Zagubiona mieścina Santpedor w prowincji Barcelona doczekała w końcu atrakcji turystycznej. Można wynająć profesjonalnego przewodnika, który oprowadzi po miejscach, gdzie urodził się i wśród trójki rodzeństwa dorastał syn murarza Valentiego - najsłynniejszy dziś mieszkaniec okolicy. Ojciec był dla Pepa Guardioli wzorem pracowitości i pokory: wolałby zabić się własną pięścią, niż wstydzić za wznoszone przez siebie mury. Bieda była dla Pepa koleżanką ze szkoły. Dziwnym trafem wznoszenie domów ma na tym świecie znacznie mniejszą wartość, niż tworzenie drużyny piłki nożnej. Pep jest dziś sławny i bogaty, ledwo pamięta bezimienny los ojca, pozostała mu tylko wiara w uczciwość i solidność. Pracownicy bufetu na Camp Nou twierdzą, że jest pierwszym trenerem klubu, który nie wziął na kredyt nawet kawy. Droga na szczyt była krótka: w zaledwie 3,5 roku dokonał więcej niż Johann Cruyff, wzór do niedawna niedościgniony. A jednak trzeba było pokonać kilka przeszkód i zakrętów. Poszukiwanie napastnika kosztowało kataloński klub grubo ponad 100 mln euro: Eto'o zastąpił Ibrahimovic, "Ibrę" Villa, aż okazało się, że drużyna znakomicie radzi sobie bez nich. W niedzielnym meczu z Santosem o klubowe mistrzostwo świata w pierwszej linii zagrali pomocnicy: Messi i Fabregas, wzmocnieni obrońcą Alvesem. Czy to nie ideał futbolu totalnego, na którym wychował się mentor Guardioli? Pep sam był kiedyś pomocnikiem i w jego marzeniach wszyscy gracze zespołu są pomocnikami. Zaczynając od stojącego w bramce Victora Valdesa, który zawalił gola w niedawnym meczu z Realem, bo zamiast kopać piłkę w trybuny wziął się za jej rozgrywanie. Pep pochwalił go za to ogłaszając, że bilans zysków i strat i tak jest według niego dodatni. Rozgrywającymi w Barcelonie są nie tylko nominalni gracze drugiej linii, ale wszyscy: także obrońcy i napastnicy - stworzeni z jednej matrycy ukrytej w piwnicach "La Masia". Gra zespołu z Camp Nou przypomina siatkówkę, w której dozwolony jest jeden kontakt z piłką każdego zawodnika. Tych jedenastu "pomocników" pazernych na piłkę przesuwa się w bloku od pola karnego do pola karnego wykonując swoistą żonglerkę między rywalami. Tak irytujące czasem posiadanie piłki to dla Barcy nie tylko fundament gry ofensywnej, ale i defensywnej. Wymieniając setki podań drużyna Guardioli się broni. Pytany o sposób na Neymara przed finałem mundialu klubów, Cesc Fabregas powiedział: "jeśli nie dostanie piłki, nic nam nie zrobi". Dlatego nawet coś, co wygląda na czczą wymianę podań niepozwalającą pchnąć akcji do przodu, ma swój sens. Ten sens zdefiniował Guardiola długo posądzany o to, że nie jest w swoim fachu nikim wyjątkowym, a tylko trafił na genialną generację piłkarzy. Faktycznie bez Iniesty, Xaviego, Messiego, Puyola, Pique, Valdesa pomysły Pepa okazałyby się utopią, ale też oni nie byli tymi samymi piłkarzami prowadzeni przez kogoś innego. Ledwie wybrzmiał ostatni gwizdek meczu z Santosem, a katalońska prasa wystartowała z ankietami zadając czytelnikom pytanie: czy mamy przed sobą drużynę wszech czasów? Brazylijskie media nazwały dzieło Guardioli "zespołem z innej planety". Rzeczywiście na Camp Nou stało się coś, czego nie spodziewali się sami Katalończycy żyjący przez dekady w cieniu wielkiego rywala z Madrytu. Dziś już nie muszą skarżyć się na spiski sędziowskie, przywoływać bolesnej historii, wracać do mrocznych czasów dyktatur. Mają drużynę grającą w sposób rewolucyjny. To bardzo dziwny czas dla ludzi wyspecjalizowanych w cierpieniu. Jest jeszcze jeden wyróżnik pomysłu Guardioli. Już w rzymskim finale Champions League w 2009 roku Barcelona wyrównała rekord Ajaksu wystawiając do gry w podstawowej jedenastce siedmiu wychowanków. W meczu z Santosem było ich dziewięciu. Tylko Dani Alves i Eric Abidal wyrośli z dala od La Masii. Puryści będą się spierać, bo Carles Puyol przybył na Camp Nou w wieku 17 lat, a Cesc Fabregas mając 16 lat z Katalonii wyjechał. Dla Andresa Iniesty i Leo Messiego Barca nie była pierwszym klubem. Wszyscy mają jednak wspólny fundament wypracowany w szkółce Barcelony. Guardiola nie robi niczego na siłę. Gdyby chciał udowodnić potęgę szkółki Barcelony za Alvesa mógł wystawić Pedro nie osłabiając zespołu. A wtedy do zastąpienia pozostałby mu tylko jeden francuski element. To wszystko w czasach, gdy futbol stał się totalnie kosmopolityczny: Inter wygrywał Champions League bez Włocha w podstawowej jedenastce, a najwspanialsza na świecie Premier League wydała już kilka drużyn bez Anglików. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim