Hubert Kotus pochodzi z województwa zachodniopomorskiego. Tam zaczynał grać w piłkę i tam w klubie Dąb Dębno wypatrzyli go skauci Ruchu Chorzów. Na Śląsk przeniósł się mając ledwie 16 lat. Był to okres, kiedy do Chorzowa trafiło kilku piłkarzy z tego regionu, m.in. dwa lata starszy Filip Starzyński i rok młodszy Patryk Lipski (obaj z Salosu Szczecin). Kotus był kolejnym talentem z tego regionu, jego atutem była - i jest - gra lewą nogą. Grał w młodzieżowych reprezentacjach Polski, m.in. z Bartoszem Bereszyńskim. Zaczynał - jak koledzy - w drużynie Młodej Ekstraklasy. Starzyńskiemu i Lipskiemu się powiodło, Kotusowi przeszkodziła ciężka kontuzja. - Tamten uraz właściwie zmienił wszystko w moim życiu - wspomina piłkarz choć załapał się jeszcze do pierwszej drużyny, prowadzonej przez Waldemara Fornalika. Pierwszy krok: Norwegia Leczył się długo, dochodził do siebie akurat w momencie kiedy kończył mu się kontrakt. Znany na Śląsku ortopeda dr Krzysztof Ficek pozwolił mu na treningi tydzień przed rozpoczęciem sezonu. Próbował odbudowywać się w niższych ligach, wrócił nawet do Ruchu, ale na jego pozycji grał akurat wypożyczony z Legii młodzieżowiec Mateusz Hołownia. Kotus po odejściu z Ruchu grał jeszcze w Stali Rzeszów, ale czuł, że kariera mu ucieka. Chciał spróbować czegoś nowego, oczyścić głowę, przekonać się jak jest zagranicą. Umożliwił mu to znajomy trener Marcin Wódka, posiadający licencję UEFA A, drugi trener norweskiej drużyny Staal Jørpeland IL występującej na trzeciej lidze, która akurat święciła stulecie. W marcu 2019 roku piłkarz rozwiązał kontrakt ze Stalą i wyjechał do Norwegii, gdzie zaliczył dobry sezon. Grając na lewej obronie strzelił pięć bramek i zaliczył dziewięć asyst. - Decyzja o wyjeździe była bardzo dobrym krokiem - uważa. Czuł się w Norwegii dobrze, szybko się zaaklimatyzował, przyjechał tam razem z dziewczyną Agnieszką. Wszystko przerwała pandemia. Państwo zawiesiło rozgrywki na rok. Piłkarz - mimo, że miał kontrakt i wynikającą z niego stabilizację, to bardziej zależało mu na jednak na grze w piłkę. Pierwszym trenerem Staal był wówczas Islandczyk Fannar Berg Gunnólfsson. Zaproponował piłkarzowi żeby spróbował swoich sił w Islandii. - Po długiej rozmowie uznałem, że to dobry pomysł - mówi Hubert Kotus. Pech: z powodu pandemii akurat zawieszono lotnicze połączenia z Islandią. Hubert nie chciał tracić formy. Intensywnie ćwiczył w Polsce, głównie sam. Rodzice mieszkają w małej miejscowości w zachodniopomorskim. - Ogród tam jest ogromny, ma rozmiar połowy boiska. Miałem gdzie biegać. Gol w debiucie na Islandii Piłkarz dostał ofertę gry w Þróttur Vogum (klubie z miejscowości na przedmieściach Reykjaviku) grającym na trzecim poziomie rozgrywek. Trenerem jest tam nie byle kto, bo 47-letni Hermann Hreiðarsson, człowiek, który przez 15 lat grał w reprezentacji Islandii (1996-2011) i 15 lat w klubach angielskich (1997-2012: Crystal Palace, Brentford, Wimbledon, Ipswich Town, Charlton, Portsmouth, Coventry). - Myślę, że gdyby się postarał to ciągle mógłby grać. Ma wiedzę, charakter, ciągle się jako trener rozwija, uczestniczy w różnych sympozjach - opowiada Hubert Kotus. Z powodu pandemii Polak podpisał krótki, dwumiesięczny kontrakt do końca sezonu. Islandczycy mogli mu się przyjrzeć a on w tym czasie zaprezentował się bardzo dobrze: już w debiucie strzelił bramkę Njarðvíkowi. - W Islandii grałem inaczej niż w Norwegii. Wcześniej w systemie 4-4-2 byłem lewym obrońcą. W Vogum gramy systemem 3-5-2 gdzie jestem lewym wahadłowym. Muszę dużo biegać, ale mam więcej możliwości