I wojna światowa była punktem zwrotnym w najnowszej historii Europy. Dotychczasowy porządek międzynarodowy został zakwestionowany, a w ciągu kilku kolejnych lat - zupełnie przemodelowany. Zanim jednak zapadły jakiekolwiek rozstrzygnięcia, na frontach trwały wyniszczające, krwawe bitwy. Często nie przynosiły one wymiernych efektów strategicznych, ale zamiast tego kosztowały tysięcy ludzkich istnień. Jak pisaliśmy w cyklu "Historia w Interii", już na początku wojny Niemcy ruszyli na zachód i zajęli niemal całą Belgię. Szli na Paryż. Niespodziewanie uszczuplili swoje siły i we wrześniu przegrali pierwszą bitwę nad Marną. Francuzi walczyli już wtedy ze wsparciem wojsk brytyjskich. Niemcy wycofali się na północ od rzeki Aisne i tam sytuacja stała się patowa. Strony okopały się, stale umacniając swoje pozycje. Niemcy chcieli odpocząć i podciągnąć rezerwy. Przeczekać zimę. Walczące strony traktowały okopy jako rozwiązanie doraźne. Jak się okazało, rozwiązanie funkcjonowało miesiącami. Rozpoczęła się wojną pozycyjna, a linie okopów obu stron znajdowały się czasami w odległości 100-150 metrów. Jeszcze żył, kiedy podszedł esesman. Wstrząsająca historia przedwojennego gwiazdora Wisły Żołnierze zwaśnionych stron byli więc blisko siebie, widzieli swoje obozy, ale jednocześnie trudno było dostrzec postępy prowadzonych działań. Jak po czasie wspominali wojskowi - to była psychiczna, ale i fizyczna katorga. Właśnie w takich warunkach, podczas pierwszego wojennego Bożego Narodzenia, doszło do bezprecedensowego wydarzenia, przez niektórych nazywanego cudem pod Ypres. Większość historyków używa jednak nazwy "rozejm bożonarodzeniowy". Boże Narodzenie: Na froncie doszło do cudu Rzecz działa się 24 grudnia 1914 roku. Niemcy w swoich okopach poustawiali znicze jak lampki świąteczne i zaczęli śpiewać kolędy. Anglicy, będący przecież w pobliżu, doskonale ich słyszeli i... również zaczęli śpiewać. Krótko po tym żołnierze między okopami postanowili wykrzykiwać do siebie nawzajem życzenia świąteczne. Do dziś nie jest jasne, kto ani kiedy dokładnie, ale w końcu ktoś odważny wyszedł z okopu. A za nim ruszyli następni. W nocy doszło natomiast do pierwszych kontaktów, na początku z gatunku formalnych. Żołnierze wyszli z okopów po swoich kolegów, którzy martwi leżeli na ziemi niczyjej. Mężczyźni, którzy jeszcze wczoraj zabijali się w imię imperialnych interesów własnych władców, stanęli naprzeciw siebie jak przyjaciele. Na całej linii frontu doszło do małych rozejmów. Pod Ypres wymieniano się małymi prezentami, rozmawiano, śmiano się, składano świąteczne życzenia. Choć pierwsza inicjatywa wyszła od szeregowych żołnierzy, dowództwo obydwu stron doszło do porozumienia, by zawieszenie broni przedłużyć jeszcze o pierwszy dzień świąt. 25 grudnia był dniem pochówku poległych towarzyszy broni i wspólnych modlitw. Rozejm bożonarodzeniowy: Historycy spierali się o mecz piłkarski Spontaniczny, oddolny rozejm był wydarzeniem tak znamiennym, że w swoich pamiętnikach i przekazach ustnych wspominały o nim tysiące żołnierzy. Historycy mają więc kompletny, a przede wszystkim wiarygodny - bo potwierdzony przez różne strony - obraz tamtych wydarzeń. Był jednak pewien szczegół, który przez lata wywoływał dyskusje i pozostawał niewyjaśniony. Chodzi mianowicie o domniemany mecz piłki nożnej, do którego miało dojść podczas zawieszenia broni. W relacjach kilku wojskowych pojawiały się bowiem słowa o sportowej rywalizacji na pasie ziemi niczyjej. Badacze mieli wątpliwości - po pierwsze uważali, że trudno byłoby grać na tak zniszczonej nawierzchni, po drugie podkreślali natomiast, że brak im dowodów pisanych, a wszelkie opowieści przekazywane są jedynie ustnie. Co prawda w 1915 roku na łamach "The Times" pojawił się list lekarza, który wspomniał o meczu piłkarskim, ale szybko okazało się, że autor zna tę historię również jedynie z oralnego przekazu. Sprawa na nowo rozpaliła środowisko wiele lat później, w 1968 roku. Wówczas w przestrzeni medialnej pojawił się niejaki Peter Jackson, który twierdził, że ponad pół wieku wcześniej brał udział w rzeczonym meczu. Kiedy zadano mu jednak bardziej precyzyjne pytania, przyznał, że wszystko zmyślił. Rozejm bożonarodzeniowy: List potwierdził wersję wydarzeń Przełom w badaniach nastąpił w 2014 roku. Dla wierzących w symbolikę dat bez wątpienia jest to bardzo wymowne - wszak chodzi o setną rocznicę omawianych wydarzeń. Tak czy inaczej właśnie wtedy znaleziono nieznany wcześniej list kaprala Alberta Wyatta, który w 1915 roku został opublikowany w belgijskiej gazecie. Żołnierz - służący w pułku Norfolk - napisał, że wziął udział w meczu rozegranym w 1914 roku. Potwierdził tym samym słowa sierżanta Franka Nadena, który w swoich wspomnieniach podał tę samą datę i zbliżoną lokalizację. Zdjęcie z dyktatorem, które ratowało życie. Polka je zachowała Co więcej, historycy ustalili, że pułki Norfolk i Chechires (jego członkiem był Naden) w 1914 roku zostały złączone. Wojskowi z obu jednostek przebywali więc ze sobą, co dodatkowo uwiarygadnia relacje obu mężczyzn. Jakiś czas później badacze ułożyli kolejne elementy tej układanki. Udało im się bowiem odnaleźć pocztówkę wysłaną przez niemieckiego żołnierza do domu. On także - podobnie jak Anglicy - wspominał w komunikacie zaadresowanym do najbliższych o meczu przeciwko wrogiej armii. Jego słowa pokrywały się z tym, co w swoim liście napisał znany historykom już wcześniej porucznik Johannes Niemann. *** Do rozejmu bożonarodzeniowego w kolejnych latach już nie dochodziło. Kiedy informacje o tym, co stało się na froncie, dotarły do najważniejszych decydentów armii, część żołnierzy została ukarana za wywrotową postawę. W następnych tygodniach i miesiącach zaostrzono natomiast działania propagandowe, aby wojskowi nie widzieli we wrogach ludzi, a jedynie cele do zabicia. Jakub Żelepień, Interia