Andrzej Klemba: Ponad 20 lat temu, w 2001 roku, był pan z reprezentacją Polski na mistrzostwach Europy. Jak przez tan czas zmienił się futsal w Polsce? Błażej Korczyński: Futsal teraz i 20 lat wstecz to ogromna różnica. Jak w lidze graliśmy w sobotę, to wyniki pojawiały się we wtorek na telegazecie na stronie nr 243, a w prasie dopiero w środę. Rozwinęliśmy się, ale myślałem, że pójdziemy mocniej do przodu. Jesteśmy na pewno bardziej profesjonalni i nasz sport zaczął być poważany. Jest dużo mniej amatorki niż 20 lat temu. To też w jakimś stopniu dzięki UEFA, która położyła mocniejszy nacisk na rozwój i promocję futsalu. Same eliminacje i liczba drużyn, które brały w ich udział, to pokazują. Przed futsalem jeszcze dużo do zrobienia i do poprawiania. Ze sportu, który był przerywnikiem między rundami w lidze, stał się właściwie samodzielną dyscypliną. Wcześniej kadrowicze brali się z piłki na dużym boisku, teraz jest ich coraz mniej. - To prawda Michał Kubik, Mikołaj Zastawnik czy kilku innych to zawodnicy, którzy szybko postawili na futsal. Jest kilku futsalowców, którzy nawet nie za bardzo otarli się o trawę. Kiedyś liga grała tylko do marca, a potem zawodnicy wracali na duże boiska, najczęściej w niższych ligach. Teraz to już jest rzeczywiście odrębna dyscyplina. Każdy chłopak chciałby być Robertem Lewandowskim, a nie kapitanem kadry futsalu Michał Kubikiem. Wiadomo, który jest idolem dla młodych piłkarzy. Mamy jeszcze pole do popisu. Potrzebujemy mocniejszej ekstraklasy jako produktu. By kluby mogły rozwijać akademie i szkolić coraz lepszych zawodników. Futsal i piłka nożna to już dwie różne dyscypliny. Mogą się ze sobą przenikać na poziomie dzieciaka, powiedzmy do 13. roku życia. Potem trzeba by już się specjalizować. Tak robią właśnie Portugalczycy. W wieku 17-18 lat zawodnik zna już futsal na wylot. U nas w tym wieku zaczynamy dopiero przejmować zawodników. Wciąż jesteśmy dwa kroki za nimi. Widzimy niszę, by podejmować współpracę z akademickimi związkami sportowymi. Na poziomie pierwszej czy drugiej ligi futsalu, a także w lidze kobiecej jest coraz więcej klubów akademickich. To jest dobre połączenie dla ludzi, którzy nie chcą postawić tylko na sport, ale myślą także o edukacji. W tej dużej piłce na szczeblu centralnym naprawdę jest bardzo mało czasu, by studiować, co nie znaczy, że piłkarze tego nie próbują. U zawodników uprawiających futsal priorytetem jest studiowanie, a przy okazji uwielbiają futbol. On nie zabiera tyle czasu, co piłka na dużym boisku. Sam jestem takim przykładem. Kiedy grałem w Górniku, moi rodzice nie chcieli, żebym poszedł do klasy sportowej w liceum zawodowym. Nalegali, bym wybrał ogólniak w Gliwicach, a potem architekturę, co szło w kolizji z piłką. Na szczęscie w Gliwicach zawsze był mocny ośrodek futsalowy i tam sie zahaczyłem. W 2001 roku w mistrzostwach Europy, w kórych grał pan jako zawodmnik było tylko osiem drużyn, a teraz jest 16. Kiedy było trudniej awansować? - Wtedy było osiem turniejów eliminacyjnych i tylko zwycięzcy awansowali na mistrzostwa. Teraz eliminacje był dwustopniowe. Najpierw trzeba było wygrać jedną grupę, potem w drugiej zająć pierwsze lub drugie miejsce. Wtedy tak naprawdę wszystko zależało od meczu między zespołami z pierwszego i drugiego koszyka. Spotkanie z Portugalią nam wybitnie wyszło, bramkarz zagrał super spotkanie i awansowaliśmy na mistrzostwa Europy. W 2001 roku o tyle nam było trudniej, że byliśmy właściwie amatorami, a Portugalczycy już wtedy zawodowcami. My przez te lata zbliżyliśmy się do czołówki europejskiej. Teraz też jesteśmy bardziej profesjonalni, lepiej wyszkoleni, ukierunkowani na futsal. Wtedy to był niewątpliwy sukces, bo od razu byliśmy w najlepszej ósemce Europy. Teraz, by to osiągnąć, musimy wyjść z grupy na mistrzostwach w Holandii. Teraz jednak poziom jest wyższy, bo jest też więcej reprezentacji. Niektóre z nich jak Kazachstan czy Azerbejdżan zatrudniają Brazylijczyków i poprzeczka jest wysoko. Po rozpadzie Jugosławii dopiero tworzyły się reprezentacje, które teraz są bardzo silne, jak Słowenia, Bośnia czy Serbia. A jak zmieniła się organizacja? Wydaje się, że teraz wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Jak było w 2001 troku? Były np. problemy ze sprzętem, zgrupowaniem? - Gramy w mistrzostwach Europy i jesteśmy przez związek traktowanie priorytetowo. Nie mamy żadnych kłopotów ze sprzętem, mieszkamy w świetnych warunkach, trenujemy w dużej hali, która przypomina rozmiarami tę w Amsterdamie i jeździmy nawet autokarem pierwszej reprezentacji. Sprzęt do analiz, kamery, wszystko co nam może pomóc, mamy. Od strony technicznej nie mamy prawa na nic narzekać. W 2001 roku wszystko było załatwiane, jak to w tamtych czasach. Przyszły stroje, do których sami musieliśmy doszywać orzełki. Dostaliśmy po jednej koszulce białej i czerwonej i jak ktoś porwał ją na jednym meczu, to w drugim by już nie zagrał. Cały sprzęt mieścił się w dwóch skrzyniach, a teraz specjalny bus jedzie przed nami do Holandii, a my przelecimy z podręcznymi bagażem. Niebo a ziemia - taka różnica. Wtedy też mieliśmy zgrupowania i to nawet dwa na co nie mogliśmy narzekać. Na pierwsze pojechaliśmy do Hiszpanii. Mieliśmy wykupione wczasy w niemieckim biurze podróży, bo tak było taniej. I to była pierwsza część przygotowań. Drugie zgrupowanie było w Brzegu Dolnym. W hotelu, trochę komunistycznym, który miał połączenie z halą sportową. Trzeba jednak pamiętać, że sprzęt nie gra. Nie zawsze jest tak, że jak się wszystko ma pod nosem, to będzie super. Stal też musi się zahartować. Teraz dzieci mają zapewnione niemal wszystko i nie muszą o nic walczyć. Jak się na coś ciężko pracuje, to się bardziej to docenia. Dlatego staramy się to wyważyć. W pewnym sensie zawodnicy mają dużo spraw ułatwionych w porównaniu do tamtych czasów, ale staramy się, by musieli włożyć sporo wysiłku. Teraz w futsalu jest bardzo ważna taktyka, do znudzenia ćwiczycie zagrywki czy schematy. A jak było wtedy? - Dużo bardziej wszystko było na żywioł. To była improwizacja i może tego czasem teraz brakuje, bo wtedy zawodnicy sami musieli coś wymyślić i próbować coś stworzyć. Obecnie zawodnicy dostają dużo więcej gotowych narzędzi, co dużo im ułatwia. To czasem też ma negatywny wpływ, bo ogranicza ich kreatywność. Są trochę w takim taktycznym gorsecie, choć ja staram się jak tylko mogę go luzować. Mówimy jak go założyć, ale to jak będziecie się nim poruszać, zależy od zawodników. Staram się to wyśrodkować, bo zamykanie piłkarzy w sztywnych ramach to nie jest nic dobrego. W eliminacjach w grupie mieliście dwóch wyżej notowanych rywali Portugalię i Czechy, ale awansowaliście. Na Euro znów mocarze, czyli Rosja i Chorwacja. Na co stać pana podopiecznych? - Na papierze nie jesteśmy faworytami. Te reprezentacje są bardziej powtarzalne, ale naszą siłą jest zespół i jesteśmy w stanie sprawiać duże niespodzianki. Remis z Portugalią czy wcześniej z Hiszpanią i Rosją. Pod koniec ubiegłego roku pokonaliśmy w towarzyskim meczu też wyżej notowanych Słoweńców, porównywalnych do Chorwatów. Jako zespół, jeśli dobrze wejdziemy w mecz, to stać nas na wiele. Mamy grupę zawodników, która na tym zgrupowaniu naprawdę dobrze pracowała. Bardzo wiele zależy do pierwszego spotkania z Chorwacją i mam nadzieję, że nie będzie stresu i zawodników nie zje trema. Poprzednie Euro w Słowenii było przygodą dla wszystkich i pierwszym tak ważnym turniejem od lat. Teraz jedziemy po to, by coś zdziałać i stać nas na to. Większość zawodników ma doświadczenie sprzed czterech lat, rozwinęli się i rozegrali kilkadziesiąt meczów w kadrze. Naszą siłą jest bardzo wyrównany zespół i w tym bym upatrywał szansy. Zresztą rywale w Europie przyznają, że jesteśmy dla nich bardzo niewygodnym przeciwnikiem. Chcą z nami grać, bo doceniają, że zawieszamy wysoko poprzeczkę. Z najlepszymi już nie przegrywamy pięcioma, siedmioma, czy więcej bramkami. Po remisie Portugalii w rewanżu ulegliśmy 0:3, ale nie był to mecz do jednej bramki. A poza ścisłą czołówką potrafimy pokonać zespoły, które są wyżej w rankingu. Nie robimy milowych kroków, ale raczej krok po kroczku idziemy do przodu. Zbliżamy się do europejskiej czołówki i chcielibyśmy wejść na salony, ale ku temu potrzebne są podwaliny, jak choćby mocniejsza liga. Na czym skupialiście się podczas zgrupowania w Łodzi? - Pracowaliśmy nad tym, co jeszcze sprawia nam problemy. Poprawiliśmy błędy, analizowaliśmy Chorwację i ustawialiśmy grę właśnie pod tego rywala. Każdy z zawodników dostał tablet. Mamy przygotowanych kilka wariantów rzutów rożnych i zawodnicy tego się uczą, jak się mają poruszać i gdzie pobiec. Mają pokazane w 2D, 3D i na filmie jak taki stały fragment wykonać, by dał nam szansę na bramkę. Tak rozpisane mają rzuty rożne i jest ich dziewięć, autów osiem, a także jak prowadzić grę w przewadze. Mają też indywidualnie przeanalizowanych Chorwatów, jak się poruszają, jakie zwody lubią, na którą nogę, kiedy schodzą do środka. PZPN postawił przed wami cel? - Sam sobie taki stawiam, czyli wyjście z grupy. Jeśli wejdziemy do ćwierćfinału, to już decyduje tylko jedno spotkanie. Nie był rozmowy i wyznaczania minimum ze strony PZPN. Mam nadzieję, że w związku są zadowoleni z tej mojej kilkuletniej pracy. Widać, że kadra się rozwija i pnie się w rankingu. Zaczynaliśmy od 23. w Europie, a teraz jesteśmy na 12. Jestem świadomy, że mogło być lepiej. Najbardziej cieniem kładą się eliminacje do mistrzostw świata w Zielonej Górze, w których przegraliśmy z Finlandią 1:2 i z Gruzją 2:3. Graliśmy turniej u siebie i kompletnie nam nie wyszedł. To nas zahamowało w rankingu, bo inaczej bylibyśmy w czołowej dziesiątce w Europie. To był zimny prysznic, który pokazał, że poszliśmy trochę nie w tę stronę. Zrobiliśmy kilka kroków w tył i teraz chyba jesteśmy na właściwej drodze.