gry z przodu - opowiada Hubert. Ogółem w ośmiu meczach strzelił cztery gole, miał siedem asyst. Islandczykom zaimponował umiejętnością wykonywania rzutów wolnych, z których celnie centrował. Razem z Agnieszką wrócili na Islandię po przerwie świąteczno-noworocznej na początku tego roku Oboje bardzo dobrze tam się czują. Klub zapewnił partnerce piłkarza ciekawą pracę (robi dekoracje w firmie produkującej jacuzzi), wynajął dom (jak to bywa w Islandii - drewniany) i samochód. Kotus chce odwdzięczać się dobrą grą. - Czuję, że jestem doceniany. Mam taki charakter, że kiedy czuję grunt pod stopami, czuję, że ktoś we mnie wierzy gram lepiej. Nie miałem już czasu, żeby coś udowadniać a Islandczycy mi zaufali. To mi odpowiada. Aż chce się iść na trening. Na Islandii piłkarz zawsze czuje wsparcie. Jeśli coś zawali to nie jest dołowany, sztorcowany z góry na dół. Trenerzy liczą na jego inteligencję. Liczą, że wie, że oni wiedzą, że zawalił. Takie podejście jest motywujące - uważa. Czas na naukę islandzkiego W Vogum Hubert Kotus nie jest jedynym obcokrajowcem. Na środku obrony gra doświadczony Anglik James Pew, a w ataku - Hiszpan Ruben Lozano. Klub ściągnął ostatnio jeszcze jednego doświadczonego reprezentacyjnego 33-letniego Marca Wilsona z Irlandii Północnej (ponad 200 meczów w Premier League), to pokazuje w jakim kierunku chce iść klub. W drużynie wszyscy porozumiewają się po angielsku. - Tutaj tym językiem mówią nawet małe dzieci. Wiem, bo czasem uczestniczę w zajęciach dzieci jako trener. Język islandzki jest bardzo trudny, ale razem z Agnieszką chcemy się go nauczyć. Uważamy, że byłby nasz wyraz szacunku i sympatii dla Islandczyków - uśmiecha się Kotus, który w Vogum podpisał dwuletni kontrakt. Jak wszyscy w klubie marzy o awansie. - Wierzymy, że uda się tego dokonać - przyznaje. Wierzy w to także jeden ze sponsorów, który do piłkarzy podchodzi w niespotykany w Polsce sposób. Islandczycy uwielbiają piłkę, ale to... tylko piłka. Wiedzą, że życie na niej się nie kończy, myślą perspektywicznie. - Na Islandii to naturalne, że piłkarz łączy grę z pracą zawodową. W Polsce słyszałem żebym skupił się na grze, ale myślę, że islandzkie rozwiązania są bardzo dobre. Naszym sponsorem jest firma Benchmark Genetics Iceland. Dzięki temu mam możliwość pracy w laboratorium z ikrą rybną. Lubię to, cały czas się uczę. Zajmujemy się ikrą łososia. W pracy wszystko podporządkowane jest pod piłkę. Jeśli chcemy wolne to dostajemy wolne, jeśli chcemy pracować konkretnego dnia krócej to pracujemy krócej. Praca jest lekka i nie wpływa na naszą piłkarską formę. Traktuję to bardziej jako otwarcie na przyszłość, na to co po przygodzie z piłką - opowiada. Uważa, że byłby leniem gdyby nie chciał pracować, choć z samej piłki na Islandii też da się wyżyć. Praca w laboratorium to osobne zajęcie. Kibice Ruchu by się na Islandii przydali Nowy sezon dopiero się rozpoczął. Drużyna z Vogum na razie jeden mecz wygrała a dwa zremisowała. Hubert Kotus na razie strzelił gola i zaliczył dwie asysty. Przy okazji zyskał na Islandii nową ksywkę: "Huberto Carlos". Miejscowi, nawiązując do Brazylijczyka Roberto Carlosa, chcą w ten sposób wyrazić uznanie, to pokazuje, że uderzenie lewą nogą jest rzeczywiście jego atutem. Czy piłkarzowi czegoś na Islandii brakuje? - Żywiołowego dopingu. Na nasze mecze przychodzi kilkaset osób (to i tak dużo w Vogum mieszka około 1500 osób, przyp. aut.) więc siłą rzeczy nie są w stanie dopingować tak jak 7-8 tysięcy rozśpiewanych kibiców Ruchu. Proszę pozdrowić wszystkich na Śląsku - kończy piłkarz.