O Mirosławie Stasiaku ponownie zrobiło się głośno na początku lipca, kiedy redaktor Szymon Jadczak (WP) ujawnił, że skazany za korupcję w sporcie działacz znalazł się w wyczarterowanym przez PZPN samolocie lecącym na mecz Mołdawia - Polska do Kiszyniowa. Federacja miotała się w komunikacji nt. wycieczki Mirosława Stasiaka, do jego zaproszenia przyznał się jeden ze sponsorów - firma Inszury.pl. W końcu, winę na siebie - w specyficzny sposób - w rozmowie z Interią wziął też prezes PZPN Cezary Kulesza. "Mirosław Stasiak zmieniał plany trenerom" Rozmawiamy z Arturem Bugajem, byłym piłkarzem takich klubów jak Pogoń Szczecin, Lech Poznań, Śląsk Wrocław, Wisła Kraków czy ŁKS. Bugaj rundę wiosenną sezonu 2002/2003 spędził w Ceramice Opoczno. To jedna z ekip, której prezesem był Mirosław Stasiak. Bugaj opowiedział nam o kuriozalnych sytuacjach, do których dochodziło w ówczesnym II-ligowcu. Jakub Żelepień, Interia: Jakim klubem była Ceramika Opoczno? Artur Bugaj: Na pozór normalny klub, w moich czasach II-ligowy, czyli odpowiednik dzisiejszych I-ligowców. Były oczywiście zachowania takie, jakie zdarzają się w mniejszych klubach, ale nie spodziewałem się aż takiej amatorki. To znaczy? - Ani wcześniej, ani później nie spotkałem się z czymś takim, żeby prezes klubu trenował z zespołem raz czy dwa razy w tygodniu, a później żądał od trenera wystawienia go do składu na kilkanaście czy kilkadziesiąt minut. Na początku - jak to w szatni - było dużo żartów na ten temat, kpiliśmy sobie. Po jakimś czasie przestało to jednak być śmieszne. Kiedy trener nie chciał wpuścić Stasiaka na boisko, ten podważał na forum drużyny jego autorytet, mówiąc, że go zwalnia. Bardzo często było też tak, że szkoleniowiec miał zaplanowany trening taktyczny, a nagle na zajęciach zjawiał się prezes i mówił, że taktykę zrobimy jutro, bo dzisiaj on chce sobie pograć. No to zmienialiśmy koncepcję treningu i graliśmy. Przaśne, prymitywne i wieśniackie zachowanie. Cezary Kulesza poda się do dymisji? Już wszystko jasne. Ogłosił to wprost Moja piaskownica i moje zabawki. - Dokładnie tak. Miałem w swoim życiu przyjemność grać w zasłużonych klubach o uznanych markach - jak Pogoń Szczecin, Śląsk Wrocław, Lech Poznań, Wisła Kraków, ŁKS i kilka innych - ale w Opocznie ogarniała mnie całkowita niemoc. Brakuje mi słów, żeby opisać to, co tam się działo. Wiemy już, jak Stasiak traktował trenerów. A w jaki sposób odnosił się do piłkarzy? - Dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Kiedy mieliśmy rzuty karne albo wolne w trakcie meczów, próbował wyrywać piłkę, mówiąc, że on strzeli gola. Proszę mi wierzyć, to było czyste szaleństwo. Stasiak potrafił grać w piłkę na poziomie drugoligowym? - Absolutnie nie, na pewno nie na tym poziomie. Abstrahując od tego, jak wyglądało prowadzenie klub - mieliście chociaż płacone na czas? - Zdarzały się oczywiście poślizgi, ale na ogół płacił. To były inne czasy, dziś Polski Związek Piłki Nożnej bardzo mocno chroni zawodników pod tym względem. Kiedyś czymś normalnym było, że sponsor nagle odchodził i szukaj wiatru w polu. Sam jestem tego przykładem, pan Antoni Ptak nie wypłacił mi dwóch ostatnich pensji w Pogoni Szczecin. 15 lat temu to było ponad 30 tysięcy złotych, więc chodzi o naprawdę duże pieniądze. Poprosiłem PZPN o pomoc i usłyszałem, że mogę sądzić się z powództwa cywilnego z jedną ze spółek pana Ptaka. Wróćmy do Ceramiki. Wszyscy w drużynie wiedzieli o korupcji Stasiaka? - Trudno było złapać kogoś za rękę, natomiast każdy się domyślał. Każdy, kto grał w piłkę w czasach brudnej korupcji, miał świadomość tego, co się działo. Jeśli ktoś mówi inaczej, to znaczy, że kłamie. Nie można być aż takim idiotą. Fernando Santos był w szoku, nagle odebrał telefon z PZPN. Już przeczuwał najgorsze Pamięta pan jakieś podejrzane sytuacje w meczach Ceramiki? Czy Stasiak skupiał się raczej na innych drużynach? - Nie, tutaj raczej czegoś takiego nie było. Sam odpokutowałem swoje grzechy, nie zamierzam udawać, że byłem święty. Najbardziej mnie śmieszą wypowiedzi tych, którzy siedzieli w korupcji po same pachy, a dzisiaj udają niewinnych. Zdziwiło pana, że Stasiak - będąc zawieszonym przez PZPN - podróżował na mecz do Kiszyniowa w samolocie wyczarterowanym przez federację? - Ani trochę. Można zarobić mnóstwo pieniędzy, ale klasy się nie kupi. Albo się to ma, albo się tego nie ma. W jego przypadku nie można mówić o jakichkolwiek konwenansach, dobrym smaku czy takcie. On zachowuje się w sposób typowo wieśniacki. Czyli jego tupet nie zrobił na panu wrażenia? - Powiem więcej: zdziwiłem się, że on nie chciał wejść na boisko w Mołdawii. Śmiałem się z kolegami, że na pewno wziął ze sobą buty, licząc na to, że któryś z piłkarzy złapie kontuzję. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia