Książka pt. "Piłka jest okrągła" ukazała się nakładem wydawnictwa Expol w sierpniu 2004 roku. Więcej informacji o książce na stronie www.kazimierzgorski.pl. ******* Fragmenty książki "Piłka jest okrągła": ROZDZIAŁ IV - profesorowie futbolu rok 1974 2 stycznia Zanim udałem się na losowanie finałowego turnieju mistrzostw świata, podsumowałem rezultaty podjętych już działań, przede wszystkim w sferze organizacji. W połowie grudnia przeprowadziliśmy trzydniową konferencję z udziałem trenerów klubów pierwszoligowych. Temat główny: przygotowania do mistrzostw świata. Zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej jasno określił, jakie zadania stawia się przed klubami w ramach tych przygotowań, czego od nich oczekujemy, jeśli chodzi o prowadzenie kadrowiczów, przede wszystkim w pierwszym okresie obejmującym przerwę zimową. Szeroka kadra była już znana. Zawierała 40 nazwisk. Zgodnie z moją dewizą zastrzegłem sobie solennie, że nie wykluczam ewentualnych zmian na korzyść nowych zawodników. Spotkanie z trenerami miało przebieg bardzo interesujący. Wyjaśniliśmy sobie wzajemnie wiele kwestii. Na zakończenie stwierdziłem raz jeszcze: chcemy, aby w czasie najbliższych sześciu tygodni trenerzy pracowali z oddanymi im pod opiekę piłkarzami nad osiągnięciem jak najlepszej kondycji, a więc siły i wytrzymałości, potem przyjdzie pora na szybkość i doskonalenie techniki. 5 stycznia Nastrój podniecenia nie opuszczał nas od chwili startu z warszawskiego lotniska Okęcie. W samolocie lecącym do Frankfurtu rozstrząsaliśmy z prezesem Majem i wiceprezesem Wilhelmem Bąkiem wyłącznie jeden temat: kogo los nam przydzieli po finałowych rozgrywkach? Jak się potem okazało, losowanie było obwarowane kilkoma klauzulami, który ustalili wcześniej działacze FIFA i organizatorzy. A więc została rozstawiona pierwsza czwórka: RFN, Brazylia, Włochy i Urugwaj. Wiadomo było ponadto, że nie mogą spotkać się ze sobą Latynosi, a także kraje socjalistyczne. Wreszcie ustalono czwórkę outsiderów: Australia, Zair, Haiti i... Szwecja, co zresztą wywołało protesty Skandynawów, wicemistrzów świata z 1958 roku. Sam przebieg losowania jest dobrze znany polskim kibicom - Włochy, Argentyna, Polska, Haiti. - Mister Górski! Trener Antoine Tassy oświadczył przed chwilą, że Haiti gładko rozprawi się z Polakami. Co pan na to? - złapał mnie za rękę kudłaty osobnik, wymachujący legitymacją redakcyjną największej londyńskiej gazety. - Życzę mu powodzenia - odpowiedziałem. - A czy pan wie, że Uwe Seeler komentując losowanie w telewizji oświadczył, że awans Włoch i Argentyny nie podlega dyskusji, oczywiście waszym kosztem? - nacierał na mnie przedstawiciel prasy z RFN. - To się jeszcze okaże. - A kto według pana będzie "czarnym koniem" turnieju? - zadał mi pytanie za pośrednictwem tłumacza francuski dziennikarz. - Holandia czy Szwecja? - Skąd te skojarzenia? Przecież Holandia zalicza się do faworytów, a więc jeśli już, to tylko Szwecja, co uważam za całkiem prawdopodobne. - Czy chciałby zamienić pan parę słów z Feruccio Yalcareggim? - ktoś mnie ciągnął za łokieć. - Bardzo chętnie - odparłem i natychmiast znalazłem się przed obliczem potężnie zbudowanego mężczyzny. Wymieniliśmy zdawkowe komplementy i parę nieobowiązujących frazesów na temat... światowego futbolu. Ale oto podszedł do mnie starszy pan o twarzy dobrze mi znanej. Naturalnie, to przecież Sepp Herberger - ojciec mistrzowskiego tytułu, jaki Niemcy zdobyli przed dwudziestoma laty w Szwajcarii. - Jestem bardzo dobrego zdania o polskiej piłce nożnej. Po zwycięstwie nad Anglią przepowiadam wam wysoką pozycję na tegorocznych mistrzostwach. A przy okazji mam pewną propozycję: poszukujecie podobno dobre miejsca na swoją kwaterę główną. Odwiedzcie Murrhardt, to niewielka mieścina, położona kilkadziesiąt kilometrów od Stuttgartu, w pięknej okolicy. Dziękuję Herbergerowi i zapewniam go, że z oferty skorzystamy. Tymczasem na horyzoncie sam Helmut Schoen. Rozmawia z Włodzimierzem Lubańskim, który przyjechał do Frankfurtu z Anglii, gdzie spędzał święta u Micke'a Englanda. - Czego możemy sobie wzajemnie życzyć? - pyta. - Chyba tylko jednego: żebyśmy się spotkali jak najpóźniej - mówię bez namysłu. - O, to prawda, święta prawda! - zawołał głośno Herman Neuberger, przewodniczący komitetu organizacyjnego mistrzostw, który na krok nie odstępował Jana Maja. - Ale czy słyszał pan co powiedział Mazzola? - Z Polakami Włosi nie będą mieli żadnych kłopotów - wpadł nam w słowa wścibski reporter "Sportu". Machnąłem jedynie ręka w odpowiedzi i przedarłem się w stronę baru, gdzie gestykulował gwałtownie Wilhelm Bąk. Siedział, jak się okazało, w towarzystwie sekretarza generalnego związku piłki nożnej Argentyny pana Oscara Ferrari. Mieliśmy o czym dyskutować. Argentyna albo Polska. Ta sprawa zaprzątała nam głowy. - A może obydwie nasze reprezentacje awansują kosztem Włochów? - pozwoliłem sobie na żart - O, pan jest wielkim optymistą - powiedział Argentyńczyk. - To moja zasada życiowa. 7 stycznia Z wyjazdu do Stuttgartu i Murrhardt wróciliśmy bardzo zadowoleni. Zapoznaliśmy się dokładnie z miejscowym stadionem, na którym mieliśmy rozegrać dwa pojedynki - z Argentyną i Włochami. Przypadł mi do gustu od pierwszego wejrzenia. Bardzo sympatyczny, ponad 70 tysięcy miejsc. Jeszcze lepsze wrażenie wywarł na nas pensjonat "Sonne Post" w Murrhardt. - To jest właśnie to - byliśmy jednomyślni w polskiej delegacji. Gospodarz, Alois Bofinger osobiście prezentował wszystkie walory swojego hotelu: od kuchni do basenu kąpielowego. W niedalekim sąsiedztwie "Sonne Post" znajdował się stadion o całkiem przyzwoitej nawierzchni. Połączyliśmy się z krajem, aby przekazać swoje spostrzeżenia. Przy okazji opowiedziano nam reakcje sympatyków futbolu na losowanie - zapanował niemal powszechnie radosny nastrój, który w znacznym stopniu wytworzyli nasi kadrowicze występujący w telewizyjnym studio podczas transmisji z Frankfurtu. Zwłaszcza Jan Tomaszewski zachowywał się z nonszalancją, wyrażając się niemal lekceważąco o Argentynie i z niewiele większym szacunkiem o Włochach. Byłem z tego bardzo niezadowolony i chociaż uważałem, że nie ma powodów do tragedii, to jednak takie publiczne niedocenianie rywali było co najmniej nie na miejscu. No cóż, stało się. Uroczy i skądinąd sympatyczny Jasio ma buzię równie niewyparzoną, co złote serce. 21 stycznia Dużo szumu zrobiło się wokół nominacji, ogłoszonych przez Yalcareggiego. Bardzo podobał mi się tytuł jednego z komentarzy prasowych: "Stary lis ufa starej gwardii". On ze swej strony wyraził się lapidarnie: "Cenię młodzież piłkarską i wróżę jej dużą przyszłość, ale nie mogę z całą pewnością wiedzieć, czy zda tak trudny egzamin jakim jest występ na mistrzostwach świata". Rozumiałem jego intencje. Jeśli się przystępuje do tak poważnego przedsięwzięcia, trzeba mieć swoją własną koncepcję, w którą się bezgranicznie wierzy i konsekwentnie wciela w życie. Yalcareggi oparł się rzeczywiście na graczach, delikatnie mówiąc średniego pokolenia, którzy swój chrzest bojowy przeszli w Meksyku. Trudno było ten pogląd