, liczy się konkretna pomoc. Jak ktoś mówi, że sankcją jest np. to, że Rosja nie pojedzie na Eurowizję, to mnie takie informacje bardziej irytują, niż dodają otuchy. Myśmy się już nasłuchali takich rzeczy. Ja sobie wyobrażam, że tych chłopaków na Ukrainie nie obchodzi, czy Rosja pojedzie na Eurowizję, czy to, czy tamto. Pewnie to są ważne rzeczy z jakiegoś punktu widzenia, ale prawda jest taka, że ten naród potrzebuje konkretów. Takich, jak dała Polska. Trzeba robić naciski na rządy poszczególnych państw, żeby dały, co mogą. Jewhen Radionow: W niektórych ukraińskich miastach jest po prostu katastrofa Wielu pana bliskich mieszka na Ukrainie. W jakim regionie się znajdują? - Ja mam rodzinę i bliskich rozsianych po całej Ukrainie i w każdym z tych regionów nie dzieje się dobrze. W niektórych miastach jest po prostu katastrofa. Ja straciłem łączność z ciotką, jak coś wybuchło i nie mamy z nią teraz kontaktu. Nie wiemy, czy żyje. Nie da się tego opisać. Tam jest piekło. Jest bardzo ciężko. Sam nic nie mogę zrobić. Małe dzieci chronią się w piwnicach. Brat cioteczny, który ma pięć lat siedzi w takiej piwnicy, a nad głową przelatują mu samoloty, wybuchają bomby. Bliscy ani nie mogą wyjechać, ani nic nie mogą zrobić. Dotyka to pana wszystko osobiście. - Wielowymiarowo. Są znajomi, którzy dzwonią i płaczą, bo wiedzą, że jestem w bezpiecznym miejscu i pytają czy mogę cokolwiek zrobić. W tej sytuacji tylko trzeba jakoś przemawiać do tych rządów europejskich, bo tylko oni mogą coś zdziałać, a oni się boją cokolwiek zrobić. My jesteśmy za mali, by coś wskórać, ale będziemy robić co możemy, przynajmniej w tych drobnych rzeczach. Zaczyna już gwałtownie przyrastać w Polsce liczba uchodźców z Ukrainy. Ci ludzie będą potrzebować praktycznie wszystkiego, gdy uda im się przekroczyć granicę. - Z tego, co widzę, to polskie społeczeństwo pod tym względem zdaje egzamin. Ogromną ilość ofert pomocy dostajemy, ludzie oferują mieszkania dla ludzi z Ukrainy. Nikt z naszych znajomych jeszcze tutaj nie dotarł z Ukrainy, choć niektórzy już wyruszyli w tę niebezpieczną drogę. Bardzo jednak dziękuję ludziom tutaj za ich postawę. Zgłaszają się do nas znajomi znajomych wiedząc, że jestem z Ukrainy i ktoś ode mnie może potrzebować w najbliższych dniach pomocy. Mój przyjaciel z dzieciństwa, który był z drużyną na obozie w Turcji nie może już wrócić do kraju. Jego zespół już nie istnieje w praktyce. Prawdopodobnie przyleci do Warszawy i też będzie potrzebował pomocy, będzie chciał ściągnąć z Ukrainy rodzinę. Jego dziesięciomiesięczne dziecko siedzi na Ukrainie w piwnicy z matką. To wszystko jest bardzo skomplikowane i nie wiemy, jak to się potoczy. Wojna na Ukrainie. Piłkarz Jewhen Radionow: Pomóc konkretnie Nawet reprezentant Polski w piłce nożnej Mateusz Klich zaapelował ostatnio na Instagramie o finansowe wsparcie dla organizacji pomagających Ukrainie. To jest to, co można zrobić z polskiej perspektywy? - Ja nawet się zastanawiałem nad tym, by samemu coś zorganizować. Nawet zaufane i dobrze zorganizowane instytucje pomocowe już "padają", bo mają tyle do ogarnięcia. Zastanawiam się, czy nie dołączyć do ruchu wolontariackiego, nie założyć zbiórki. Tak, by pomóc też konkretem. Najpewniej wielu piłkarzy, którzy dotychczas grali na Ukrainie, będzie próbowało szukać schronienia i pracy w Polsce. Prezes PZPN Cezary Kulesza poinformował, że zgłosi wniosek, aby Ukraińcy nie byli wliczani do limitu cudzoziemców spoza krajów UE w polskiej piłce, na wszystkich szczeblach rozgrywek piłkarskich. "Dzięki temu zwiększymy ich szanse na znalezienie klubów w Polsce w tym trudnym czasie" - podkreślił. - Bardzo jestem wdzięczny prezesowi za taką decyzję. To jest ogromna rzecz dla takich ludzi, o których pani wspomniała. Zostaną bez pracy, niewiele będą w stanie robić poza piłką. Ciężko by im było cokolwiek znaleźć. Apelowałbym do polskich klubów, by dały takim chłopakom schronienie, jakieś pieniądze. Będą przecież mogli zatrudnić naprawdę dobrych piłkarzy. Wiem, że w Polsce też nie jest kolorowo pod względem finansowym, widzimy, co się wydarzyło z Bełchatowem. Ale są kluby, które mają środki, by zatrudnić jednego czy dwóch piłkarzy. Jak moi znajomi piłkarze dadzą radę tu dotrzeć z Ukrainy, to też zaapeluję do kilku klubów o pomoc. Ale na razie za wcześnie na to. Najpierw ci ludzie muszą się z Ukrainy wydostać. - Dokładnie. A boję się, że to może być nie do przeskoczenia na razie. To jest zbyt daleka odległość często i zbyt wiele przeszkód do pokonania. Tam jest teraz zupełnie inna rzeczywistość, niż u nas. Tam jak jedziesz, to nie wiesz, czy most jest, czy mostu już nie ma, czy zaraz nie natkniesz się na czołg, na minę. Trzeba mieć niemałą odwagę, by np. z końca wschodniej Ukrainy wyruszyć na drugi koniec przez cały kraj, ponad tysiąc kilometrów. A jeszcze często z dziećmi. Dużo człowiek kładzie wtedy na szali. Słyszymy, że np. Jewhen Konoplanka z Cracovii nie zdążył sprowadzić bliskich z Ukrainy wcześniej, trener Jacek Zieliński wspominał w piątek, że rodzina piłkarza została w Kijowie. - Nie tylko on ma taki problem. Teraz się nie liczy ani status, ani nic. Wszyscy są równi przed zagrożeniem. Mój kolega, który miał dziecko kilkumiesięczne na rękach dzisiaj próbował się pakować do auta w Kijowie. Ale pewnie widzieliście, co się tam dzieje, to słynne wideo, jak czołg przejechał auto... Ten mój kolega jest dla mnie jak brat, ale ja nie wiem, czy on przyjedzie z tego Kijowa. Nie mam pojęcia, czy to się uda, miał jechać do granicy, ale nie mam z nim kontaktu. Rozmawiała: Justyna Krupa Czytaj także: Polscy koszykarze okazali solidarność z Ukrainą