Porażki Chelsea i Arsenalu - dwóch dotychczasowych liderów Premiership w 14. kolejce pokazują skalę dramatu, który odbywa się w Premier League. Tymczasem w 12. serii spotkań konkurencyjnej Primera Division Ronaldo i Messi znów zdobyli po trzy gole, ich kumple dołożyli siedem i skończyło się jak zawsze. Przewaga lidera nad trzecim Villarrealem wzrosła do 8 pkt. Kiedy kilka miesięcy temu Manuel Pellegrini żegnał Real Madryt po zdobyciu 96 pkt i tytułu wicemistrza Hiszpanii powiedział, że chciałby poznać tego, który pobije jego rekordy. Nie czekał długo. Tempo narzucone "Królewskim" przez Jose Mourinho jest jeszcze bardziej imponujące - z 32 punktami Real zalicza najlepsze wejście w sezon w historii Primera Division. Barcelona idzie za nim krok w krok, a nawet zmniejsza różnicę bramkową. Almeria dostała wczoraj osiem goli - by znaleźć podobne wyjazdowe zwycięstwo Katalończyków, trzeba się cofnąć o pół wieku. W sezonie 1959/60 Barca wygrała z Las Palmas 8-0. "Z każdym rokiem różnica między nimi i resztą jest coraz większa" - mówił przybity trener Athletic Bilbao Joaquin Caparros. Baskowie zagrali na Santiago Bernabeu niezły mecz, ale biegali ze świadomością, że ostry miecz wisi im nad głową. Gdy ją za bardzo unosili, Real natychmiast karcił ich golem - sprawiając wrażenie, iż nie musi się przy tym spocić. Emocje wybuchły w 57. min przy stanie 2-1, gdy do karnego nie podszedł Cristiano Ronaldo, ale Sergio Ramos. Mimo niepewnego wyniku, jeden z kapitanów drużyny zdecydował, że musi się odblokować, bo w tym sezonie nie zdobył jeszcze gola. W ten sposób prawy obrońca stał się pierwszym Hiszpanem, który strzelił bramkę dla "Królewskich" w spotkaniu Primera Division. W tym sezonie na Santiago Bernabeu Real trafił do siatki przeciwników już 23 razy. Barcelona dla odmiany bije rekordy na wyjazdach - wczoraj zanotowała już szóste kolejne zwycięstwo poza Camp Nou. Najlepsi strzelcy obu drużyn Messi i Ronaldo maszerują po pichichi ze średnią przekraczającą gola na mecz. Messi ma 13 bramek, Ronaldo 14. Obaj powtarzają oczywiście, że ich celem jest mistrzostwo, a nie tytuł króla strzelców. Czy te wszystkie statystyczne wyliczanki są w stanie zastąpić fanom Primera Division normalne, sportowe emocje? Oczywiście, że nie. Nasila się debata nad przyszłością ligi, która staje się nudna, przewidywalna - zredukowana do dwóch wielkich wydarzeń w roku. W następny poniedziałek na Camp Nou pierwsze Gran Derbi, w którym siły obu kolosów zdają się bardziej wyrównane niż w ostatnich latach. W ogniu emocji bezpośredniego starcia Realu z Barceloną nie ma miejsca na rzeczową dyskusję o czymkolwiek innym. Po wielkim klasyku na Camp Nou wszystko wróci jednak do normy, prezesi znów zajmą się debatą nad niesprawiedliwym podziałem pieniędzy za transmisje w telewizji. Jeśli Barca i Real dostają rocznie po 150 mln euro, a kolejne silne kluby zaledwie 30 procent tej kwoty, różnica w potencjale ekonomicznym zmierza ku przepaści. Krewki prezes Jose Maria del Nido, który w ostatniej dekadzie dokonał w Sevilli cudów, mówi nawet, że jeśli pozostałe kluby Primera Division nie zmuszą Barcelony i Realu do zaakceptowania zmian w podziale pieniędzy z telewizji, to znaczy, że tak naprawdę sprzedadzą kolosom na wyłączność tytuł mistrzowski. Liga gwiazd tak dumna ze swojej pozycji w Europie stoi na zakręcie. Krytycy ostrzegają, że w skrajnym przypadku grozi jej model szkocki. W takim razie trzeba by ją zmniejszyć o połowę, by Real grał z Barceloną chociaż cztery razy do roku. Primera Division - zobacz wyniki, strzelców, składy, terminarz i tabelę! Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!