Przed meczem Gdy na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego otworzono bramy stadionu, można było zachwycać się pięknym obiektem na Praterze. Wspaniałe trybuny, dach nad wszystkimi krzesełkami, nienaganna murawa i kibice obu drużyn wierzący w swoich ulubieńców. Widok naprawdę wspaniały, a z wielu miejsc można było usłyszeć pytanie "kiedy taki stadion będziemy mieli nad Wisłą?" Tę przedmeczową, wspaniałą i sielankową wręcz atmosferę popsuła informacja o składach drużyn, a właściwie o "jedenastce" Polaków. Gdy przy numerze 11 pojawiło się nazwisko Grzegorz Rasiak, na wielu głowach zjeżyły się włosy. Mało kto wierzył, że napastnik Derby County pojawi się na placu gry, jednak Rasiak jeszcze raz udowodnił, że ma niesamowity wpływ na Pawła Janasa, potrafiąc go oczarować na przedmeczowych zgrupowaniach. Z drugiej strony selekcjoner okazał bardzo widoczną słabość do tego piłkarza. Pół godziny przed rozpoczęciem spotkania spiker wraz z wiedeńską publicznością uczyli się kibicowskich piosenek, które miały zagrzewać piłkarzy do walki. To było kolejne miłe zaskoczenie tego wieczoru, tym bardziej gdy pamięta się doping ze Stadionu Śląskiego w Chorzowie podczas meczu z Anglią. Zadaszenie stadionu sprawia, że akustycznie obiekt na Praterze staje się wulkanem, w którym przy dźwiękach bębnów ponad 40 tysięcy gardeł krzyczy " Österreich, Österreich". Wszyscy równo, głośno i ogromnym zaangażowaniem ćwiczyli przyśpiewki pod kierownictwem grupy z klubu kibica. Hałas był tak ogromny, że tylko krzycząc do ucha osobie siedzącej obok można było przekazać wiadomość, że za chwilę pojawią się Polacy na rozgrzewce. Za moment na murawie rzeczywiście pojawili się wybrańcy Janasa w tym Rasiak. Już sam sposób poruszania się po murawie ulubieńca Janasa sprawił, że zachwyt nad wiedeńską publicznością przysłoniło zdenerwowanie. Można było znów pomyśleć: gdyby nie ten Rasiak wszystko byłoby wspaniale... Mecz Rozpoczął się mecz. Szybko strzelony przez Radosława Kałużnego gol sprawił, że znów wróciła radość. "Mamy szansę, trzeba ich tylko dobić" - rzucił ktoś w loży prasowej. Biało-czerwoni zaczęli rzeczywiście dobrze i można było z nadzieją oczekiwać na kolejne bramki. Ponad cztery tysiące polskich kibiców, krzycząc "jeszcze jeden, jeszcze jeden" również czekało na następne gole, spoglądając w stronę napastników. I rzeczywiście wszystko byłoby dobrze, gdyby nie znów, a jakże Rasiak. Ociężały, mimo że chudy, mało skoczny, mimo że wysoki, podobno dobry technicznie, a można go określić modnym ostatnio epitetem "drewniak". W pierwszej połowie nie wygrał żadnego pojedynku główkowego, celnie podał chyba tylko jeden raz, ale do kolegi stojącego metr dalej. Każde jego dojście do piłki wywoływało uczucia najpierw złości, później bezradności, a na końcu pojawiały się salwy śmiechu. W 67. minucie Paweł Janas zlitował się nad wszystkimi i zdjął Rasiaka z boiska, wprowadzając Tomasza Frankowskiego. Po meczu Polscy piłkarze po meczu chętnie przystawali na rozmowę z dziennikarzami. Prawie każdy zatrzymał się na chwilę w tzw. mixed zone, aby podzielić się wrażeniami z meczu, radością z dobrej postawy, czy planami na kolejne spotkanie z Walią. Jednak jeden z nich - oczywiście Grzegorz Rasiak - przeszedł bez słowa i ze spuszczoną głową udał się do autobusu. Nie miał nic do powiedzenia, podobnie jak na boisku. Przed kolejnymi meczami Już w środę podopieczni Pawła Janasa zagrają kolejne bardzo ważne spotkanie w Cardiff z Walią. W przyszłym roku czekają nas następne mecze eliminacji mistrzostw świata. Szansę na wyjście z grupy (baraże) mamy wciąż bardzo dużą. Jednak aby z tej szansy skorzystać, trzeba koniecznie zrezygnować z usług Grzegorza Rasiaka. W przeciwnym razie po kolejnych meczach (oby nie po całych eliminacjach) westchniemy z zażenowaniem: Gdyby nie ten Rasiak... Andrzej Łukaszewicz, Wiedeń