3 lipca 1941. Antoni Łyko, wraz z kolegami z KL Auschwitz, wchodzi na teren żwirowni tuż obok obozu. Wokół tłum esesmanów, głośno, gwarno, nie słychać własnych myśli. Za chwilę ma rozpocząć się egzekucja 72 więźniów. Skazani są na śmierć, ale niektórzy mają jeszcze nadzieję na cud. I faktycznie - Antoni Łyko przeżywa salwę oddaną przez Niemców. Próbuje się podnieść, co dostrzega jeden z esesmanów... *** Antoni Łyko urodził się 27 maja 1907 roku. Z wykształcenia był tokarzem, ale jego prawdziwą pasją pozostawał sport. Sylwetką przypominał Leo Messiego - miał około 170 centymetrów wzrostu, ważył 68 kilogramów, był szybki, zwinny i sprytny na boisku. Występował w ataku lub pomocy, zależnie od potrzeb. Potrafił i dobrze podać, i skutecznie wykończyć akcję. Do perfekcji dopracował wykonywanie rzutów karnych, dzięki czemu dorobił się pseudonimu "człowiek bez nerwów". Swoją przygodę z futbolem Łyko zaczynał w Rakowiczance. W 1930 roku przeniósł się jednak do Wisły Kraków, co było dużym krokiem naprzód w jego karierze. Pierwsze trzy sezony były dla Antoniego trudne - przesiadywał na ławce rezerwowych, zaliczając dwa-trzy mecze w ciągu całego roku. Ranili i zabijali w imię socjalizmu. Wszystko w blasku olimpijskich świateł Przełom nastąpił w 1933 roku. Piłkarz wskoczył do pierwszej jedenastki "Białej Gwiazdy" i miejsca w niej już nie oddał. Miał dzięki temu okazję wystąpić w historycznym spotkaniu Wisły - w ramach obchodów 30-lecia klubu do Krakowa przyjechała londyńska Chelsea. Mecz towarzyski wywoływał ogromne zainteresowanie, a kibice, którzy nie zmieścili się na stadionie, wchodzili na okoliczne drzewa, aby mieć szansę zobaczyć to wydarzenie na żywo. Antoni Łyko strzelił gola Chelsea Powszechnie skazywano Wiślaków na porażkę, ale ci zagrali na maksimum swoich umiejętności i... sprawili ogromną niespodziankę. Wygrali 1:0, a jedyną bramkę zdobył w 44. minucie Antoni Łyko. "Człowiek bez nerwów" wykorzystał - a jakżeby inaczej - rzut karny. Tak o tym meczu pisał "Przegląd Sportowy" z 1936 roku: Rok później Łyko zadebiutował w reprezentacji Polski. Znalazł się też wśród wstępnie powołanych na mundial w 1938 roku (pierwszy z udziałem "Biało-Czerwonych"), ale ostatecznie wypadł z 15-osobowej wówczas kadry. Rok zamknął natomiast poważną kontuzją barku, która w tamtych czasach oznaczała długą pauzę. Do gry piłkarz miał wrócić w 1939 roku. Wtedy przyszła wojna Nie wrócił. Wojna, którą hitlerowskie Niemcy wypowiedziały Polsce, zepchnęła wszystko inne na dalszy plan. Łyko, który ledwie trzy lata temu przesądził o wyniku meczu z Chelsea, teraz należał do struktur Związku Walki Zbrojnej działającego przy krakowskich wodociągach. Wiosną 1941 roku hitlerowcy przeprowadzili szeroko zakrojoną akcję rozbijania polskiego podziemia. Łyko został aresztowany i trafił do więzienia, skąd następnie przewieziono go do KL Auschwitz. Otrzymał numer obozowy 11780. Na miejscu dowiedział się, że regularnie organizowane są mecze piłkarskie pomiędzy polskimi osadzonymi a kapo. Czesław Sowul, więzień polityczny, namówił Łykę, aby wziął udział w jednym z takich spotkań. Były reprezentant Polski nie wiedział wówczas, że rozegrał właśnie ostatni mecz w swoim życiu. Łyko jeszcze żył, kiedy podszedł esesman Niemcy uznali, że mecze - i późniejsze bicie Polaków - to za mało. 3 lipca 1941 roku postanowili zorganizować makabryczne widowisko. A słowo "widowisko" nie pada tu przypadkiem - część esesmanów zabrała bowiem na nie swoje żony. Grupę 72 więźniów - bez koszul, związanych drutem - przeprowadzono z obozu do pobliskiej żwirowni. Straceńcy szli w szpalerze utworzonym przez Niemców, którzy w szampańskich nastrojach, u boku swoich partnerek, śpiewali i grali na instrumentach. Od czasu do czasu pluli, kopali i bili osadzonych idących na śmierć. W końcu wystrzeliła salwa plutonu egzekucyjnego. Rozległ się huk, a ciała padały jedno po drugim. Na żwirze wylądował także Antoni Łyko, który jednak wciąż żył. Wola przetrwania była ogromna - były piłkarz Wisły spróbował się podnieść. Wtedy zauważył go jeden z esesmanów, który podszedł do Polaka. Z najbliższej odległości oddał dwa strzały w głowę Łyki. Tego Antoni nie mógł już przeżyć. Jakub Żelepień, Interia