W ubiegłym roku Bałtyk Gdynia świętował 90. urodziny. Wydawało się, że trzecioligowy klub z bogatą historią zaczyna żeglować (jesteśmy nad morzem) w dobrym kierunku. Jednak gdy urodzinowe konfetti opadło, okazało się, że w Bałtyku panuje sztorm, który - zdaniem wielu - wywołał prezes Jacek Paszulewicz. Konsekwencje mogą być dla klubu dramatyczne. Napisać, że w Bałtyku Gdynia dzieje się źle, to nic nie napisać. Dzieje się tragicznie na każdej płaszczyźnie - od sportowej poczynając. W sezonie 2019/20 tylko zawieszenie, a potem anulowanie rozgrywek z powodu pandemii COVID-19, uratowało zespół seniorów przed spadkiem do IV ligi (czyli na piąty poziom ligowy). W kolejnych rozgrywkach, dzięki udanej rundzie jesiennej, drużyna zapewniła sobie miejsce w pierwszej ósemce (nastąpił podział tabeli na grupy) i w konsekwencji utrzymanie w lidze. Jak się okazało, było to kluczowe, ponieważ runda wiosenna była dla Bałtyku fatalna. Do obecnego sezonu biało-niebiescy przystępowali z nowymi nadziejami (wciąż są tacy, którzy pamiętają złote dla Bałtyku lata 80. XX wieku, gdy SKS dobrze radził sobie w Ekstraklasie) i nowym trenerem Grzegorzem Nicińskim. Władze klubu deklarowały progres sportowy, a więc zajęcie co najmniej piątego miejsca w rozgrywkach. Już w maju klub ogłosił listę 14 zawodników z przedłużonymi umowami, określając ją jako trzon drużyny na przyszły sezon. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o planowanie. Resztę kadry Bałtyk skończył kompletować rzutem na taśmę - w dwóch ostatnich dniach okna transferowego. O wątpliwej jakości transferów świadczą wyniki. W miniony weekend gdynianie przedłużyli serię meczów bez zwycięstwa do siedmiu i tym samym nie ruszyli się ze strefy spadkowej grupy drugiej III ligi. Coraz głośniej mówi się, że jednym z powodów słabej gry są zaległości finansowe względem piłkarzy. Jednak potknięcia biało-niebieskich na boisku i problemy związane z wypłacaniem pensji, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Im bardziej odwrócimy wzrok od boiska, tym większy bałagan dostrzeżemy. Gdy zapytamy w Gdyni, kto tak bardzo nabałaganił, najczęściej usłyszymy odpowiedź: Jacek Paszulewicz. Ale po kolei... Bałtyk Gdynia. Paszulewicz przejmuje stery Paszulewicz przejął stery Bałtyku jesienią 2019 r. Kilka miesięcy później - już oficjalnie - objął funkcję prezesa zarządu. Były zawodnik m.in. Łódzkiego Klubu Sportowego, Polonii Warszawa czy Wisły Kraków, najwyraźniej postanowił szukać nowych wyzwań po odznaczającej się kolejnymi fiaskami przygodzie trenerskiej. Równolegle do pracy w Bałtyku, Paszulewicz przez cały czas działał jako dyrektor sportowy Jaguara Gdańsk. Kto funkcjonuje w piłce klubowej - nawet, a może szczególnie na niskim szczeblu, gdzie brak rozbudowanej struktury organizacyjnej - świetnie wie, że jedna funkcja potrafi absorbować za pięć. Jednak Paszulewicz zapewniał, że nie stanowi to dla niego problemu, a ewentualny konflikt interesów, gdyby Bałtyk i Jaguar znalazły się w jednej lidze pozostaje jedynie w sferze teorii. Na początku przygody Paszulewicza z Bałtykiem nic nie zwiastowało tragedii, od której teraz gdyński klub zdaje się być o krok, ale pierwsze, dobre wrażenie szybko zaczęło ustępować. W zamian pojawiły się mniejsze lub większe incydenty z mniejszym lub większym udziałem prezesa. Kwestie