Michał Białoński, Eurosport.interia.pl: Kiedy eks-selekcjoner wróci na ławkę trenerską? Franciszek Smuda, były selekcjoner reprezentacji Polski: Gdybym nie kontuzja, to pracowałbym już od lipca. Doskwierały mi jednak problemy z kolanem - co chwilę wizyta u lekarza, a to jakiś zastrzyk, bez przerwy trzeba było go poprawiać. W końcu zdecydowałem się na zabieg wstawienia do stawu tytanowej wkładki, która stabilizuje mi nogę. Kto panu wykonał tę operację? - Ci sami lekarze Dec i Smolik, którzy postawili na nogi Antoniego Piechniczka. Znałem ich z pracy w klinice w Żorach, teraz otworzyli nową, zrobioną na wysoki połysk, w Gliwicach. Doktorzy specjalizują się w leczeniu stawów biodrowych i kolanowych. Na własnej skórze przekonałem się, że to świetni fachowcy, śmiało ich mogę polecić piłkarzom. Nazajutrz po operacji zgięli mi kolano z taką łatwością, jakby to był wąż. Sprawne kolano było dla mnie warunkiem powrotu do pracy trenerskiej. Teraz wraca pan do Górnika Łęczna, którego prowadził w Ekstraklasie, ale trochę się zmieniło - ekipa znalazła się na trzecim poziomie rozgrywkowym, w 2. lidze. - Nie robi mi żadnej różnicy czy będę pracował w Ekstraklasie, w drugiej, czy trzeciej lidze, z której wygrzebywałem Widzew. Szatnia niczym się nie różni, a satysfakcję zawsze mi sprawiała sama praca z młodzieżą, prowadzenie jej do piłkarskiego rozwoju. Jak zawsze powtarzałem, w moich zespołach musiała zawsze na boisku "grać muzyka" - to dawało mi zawszę satysfakcję, to trzyma człowieka przy życiu. Czyli o spokojnej emeryturze pan nie marzy? - Jeszcze nie pora na nią. Ciągnie mnie do nowych wyzwań, a metryka jest drugorzędną sprawą. Do Luisa Aragonesa, który w wieku 71 lat pracował jeszcze w Fenerbahce, jeszcze trochę mi brakuje (śmiech). Wyznaję zasadę, że jak ktoś jest zdolny i zdrowy, to niech nawet pracuje do setki, ale w naszym środowisku jest czasem tak, że jak człowiek przekroczy "pięćdziesiątkę", to już widzą go w trumnie! Wiek nie powinien decydować, tylko zdrowie, umiejętności, doświadczenie. Ja go mam jeszcze więcej niż kilka lat wstecz, jestem w stanie jeszcze bardziej pomóc piłkarzom niż dawniej. A że ktoś wybrzydza, że to stara szkoła, a teraz rządzi ta nowoczesna, to ja nic mu na to nie poradzę. Mogę tylko zdradzić, co jeden z prezesów - nie zdradzę którego klubu - mówił do mnie niedawni tak: "Wie pan co, panie trenerze? Mieliśmy tu czterech, czy pięciu młodych trenerów, bo obraliśmy na nich kierunek. Okazało się jednak, że to sami filozofowie, ale na boisku nie działo się nic!" Czyli nowoczesne technologie w pracy trenerów to nie wszystko? Kiedyś, w okresie, gdy z Lechem wojował pan w europejskich pucharach, opowiadał mi pan, że " te wszystkie laptopy, to najlepiej walnąć o ścianę". - Najważniejsza jest praktyka. Niektórzy kładą sobie na środku boiska laptopa i wołają chłopaków i na ekranie pokazują gdzie i jak się poruszać. Laptop nie gra, choć teoria też musi być poruszana w pracy. Generalnie najważniejsze są zajęcia z piłką. One decydują czy przegrasz czy wygrasz, czy dobrze grasz, czy źle. Tylko ta okrągła kulka decyduje. I co? Dał się pan namówić temu prezesowi, który utyskiwał na młodych? - Nie zgodziłem się na pójście do niego, więc nie będę ujawniał, co to był za klub. Górnik na razie jest w drugiej lidze, ale chcemy awansować na zaplecze Ekstraklasy, a później chcemy wrócić do niej. Jak wylicza mi dziennikarz Interii Piotrek Jawor, brakuje mi tylko dwóch meczów, by mieć ich 500 na ławce trenerskiej w Ekstraklasie. Może uda się osiągnąć tę barierę. Nie porywacie się z motyką na słońce? Tamtego zespołu Górnika, który wbrew spadkowi grał szybko i efektownie już nie ma, jego liderzy grają w Ekstraklasie. - Najważniejsza jest organizacja klubu, dzięki niej można wszystko poukładać, a kopalnia "Bogdanka" bardzo wspiera Górnika. Zresztą nie tylko klub, ale całą okolicę. Dzięki niej ludzie w tym regionie mają się dobrze, dobrze zarabiają, bo ta kopalnia jest wydajna. Górnik Łęczna to klub, który mi bardzo pasuje. To nie tak, że olałem Ekstraklasę. Podkreślam, z Górnikiem chcę do niej wrócić. Tak samo, jak ponad rok temu poszedłem do Widzewa, który nie mógł z trzeciej ligi ruszyć. Ja i mój sztab przyczyniliśmy się do awansu do drugiej ligi, a mój następca bazuje na piłkarzach, których mu zostawiłem. Zresztą w reprezentacji Polski było podobnie, ale to już jest historia. Jeśli teraz uda mi się wejść z Górnikiem z drugiej do pierwszej ligi, a później do Ekstraklasy, to będę mógł powiedzieć, że wszystko już w trenerskim życiu przeżyłem. Widzew nie ma w stosunku do pana zaległości? - Sprawa jest uregulowana. Po tym, jak Murapol wycofał się z roli właściciela, wiadomo było, że to już nie będzie ten sam profesjonalizm. Klub przejęło stowarzyszenie kibiców i z końcem czerwca 2018 r. nastąpił koniec mojego kontraktu. OK, tak chcieli, ja nikomu nie przeszkadzam jak ma inną drogę do sukcesu, bez Smudy. Widzew jako beniaminek jest na pierwszym miejscu, postaram się gonić go z Górnikiem, albo awansować z drugiego, bądź trzeciego miejsca. Na razie Górnika prowadzi pana długoletni współpracownik Marcin Broniszewski, a kiedy pan zjawi się w Łęcznej? - Już w niedzielę jadę na mecz z Radomiakiem. Wejdę do szatni, przywitam się z piłkarzami, ale w tym meczu usiądę na trybunach, obejrzę grę z góry, żeby mieć jakiś obraz. Trenowanie Górnika rozpocznę od środy. Przez ostatnie dwa tygodnie Marcin radził sobie bardzo dobrze, wygrał dwa mecze ze Stalą Stalowa Wola i z Siarką Tarnobrzeg. Po waszej poprzedniej przygodzie w Łęcznej większość piłkarzy nie miała kłopotów ze znalezieniem miejsca w Ekstraklasie. Taki Javi Hernandez to lider Cracovii. - To prawda. Gdyby wtedy nie odeszło 18 zawodników, to zostałbym dalej w Łęcznej. Zresztą gdyby wówczas w Ekstraklasie był VAR, to nie spadlibyśmy. Tamten czas, wbrew degradacji, dobrze wspominam. W ciągu czterech miesięcy naszej pracy zespół był wybierany osiem razy drużyną kolejki. Podkreślam, gdyby był wtedy VAR, to Górnik Łęczna do dzisiaj byłby w Ekstraklasie i ja pewnie bym się z niego nie ruszył. To prawda, bo błąd sędziego Musiała, który uznał strzeloną ręką bramkę przez Arkę Gdynia, był jednym z impulsów do wprowadzenia VAR-u. Wracając do Górnika, nie wygląda pan na zmartwionego w związku z przeprowadzką na Lubelszczyznę. - To tam mieszkają wspaniali ludzie! Życzliwi, pomocni, żadnej złośliwości. Zrobiłem wielkie gały, gdy na odchodnym zwykli pracownicy klubu zrobili mi pożegnanie i wręczyli prezent! Zwykli ludzie zajmujący się sprzątaniem boiska i innymi pracami pomocniczymi zorganizowali sobie zrzutkę na to pożegnanie. Człowiek miał łzy w oczach! Takiego czegoś nie spotkałem nigdzie wcześniej, w żadnym bogatym klubie! Nawet w Widzewie, po okresie występów w Lidze Mistrzów? - Nawet tam nie, mimo że w ciągu mojej ówczesnej kadencji, z samej sprzedaży zawodników, Widzew zarobił 26 mln marek (około 13 mln euro - przyp. red.). Druga rzecz, jaka mi się podobała w Górniku, to kibice. Początkowo mieli nieporozumienie z klubem z uwagi na to, że przeniesiono zespół z Łęcznej do Lublina. W pierwszym meczu mieliśmy na trybunach 900 osób. W Ekstraklasie. Na ostatnich meczach frekwencja rosła, aż w ostatnim spotkaniu skoczyła do ponad pięciu tysięcy. Ludziom podobało się, jak gramy. Z Wisłą wygraliśmy 3-1, a z Cracovią - 3-0, jej piłkarze nie mogli się wydostać z własnej połowy. To były fajne chwile, mieszkańcy Łęcznej mieli do mnie zaufanie, dobrze się tam czułem. Dlatego teraz wracam. Tak samo jak mi było żal Widzewa, który się pałętał po trzeciej, a wcześniej czwartej lidze, więc zdecydowałem się mu pomóc, tak teraz idę w sukurs Górnikowi Łęczna po jego spadku do II ligi. Gdy pojawiła się oferta z Łęcznej, od razu zadzwoniłem do mojego asystenta Marcina i wspólnie powiedzieliśmy: "Spróbujemy, bo to fajni ludzie są. Trzeba się w to zaangażować!". Były zawodnik Górnika Veljko Nikitović jest tam prezesem już od ponad roku i bardzo dobrze sobie radzi. Gdy przychodził, klub miał trochę długów, ale wszystko wyprostowali, wypłacili ludziom. Klub jest czysty finansowo. Rozmawiał: Michał Białoński W poniedziałek zapraszamy na II część wywiadu z trenerem Smudą. Zobacz szczegóły z 2. ligi