podważać, czy nawet z nim polemizować. Mnie by też mógł ktoś zarzucić, że wpatruję się jak sroka w gnat w drużynę z Wembley i nic poza nią nie widzę. To prawda. Moja koncepcja oparta była od początku do końca na zespole, który zwycięsko przeszedł eliminacje i nic mnie nie obchodziły złośliwe uwagi czy aluzje o klapkach na oczach. ******* Fragment książki str. 300-301 Jeszcze w sierpniu rozstałem się z reprezentacją przekazując "buławę" Jackowi Gmochowi. Byłem przekonany, że trafia w dobre ręce. Zdania nie zmieniłem, chociaż nie łączyły nas przyjazne więzy. Jacek wielokrotnie krytycznie wypowiadał się na mój temat, czego mu nie mam za złe. Krytyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, mobilizując jedynie do jeszcze lepszej pracy Przyjaciele pytali mnie nieraz dlaczego mu się w identyczny sposób nie rewanżuję? Po prostu nie. Po urlopie rozglądałem się za jakąś zagraniczną ofertą. Dlaczego nie krajową? - ktoś zapyta. Ano dlatego, że jeśli nawet wróble na dachu obwieściły, że Górski kończy pracę z reprezentacją i wyjeżdża za granicę, to jak mogłem inaczej postąpić? Przyznać się, że wcale nie jestem taki rozrywany jak przed dwoma laty? Propozycja wpłynęła, owszem, z Kuwejtu, wywołując niechętne reakcje prasy i władz sportowych. Ponieważ chciałem zabrać ze sobą czterech trenerów do pomocy (ja prowadziłbym reprezentację, oni zaplecze kadry), rozeszła się wieść, że Górski kaperuje najlepszych szkoleniowców i zakłada "cyrk". Zanim wyjaśniłem komu trzeba, że działam w najlepszych intencjach, zniecierpliwiony przedstawiciel naftowego potentata przeniósł się do... Pragi, gdzie załatwił sprawę w mig. A ja zostałem na lodzie i pojechałem do Meksyku, korzystając z zaproszenia FIFA i MKOL. Właśnie że nie - zaprotestował przyjaciel. - Sam się o tym rychło przekonasz, miej tylko oczy i uszy szeroko otwarte. - Wyrażaj się jaśniej, a może nasz dublet był komuś nie na rękę? Prezesowi? - Skądże, pan Nikalaidas, człowiek niesłychanie zacny i zasłużony, jest tylko parawanem, za którym ścierają się różne wpływy. - Czyżby to oznaczało, że nie można już na niego liczyć? - Prezes ma nadal silną pozycję i wiem, że darzy cię szczerą sympatią, jest jednak pod wpływem tych, którzy mają pieniądze. - Przecież klub zarabia ich sporo. - Ale wydaje jeszcze więcej. Prowadzi rozmaite interesy, mają w nich swoje udziały działacze, a nawet niektórzy zawodnicy. Ta zbieżność interesów odgrywa ważną rolę odbijając się na wynikach sportowych. - Mam przez to rozumieć... zacząłem, ale nie wiedziałem jak skończyć, wspomniałem wobec tego o moim fryzjerze i jego obsesji gangstersko-terrorystycznej. Christo wcale nie był ubawiony. Gdzie wchodzą w grę duże pieniądze, tam wszystko jest możliwe - odpowiedz zabrzmiała dwuznacznie. - A przedstawiciele starego porządku mają pieniądze, to ich główny atut w obronie swych pozycji. - Ale co ja mam z tym wspólnego? - upierałem się przy swoim, - Na razie nic i obym się nie mylił. Nie będę kontynuował tego dialogu. Niestety, Christo się nie mylił, ale o tym napiszę nieco dalej. Tymczasem trwała nasza dobra passa, w pierwszym meczu Klubowego Pucharu Bałkanów - w Titogradzie zwyciężyliśmy miejscowy klub Buducnost, awansując do następnej rundy. W premierze ligowej, która wypadła w połowie września, zaprezentowaliśmy się słabo. Przeglądając nazajutrz sprawozdania prasowe z tego meczu zauważyłem jakby pewną zmianę tonu w porównaniu do takich samych relacji jeszcze kilka miesięcy temu. Prawie niedostrzegalną, ale ja już nauczyłem się czytać między wierszami...