związane z organizacją klubu, podejmowanymi działaniami oraz jakością i skutecznością zarządzania Bałtykiem zaczęły budzić coraz większe zastrzeżenia partnerów klubu. Atmosfera wokół klubu jest zła, co widać również po licznych komentarzach kibiców. Jakie kroki zaprowadziły gdyński klub nad przepaść? Bałtyk Gdynia. Klub karany walkowerami Wiosną tego roku Bałtyk, jako jeden z nielicznych klubów swojej grupy III ligi, nie uzyskał licencji na grę w tej klasie rozgrywkowej na kolejny sezon. Co więcej, nie spełnił przy tym aż trzech z czterech kryteriów licencyjnych. Ostatecznie uchybienia udało się naprawić i klub do rozgrywek przystąpił, jednak wizerunkowa plama pozostała. Nie jedyna. Również wiosną, występujący w klasie okręgowej zespół rezerw Bałtyku, został ukarany walkowerem za mecz ligowy z powodu gry nieuprawnionego zawodnika - nikt w klubie nie sprawdził czy nie przekroczył on limitu minut pozwalających na kolejny występ w danej klasie rozgrywkowej. Jeszcze większą kompromitacją był wrześniowy walkower tego zespołu za mecz wojewódzkiego Pucharu Polski. W tym przypadku nie sprawdzono, że nie został zachowany wymagany okres 48 godzin przerwy między spotkaniami. Nawet dla klubów niższych lig przepis ten stanowi elementarz, dlatego walkowery z tego tytułu praktycznie się nie zdarzają. Duży wyczyn. Idziemy dalej. Przed obecnym sezonem do rozgrywek B klasy zgłoszono Bałtyk III, który oparty został na zawodnikach rocznika 2003. Młodzi piłkarze przeszli do Bałtyku z Akademii Piłkarskiej Bałtyku, w barwach której w poprzednim sezonie wygrali ligę wojewódzką juniora starszego, a potem dobrze radzili sobie w rozgrywkach Ligi Makroregionalnej. Pomijając pomysł konfrontowania nastolatków z "wyjadaczami" B-klasowych boisk, zamiast zapewnienia im możliwości rozwoju w naturalnych warunkach, przyjrzyjmy się kolejnej "ciekawostce". Choć sezon dopiero się rozkręca, to trzecia drużyna Bałtyku już dwukrotnie kończyła mecz w niepełnym składzie wobec kontuzji podstawowych graczy i braku zmienników na ławce. To jednak nic! Na jedno ze spotkań gdynianie wyszli w dziewiątkę, ponieważ tylko tylu zawodników udało się zebrać. Mogło być jeszcze gorzej, ponieważ dziewiąty ze składu dojechał na mecz tuż przed pierwszym gwizdkiem, prosto ze spotkania Bałtyku II, w którym wcześniej wystąpił przez 45 minut. Bałtyk Gdynia. Konflikt z Akademią Piłkarską Wspominaliśmy o wewnętrznych konfliktach targających klubem. Dorośli sobie poradzą, ale cóż winne są dzieci? Najbardziej spektakularną z afer w Gdyni jest pożar, który w ubiegłym roku wybuchł na linii SKS Bałtyk Gdynia - Akademia Piłkarska Bałtyk Gdynia. O co poszło? W największym skrócie o formę przekazywania z akademii do klubu kolejnych roczników. - Kością niezgody pomiędzy stowarzyszeniem a akademią jest odmienna polityka naszych organizacji. Akademia chce wypożyczać nam zawodników, my mamy ich wprowadzić do seniorów i wypromować. Efekt końcowy, czyli ewentualny transfer zawodnika, ma być decyzją akademii i kwestią akademii. To oni chcą sprzedawać piłkarzy, których my ogrywamy w piłce seniorskiej. Ponadto bezprawnie używają naszej nazwy, na co nie wyrażamy zgody - to punkt widzenia prezesa Paszulewicza przedstawiony na łamach portalu Trójmiasto.pl w kwietniu tego roku. Przedstawiciele akademii na każdym kroku podkreślają, że