23 lutego na platformie Prime Video pojawi się film dokumentalny "Kuba", wyprodukowany przez Papaya Films, o życiu i karierze Jakuba Błaszczykowskiego. Na kilka dni przed premierą Interia porozmawiała z głównym bohaterem. Jakub Żelepień, Interia: Zastanawiał się pan kiedyś, dlaczego kibice mówią o panu per Kuba, a nie Błaszczykowski? Jakub Błaszczykowski: Nigdy tego nie analizowałem, ale może kibice po prostu nie czują takiego dystansu pomiędzy mną a sobą, traktują mnie jako swojego. To jest fajne. No właśnie, czytałem kiedyś badanie na temat postrzegania pana wizerunku. Kibice traktowali pana jako jednego z nich, kogoś bliskiego. - Myślę, że najlepiej byłoby zapytać o to samych kibiców. Ich perspektywa jest w tym wypadku najciekawsza. Kiedy pyta pan natomiast mnie, to myślę, że na pewno coś w tym jest. Ludzie podchodzą do mnie na ulicy i rozmawiają ze mną tak, jakbyśmy znali się od kilku lat. Pokazali nagranie z Błaszczykowskim. Padły trzy słowa i wszystko jasne Czy był taki moment, w którym poczuł pan, że Polacy utożsamiają się z Jakubem Błaszczykowskim - nie tylko sportowcem, ale również człowiekiem? - Nigdy nie poczułem się ani najlepszym piłkarzem, ani kimś więcej niż sportowcem dla moich rodaków. Po prostu jestem normalny, jestem sobą. Myślę, że to przerodziło się w takie, a nie inne nastawienie kibiców do mojej osoby. Zawsze podchodziłem do tego wszystkiego z pokorą, jednocześnie doceniając wszelkie przejawy sympatii w moim kierunku. Pilnowałem też siebie, aby żadne sukcesy ani sytuacje życiowe nie wpłynęły na mnie, nie zmieniły tego, kim jestem. Myślę, że w dużym stopniu udało mi się to. Jest pan człowiekiem z krwi i kości - ludzie znają pańskie sukcesy, ale i porażki, widzieli pana płaczącego ze szczęścia, ale i wściekłego. Chcę przez to powiedzieć, że nie jest pan piłkarzem z Instagrama - wiecznie uśmiechniętym i komunikującym się ze światem zgrabnymi formułkami PR-owymi. Tej autentyczności, moim zdaniem, brakuje młodszemu pokoleniu reprezentantów, z którymi kibicom jest przez to trudniej się utożsamiać. - Jest taki trend, internetowa komunikacja przekonuje nas, że wszystko jest piękne i doskonałe, a przecież wiadomo, że tak życie nie wygląda. To tyczy się nie tylko sportowców, ale i aktorów, muzyków, różnych twórców. Z racji tego, że jestem ojcem, zwracam na to dużą uwagę, bo nie chcę, żeby dzieci były tym mamione. Młodzież bardzo chętnie porównuje się ze swoimi internetowymi idolami i widzi, że wszystko im zawsze wychodzi. Kiedy więc w realnym życiu pojawiają się jakieś porażki, młodzi ludzie szybko się poddają, wpadają w kompleksy. Mam przekonanie, że naszą rolą, jako osób publicznych, jest dbanie o to, żeby przekaz, który trafia do dzieci, był autentyczny. Rozmawia pan na ten temat ze swoimi dziećmi? - Oczywiście, że tak, ale żeby być autorytetem dla własnego potomstwa, trzeba się naprawdę postarać, włożyć w to mnóstwo sił i czasu. Powiem szczerze, że dużo łatwiej jest mi trafić do głów obcych dzieci niż swoich. Na różnych spotkaniach, w których biorę udział, często wystarczy, że powiem jedno słowo i młodzi ludzie od razu słuchają. No a z moimi dziećmi sprawa nie jest taka prosta - muszę się trochę naprodukować. Ale to chyba normalne. A pan jakie ma podejście do mediów społecznościowych? - Mam świadomość, że media społecznościowe są częścią biznesu piłkarskiego, jednak nie oceniłbym samego siebie jako szczególnie aktywnego użytkownika, chciałem - na ile to możliwe - chronić swoją prywatność. Skoro o prywatności mowa - jak trudno było panu w pełni otworzyć się przed ekipą filmową podczas nagrań do dokumentu "Kuba"? - Myślę, że dla nikogo opowiadanie o swoim życiu nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli trzeba wrócić do różnych wspomnień. To zawsze wywołuje emocje, nad którymi trudno zapanować. Z drugiej strony przygotowywałem się do tego procesu, pierwsze spotkanie z Papaya Films w sprawie filmu odbyło się około dwóch lat temu. Myślę, że efekt końcowy jest zadowalający. Ma pan już pewne doświadczenie biograficzne - kilka lat temu ukazała się książka "Kuba". Know-how się przydał? - Na pewno, zwłaszcza że książka spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem. Tuż po jej premierze mówiłem, że jeśli pomoże choć jednej osobie, będę szczęśliwy. Tymczasem dostałem niezliczone sygnały, że po jej przeczytaniu ludzie znajdowali w sobie siłę, aby przezwyciężać różne życiowe problemy. Niekiedy na ulicy zaczepiali mnie kibice, żeby podziękować mi za książkę. