- Zagrałem po raz pierwszy po półtoramiesięcznej przerwie i to od razu w meczu o tak dużą stawkę, więc w pierwszej połowie byłem trochę zdenerwowany. Później potwierdziłem jednak, że nadal potrafię grać w piłkę i mogę być przydatny swojej drużynie - podkreślił reprezentant Polski. Niewiele brakowało, a polski obrońca pokonałby własnego bramkarza. - Próbowałem szczupakiem wybić piłkę poza boisko i pewnie skierowałbym ją do siatki, ale w ostatniej chwili skręciłem głowę. Dlatego na szczęście trafiłem tylko w słupek. Najwyższy czas, aby pech się skończył. Wystarczy, że prześladował mnie przez ostatnie pół roku. Gdybym rzeczywiście strzelił samobója, to pewnie zaraz po meczu zakończyłbym karierę - stwierdził. - Najpierw miałem kłopoty z miejscem w składzie FC Nuernberg, później cała ta afera i konflikt z trenerem Wolfgangiem Wolfem, na szczęście ostatnio zażegnany... Najbardziej zabolało mnie jednak, gdy selekcjoner Paweł Janas wysłał mnie na trybuny w meczu z Azerbejdżanem. Do dzisiaj się z tym nie pogodziłem - dodał Hajto. Nie wiadomo, czy Polak w przyszłym sezonie będzie nadal reprezentował barwy Norymbergi. - Na pewno w czerwcu czeka mnie poważna rozmowa z trenerem Wolfem. Nie chciałbym zaczynać kolejnego sezonu na ławce rezerwowych. Czuję się na siłach, aby nadal grać w podstawowym składzie w Bundeslidze - zakończył Hajto.