byli i są gotowi do porozumienia z Bałtykiem na zupełnie innych warunkach niż te przedstawiane publicznie przez prezesa Paszulewicza. Zdaniem dyrektora akademii Stanisława Rajewicza brak porozumienia wynika wyłącznie z winy klubu (za ww. tekstem Trójmiasto.pl): - Prezes Paszulewicz od dłuższego czasu operuje w świecie fantazji. (...) Usłyszeliśmy od rodziców, że SKS Bałtyk jest gotów zapłacić 160 tysięcy złotych za rocznik 2003 i garść innych absurdalnych koncepcji. Nasze stanowisko jest klarowne i przedstawiliśmy je w oświadczeniu zarządu na stronie i liście otwartym na Facebooku. Nie zamierzamy uprawiać szermierki słownej, gdy spotykamy się z rzeką konfabulacji i jawną wrogością. Akademia zaakceptowała kompromis zaproponowany w grudniu przez przedstawicieli Urzędu Miasta, nasze oczekiwania względem dotychczasowego partnera są skromne. O jakim kompromisie wspomina Rajewicz? Podczas ubiegłorocznych (ostatecznie bezskutecznych) rozmów zwaśnionych stron z udziałem przedstawicieli Gdyńskiego Centrum Sportu oraz Urzędu Miasta Gdyni skupiono się przede wszystkim na przejściu w lipcu tego roku 27 zawodników wyżej wspomnianego rocznika 2003 pomiędzy klubami. Na stole negocjacyjnym były różne rozwiązania: ich bezpłatne roczne wypożyczenia (a po roku bezpłatny definitywny transfer najlepszych) czy wreszcie transfer definitywny bez jakichkolwiek dodatkowych warunków za 12 tysięcy złotych (a więc mniej niż 10 procent wysokości ekwiwalentu za ich wyszkolenie). SKS Bałtyk (czyli klub prowadzący drużynę seniorów) nie zaakceptował żadnej z propozycji. W efekcie rocznik 2003 uległ rozbiciu - do Bałtyku trafiła niespełna połowa zawodników. W miejsce pozostałych, klubowi udało się namówić do gry 14 zawodników z rocznika 2004 AP. Rozmowy transferowe wciąż dotyczyły 27 graczy. Finalnie akademia zażądała za transfer definitywny symboliczną złotówkę za każdego z zawodników (choć na pozyskanie części z nich w ostatnich latach wydała kilka tysięcy), w zamian zaś oczekiwała zgody na używanie herbu Bałtyku. Co istotne, w ubiegłym roku symbol ten został zastrzeżony przez klub, a w lutym tego roku SKS zabronił używania znaku przez AP. Tym samym kilkaset dzieciaków z największej obecnie akademii piłkarskiej w Gdyni zmuszonych zostało do zaklejenia herbu na koszulkach. Na tym jednak władze Bałtyku nie poprzestały i wystąpiły do akademii z żądaniem zapłaty odszkodowania w wysokości 180 tysięcy złotych za wcześniejsze używanie herbu. Prawo nie działa wstecz? Nie w Trójmieście! Bałtyk Gdynia. Ekwiwalent do uregulowania Robimy kolejny krok i natrafiamy na jeszcze jedną minę prawno-organizacyjną. Otóż aby zawodnik mógł grać w nowym klubie, potrzebne są dwa elementy: rozliczenie z poprzednim klubem oraz podpisanie deklaracji amatora. W przypadku Bałtyku pierwsza kwestia utknęła w martwym punkcie. Nie przeszkodziło to jednak klubowi namawiać pełnoletnich graczy rocznika 2003 oraz rodziców niepełnoletnich zawodników roczników 2003 i 2004 do podpisywania deklaracji. Jak dowiadujemy się od rodziców młodych piłkarzy, osoby z klubu zapewniały ich, że sprawy formalne związane z transferem na linii AP - SKS są już załatwione. W międzyczasie zarząd klubu otrzymał od Pomorskiego Związku Piłki Nożnej bardzo jasne informacje na temat skutków ewentualnej rejestracji do rozgrywek i