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie i dawało satysfakcję jeszcze większą niż wygranie meczu albo strzelenie gola. Pewne tematy porusza się łatwiej, podczas gdy na inne potrzeba czasu. Były takie pytania w filmie, na które nie był Pan w stanie od razu odpowiedzieć, stało się to dopiero później. Ile czasu minęło pomiędzy tymi dwoma nagraniami? - To były chyba dwa dni różnicy. Dopiero wtedy wszedłem na odpowiedni poziom emocjonalny, żeby móc o tym opowiedzieć. Ekipa filmowa zbudowała sobie zaufanie w pańskich oczach? - To było naturalne, przyszło samo. W danym momencie nie czułem się na siłach, a kilka dni później już tak. Błaszczykowski przemówił ws. reprezentacji. Doradza kadrowiczom. "Trzeba podejść w ten sposób" W filmie jest też fragment, z którego dowiadujemy się, że nie był pan - delikatnie rzecz ujmując - najgrzeczniejszym chłopakiem w Truskolasach, zdarzało się panu uczestniczyć w bijatykach pod dyskoteką. To o tyle ciekawe, że na boisku nigdy nie był pan brutalem, nie wdawał się w jakieś pyskówki. - W dzieciństwie trudno mi było poradzić sobie z agresją, która narastała we mnie na skutek wszystkich negatywnych przeżyć. Bijatyki były sposobem na wyrzucenie emocji. Słyszałem zewsząd raniące mnie komentarze, że będę taki sam jak ojciec. Czułem się traktowany niesprawiedliwie i w ten sposób chciałem pokazać, że to nieprawda. Teraz wiem, że to było niemądre, ale zrozumiałem to po czasie. Natomiast wracając do boiska, bo to o nie pan pytał: zazwyczaj to nie ja kopałem, a byłem kopany, to wynikało z mojego stylu gry. Nie miałem predyspozycji do tego, żeby być brutalnym zawodnikiem. Jednocześnie kiedy trzeba było pokazać przeciwnikowi granicę tolerancji dla agresywnej gry, nigdy się pan nie cofał. Pamiętam znakomite zdjęcie z meczu Polska - Szwajcaria na Euro 2016: Robert Lewandowski leżał na murawie po ostrym wejściu obrońcy, a pan przywoływał do porządku kilkanaście centymetrów wyższego Fabiana Schaera. - Tak to powinno wyglądać. Jeśli widzę, że koledze z drużyny dzieje się krzywda, muszę zareagować. Są na to różne sposoby - najlepiej wybrać taki, który nie osłabi zespołu, ale jednocześnie da do zrozumienia rywalom, że jeśli agresywne wejścia będą się powtarzać, odpłacimy się za nie. To element psychologicznej gry w trakcie meczu. Dlaczego trener Jakub Błaszczykowski miałby problemy z prowadzeniem piłkarza Jakuba Błaszczykowskiego? Wypowiedział pan takie słowa w filmie. - Bo wiem, jakim piłkarzem był Jakub Błaszczykowski. Prowadzenie go nie należało do łatwych, choć nie mówię, że na pewno nie dałbym sobie z nim rady jako trener. Co takiego robił Jakub Błaszczykowski, że był trudny w prowadzeniu? - W filmie pada świetne zdanie z ust Juergena Kloppa. Powiedział, że jeśli jesteś zwycięzcą, to nie jesteś dobrym przegranym. To w pełni pasuje do mnie - nienawidzę przegrywać. Po słabszych meczach czy treningach dosadnie to pokazywałem. Kim dla pana był Juergen Klopp? - I miałem, i nadal mam bardzo dobrą relację z trenerem Kloppem. Zmienił mnie jako człowieka i pokazał mi, że można odnosić ogromne sukcesy, jednocześnie pozostając sobą. Dla każdego z piłkarzy był trochę jak ojciec. Mówił nam, co robimy źle i nawet jeśli początkowo byliśmy na niego źli, to po chwili okazywało się, że jednak ma rację. W filmie pojawia się scena z czerwca 2023 roku, kiedy na PGE Narodowym żegnał się pan z reprezentacją. Kiedy patrzy pan na to teraz, uważa pan, że jest to takie zwieńczenie kariery, jakie pan sobie wymarzył, czy coś zrobiłby pan jednak inaczej? - Wcześniej oddałbym strzał w sytuacji, w której wychodziłem na bramkę. Pięknie wyglądałoby, gdybym w swoim benefisie strzelił gola Niemcom. Z drugiej strony to było dla mnie trudne spotkanie, musiałem się do niego bardzo dobrze przygotować, bo byłem bez rytmu meczowego, po poważnych kontuzjach. Ogólnie więc wszystko wypadło świetnie. Piękny moment, ogromne przeżycie, niesamowite emocje. Na koniec chcę zapytać, czy nadal zdarza się panu grać gdzieś w piłkę - z dziećmi, znajomymi albo rodziną? - Powoli zaczynam tęsknić za piłką. Od czasu do czasu jeżdżę do Truskolas, gram z chłopakami, którzy co czwartek spotykają się na boisku. Kilka razy udało mi się też być na meczu oldbojów Wisły. Szczerze jednak mówiąc - kiedy nie mam trenera, łatwiej jest szukać wymówek. Nie zawsze chce się wyjść z domu. Poza tym chcę też nadrabiać czas z dziećmi, z rodziną, bo wcześniej wszystko było podporządkowane mojej karierze. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia