Było lato 2000. Wspaniały okres w Realu Madryt, który pełną piersią chłonął hołdy po zdobyciu ósmego w historii Pucharu Europy. Na dodatek, nowy prezes Florentino Perez wydarł Barcelonie jej największy symbol - Luisa Figo. Wychowanek "Królewskich", 23-letni Jose Maria Gutierrez też oddychał spokojniej. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej dyrektor Jose Maria Sanchez "Pirri", który sam zdobył z klubem dziesięć tytułów, wystawił go na listę transferową z etykietką: "niegodny, by być piłkarzem Realu" (Guti dostał w tamtym sezonie cztery czerwone kartki). Ale nowa władza przywróciła do klubu Jorge Valdano, który w talent "Złotego chłopca" wierzył bezwarunkowo. Kontrakt przedłużono o kolejne cztery lata. Guti zrewanżował się Valdano natychmiast - w towarzyskim meczu na San Siro poprowadził rezerwowy skład Realu do zwycięstwa 5:1 nad uzbrojonym po zęby Milanem. Gracz z numerem 14 strzelił w nim dwa gole i miał asystę udowadniając piłkarskiemu światu, że potrafi być wirtuozem. Jeszcze bardziej zadziwił w kolejnym sezonie, gdy zastępując w ataku kontuzjowanego Morientesa zdobył w Primera Division 14 bramek. W możliwości Gutiego nie wątpił nawet Pirri, uważał jednak, że wychowanek lekceważy zawodowe obowiązki w sposób rażący. Jest leniem niezdolnym unieść wymagań profesjonalnej piłki. Czy przyszłość przyznała mu rację? Jeden z symboli Realu Madryt, jego długoletni kapitan, niemal całą swoją karierę spędził na przypatrywaniu się, jak jego koledzy zdobywają mistrzostwa i tytuły. Przez 15 lat w zespole "Królewskich" rozegrał prawie 500 spotkań, zdobył ponad 70 goli, ale te kluczowe chwile spędzał zawsze na ławce rezerwowych. Nigdy nie wyszedł z cienia sławnych kolegów, choćby wspinającego się na szczyty kariery Raula Goznaleza. Kiedy niecałe trzy lata temu do klubu przyszedł Bernd Schuster postawił prezesa Ramona Calderona przed trzema zdjęciami z finałów Champions League. Były na nich zwycięskie drużyny Realu z 1998, 2000 i 2002 roku. Na żadnym nie znalazł się Guti, co niemiecki trener uznał za dowód, że wychowanek, jest w klubie zbędny. Podczas treningów dokonujący cudów z piłką Guti przekonał jednak Schustera do siebie. I w sezonie 2007-2008 został królem asysty, zaliczając aż 14 podań, które koledzy zamienili na gole. Potem, stało się to, co zwykle - podziw Niemca zmienił się w niechęć. Calderon zorientował się w problemie już wcześniej, za drugiej kadencji Fabio Capello. Podczas spotkania ze studentami na jednym z uniwersytetów stwierdził, że piłkarze Realu nie są łatwymi partnerami do dyskusji dla ludzi inteligentnych. Jako przykład podał "wieczny talent" z numerem 14 na plecach. Ten motyw powtarza się przez całą karierę Gutiego. Piłkarze klasy Figo, Zidane'a, Redondo, czy Ronaldo podkreślali, że nie spotkali kogoś obdarzonego przez naturę tak hojnym gestem. Kiedy jednak trzeba było udowodnić to na boisku, Guti zwykle zawalał sprawę. Frustracja stawała się coraz większa. Bywało, że obrażał ludzi (nazwał kiedyś kibiców wsiokami), ciskał opaską kapitańską (Johnowi Toshackowi i Carlosowi Queirozowi), lub gniewał się na cały świat. Tak było zawsze, niemal od debiutu Gutiego u Jorge Valdano (1996). Swój pierwszy tytuł mistrzowski zdobył za kadencji Capello, ale na mordercze, włoskie treningi narzekał nieustannie. Nie tylko zamordysta z Serie A, ale także jowialny rodak Vicente del Bosque rozumiał jednak doskonale, że Gutiemu brakuje siły i szybkości. Kiedyś przekonał go nawet do dodatkowych zajęć na siłowni, zapał piłkarza nie potrwał długo. Ostatnią szansę dostał tego lata od Manuela Pellegriniego, który za wstawiennictwem Valdano uczynił Gutiego jednym z ludzi odpowiedzialnych nie tylko za grę nowej drużyny, ale wprowadzenie do niej Kaki, Ronaldo i Benzemy. W niesławnym meczu z Alcorcon (Puchar Króla) wściekłość Gutiego znów skierowała się przeciwko trenerowi. Jego rola w kadrze Hiszpanii była epizodyczna. Zagrał w niej 13 razy, zdobywając trzy gole. Guti nigdy nie ukrywał, że w jego życiu jest miejsce i na piłkę i zabawę. Dawni koledzy z Realu sławią go jako czołowego kompana nocnych eskapad. Gutierrez nie potrafił się ich wyrzec, niedawno, po 10 latach, rozpadło się jego małżeństwo z Aranchą de Benito - byłą prezenterką telewizyjną pracującą w agencji modelek, z którą ma dwoje dzieci. Zostawmy jednak życie prywatne, w którym nie tylko Guti miewa kłopoty. Pytanie jest proste: czy to lenistwo i wybuchowy charakter nie pozwoliły mu osiągnąć szczytów? A może nie jest on pasożytem żerującym na zasobnej kasie najbogatszego klubu świata, ale jego ofiarą? Gdyby pozwolono mu odejść, może jego niezwykły talent jednak by się rozwinął. W Madrycie, gdy Guti zabierał się do walki, hołubiący go pozornie Florentino Perez sprowadzał Zidane'a lub Beckhama, którzy bez dyskusji zajmowali miejsce "czternastki". I wielka nadzieja kończyła się frustracją. Guti się złościł, wściekał, ale nigdy z Madrytu uciekać nie chciał. A kiedy Santi Cazorla odmówił transferu do Realu, wyśmiewał jego brak ambicji. Sam "Złoty chłopak" nigdy się jednak nie dowie, czy jego aspiracje trwania za wszelką cenę w królewskim klubie, wyszły mu na dobre. Gdyby wierzyć opiniom wielkich piłkarzy, Guti powinien być dziś na miejscu Maradony. Ale Maradoną nie jest, jest dobijającym 34 lat wychowankiem klubu, który ma poważne podstawy, by czuć się piłkarzem niespełnionym. Chyba, że opowieści o jego niezmierzonym talencie, można między bajki włożyć. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1825161">DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a>