gry zawodników, odnośnie których nie uregulowano spraw transferowych. Mimo to zarząd Bałtyku podjął decyzję o rejestracji 27 graczy pozyskanych z Akademii Piłkarskiej, po czym wystąpił do PZPN z wnioskiem o ustalenie za nich wysokości ekwiwalentu. We wrześniu PZPN wydał 27 indywidualnych decyzji, na podstawie których łączna wartość ekwiwalentu wynosi 140 tysięcy złotych. Podsumujmy: gdyby prezes Paszulewicz dogadał się z przedstawicielami akademii, pozyskałby młodych piłkarzy za 12 tysięcy lub... 28 złotych plus zgodę na używanie herbu przez AP. Albo nawet za darmo, gdyby zdecydował się na roczne wypożyczenie. Wybrał jednak inną drogę. 140 tysięcy złotych to dla trzecioligowego klubu zdecydowanie nie są "drobne". Konsekwencje niezapłacenia ekwiwalentu mogą być dla Bałtyku druzgocące. Te najpoważniejsze to walkowery za wszystkie mecze trzech klas rozgrywkowych (V liga, B klasa, junior starszy), w których zagrali nieuprawnieni zawodnicy. Bałtyk stoi na stanowisku kompensaty tego zobowiązania z roszczeniem za używanie herbu, jednak zdaje się, że nikt w klubie nie bierze pod uwagę, że w świetle przepisów nie jest ono na dziś wymagalne, bowiem nie wynika z jakiegokolwiek orzeczenia sądowego czy umowy. Opinie prawne w tym zakresie, podobnie zresztą jak przepisy Polskiego Związku Piłki Nożnej, nie pozostawiają złudzeń. To absolutnie bezprecedensowa sprawa w dotychczasowej praktyce organów związkowych. Oponenci prezesa Paszulewicza coraz częściej stawiają pytanie: czy to już działalność na szkodę klubu? Bałtyk Gdynia. Kto jest prezesem? No właśnie, prezes Paszulewicz... Prezes czy były prezes? I w tej kwestii nie ma jasności. 31 sierpnia tego roku na oficjalnej stronie internetowej Bałtyk ogłosił "ostatni transfer". W komunikacie możemy przeczytać: "Zarząd SKS Bałtyk Gdynia informuje, że dzisiaj Jacek Goliński dołączył do Biało-Niebieskiej Rodziny. Były Prezes Energa S.A. wejdzie do Zarządu SKS Bałtyk Gdynia i do czasu Walnego Zgromadzenia przejmie obowiązki Prezesa SKS Bałtyk Gdynia". Wydawać by się mogło, że od września prezesem powinniśmy nazywać nie Jacka Paszulewicza, a Golińskiego, który w hucznych wywiadach zdążył zapowiedzieć już m.in. awans Bałtyku do Ekstraklasy na stulecie klubu (w 2030 r.). Byłoby to jednak zbyt proste. W KRS jako prezes wciąż widnieje pierwszy z Jacków. Również on podpisuje wszelką dokumentację, posługując się pieczątką... prezesa. Według strony internetowej klubu skład zarządu SKS Bałtyk przedstawia się następująco (stan na 12 października br.): Jacek Paszulewicz - prezes zarządu; Michał Listkiewicz - wiceprezes zarządu; Andrzej Adamczyk - członek zarządu. Z naszych informacji wynika, że to nie kwestia aktualizacji danych, tylko stan faktyczny, a Paszulewicz nadal działa w klubie i podejmuje wszystkie bieżące decyzje, co raczej nie wróży Bałtykowi najlepiej. W związku z tym od kilku dni coraz głośniej mówiło się w Gdyni o zaniepokojeniu sytuacją Miasta, a więc największego mecenasa klubu (w pierwszym półroczu 2021 Bałtyk otrzymał od Miasta Gdyni 250 tys. zł za promocję). W tym kontekście wspominano nawet o możliwości wstrzymania wsparcia finansowego, jak miało to miejsce kilkanaście miesięcy temu w przypadku chaosu organizacyjno-finansowego panującego wówczas w Arce Gdynia. Ówczesna sytuacja uspokoiła się dopiero, gdy rodzina Midaków odsprzedała klub nowym właścicielom. Czy i tym razem jest to realny scenariusz? Zwróciliśmy się do Gdyńskiego Centrum Sportu z prośbą o komentarz. Odpowiedź, którą otrzymaliśmy jest niezwykle konkretna: "Od wielu miesięcy z dużym niepokojem śledzimy sytuację związaną z Bałtykiem. Znana nam jest przede wszystkim kwestia braku współpracy z Akademią Piłkarską - od maja zeszłego roku przedstawiciele zarówno Urzędu Miasta, jak i Gdyńskiego Centrum Sportu, nie tylko aktywnie uczestniczyli, ale inicjowali i organizowali spotkania oraz rozmowy mające na celu ustalenie zasad współdziałania, w tym przede wszystkim zapewnienie płynnego przejścia w lipcu tego roku z Akademii Piłkarskiej do Bałtyku najstarszego rocznika zawodników (2003). Jesteśmy w stałym kontakcie z władzami Pomorskiego Związku Piłki Nożnej, oczekując na finalne decyzje w prowadzonym aktualnie postępowaniu związanym ze zgłoszeniem do rozgrywek zawodników pomimo nieuregulowania ich statusu. Mamy świadomość poważnych konsekwencji grożących klubowi z tego tytułu, włącznie z walkowerami. Ta absolutnie bezprecedensowa sytuacja nie może pozostawać oczywiście bez wpływu na decyzje dotyczące pomocy finansowej dla klubu. Podkreślić należy bowiem, że to wsparcie z tytułu promocji miasta i GCS, a w tym przypadku o promocji mówić nie można. Tym bardziej, że w ostatnich miesiącach lista zastrzeżeń odnośnie działań klubu jest dłuższa - problemy z uzyskaniem licencji na grę w III lidze, walkowery w meczu ligowym i pucharowym dla zespołu rezerw, gra w niekompletnym składzie w meczach zespołu w B klasie, nieprawidłowości w korzystaniu z obiektów miejskich, uchybienia w realizacji szkolenia dzieci i młodzieży objętego dotacją miejską. Otrzymaliśmy też bardzo niepokojące informacje od rodziców dzieci z roczników 2003 i 2004, że podpisując deklarację gry w klubie byli oni zapewniani o załatwieniu wszystkich kwestii formalnych wymaganych do transferu tych zawodników z AP do Bałtyku, co jak widzimy nie miało miejsca. Nie są dla nas również przejrzyste zmiany we władzach klubowych. Z jednej strony otrzymaliśmy informacje o zmianie prezesa, z drugiej osoba ta nadal podpisuje wszelkie dokumenty kierowane do miasta. Czujemy się wprowadzani w błąd odnośnie osób faktycznie reprezentujących w tej chwili klub. Tym bardziej, że z przesłanych do Urzędu Miasta w dniu 10 października wyjaśnień wynika, że wbrew oficjalnym informacjom do rezygnacji dotychczasowego prezesa z funkcji wcale nie doszło. Wszystko to sprawia, że w ocenie Miasta władze Bałtyku utraciły wiarygodność. Mając na uwadze powyższe na chwilę obecną wszelkie działania dotyczące kontynuacji wsparcia klubu z tytułu promocji zostały wstrzymane. Informacja ta została pisemnie przekazana przez Urząd Miasta prezesowi klubu w dniu 8 października. Przy wydatkowaniu środków publicznych obowiązkiem jest kierowanie się zasadą dokonywania wydatków w sposób celowy, oszczędny i efektywny, a działania klubu na chwilę obecną nie dają takiej gwarancji". Przywołany na wstępie sztorm jest więc potężny, a kibice Bałtyku mnożą pytania: czy płynie z nami kapitan? Jeśli tak, to kto jest tym kapitanem i czy obrany ma właściwy kurs? Czas mija, a fale są coraz wyższe i uderzają o burtę coraz głośniej. Uniknąć zatopienia może być naprawdę trudno. Maciej Słomiński